Rosemary- Rose?
Zewnętrzne głosy docierały do mnie jak przez mgłę. Wpatrzona w małe okienko samolotu, usiłowałam po raz ostatni nacieszyć oczy krajobrazem Majorki. Wyspy, która zawsze była moim marzeniem. Symbolem szczęścia, swobody i spełnionych pragnień. Pragnień o wolności, stabilności finansowej, która pozwoliłaby mi na chwilę zostawić moje dwie prace i pomieszkać chwilę w raju.
Zawsze sądziłam, że kiedy już się tam wybiorę, będę wiedziała, że osiągnęłam w życiu to, co najważniejsze. Nie wyobrażałam sobie nawet, że mój wyjazd na Majorkę może być od kogoś prezentem - z oczywistych względów nigdy nie doświadczyłam zbyt kosztownych prezentów. Nie spodziewałam się też, że ostatnie godziny na wyspie upłyną mi w skręcającym brzuch stresie, uniemożliwiającym faktyczne czerpanie z tych momentów.
Wracałam do domu, choć wiedziałam, że już nigdy nie będzie on taki, jak wcześniej.
- Rose. - usłyszałam ponownie swoje imię, a następnie moja dłoń została nakryta ciepłą dłonią Pedro. Obróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć. - O czym myślisz?
- O niczym. - skłamałam, wymuszając uśmiech. - Po prostu szkoda, że już wracamy.
- Wrócimy tu. - obiecał, po czym ucałował wierzch mojej dłoni. - Obiecuję. Kiedy tylko znajdziemy na to czas...
- Wrócimy na pewno. - przyznałam, ponownie odwracając twarz do okna. - Majorka w tym sezonie nie spadła do drugiej ligi, więc jeszcze parę razy sobie z nimi pogracie. Pytanie, czy wrócimy tu we dwójkę.
- To miałem na myśli. - doprecyzował. - I wiem, że jesteś zestresowana. Całkiem niepotrzebnie.
Prychnęłam pod nosem. Naprawdę nie chciałam wyładowywać się na Pedro, ale nie podzielałam ani trochę jego pozytywnego nastawienia.
Wracałam do domu, gdzie czekała na mnie Toni, pewnie cholernie zraniona. Był tam również Alejandro, który prawdopodobnie również nie miał pokojowych zamiarów wobec Pedro. Czy się mu dziwiłam? Niestety nie bardzo - rozumiałam, jak może być zraniony widząc, że jego przyjaciel przez ten cały czas ukrywał relację ze mną. A warto wspomnieć, że o moje względy Balde zabiegał już od lutego - a aktualnie był początek lipca.
Nie tylko było mi głupio, że to wszystko się potoczyło w ten sposób. Nie tylko zżerało mnie ogromne poczucie winy względem Toni i strach o Pedro - wiedziałam, że nie ma sposobu, bym odcięła się od konsekwencji. Toni była moją współlokatorką. Nie miałam możliwości wyprowadzki, znalezienia jakiegoś innego mieszkania i płacenia czynszu w całości. Alternatywą było tymczasowe przeniesienie się do mojej cioci, zamieszkującej obrzeża Barcelony, ale to było rozwiązanie tymczasowe. Poza tym, mieszkała na tyle daleko, że musiałabym zrezygnować z mojej dorywczej pracy w kawiarni.
Nie miałam innego wyjścia - musiałam zdać się na nadzieję, że Toni jakimś sposobem mi wybaczy.
- Hej, przecież wszystko będzie dobrze. - mruknął Pedro, chwilę po tym jak wystartowaliśmy. - Obiecuję.
Bardzo, bardzo chciałam mu wierzyć.
Z lotniska odebrał nas osobisty szofer, czyli Gavi. Jego zachowanie było... dość nietypowe. Wcale nie mówił zbyt wiele, jak to zwykle on, a przeważnie milczał, co jakiś czas posyłając nam pełne napięcia spojrzenia. Choć znaliśmy się stosunkowo niedługo, wiedziałam że po prostu się martwi. I wiecie co? Wcale nie poprawiło mi to humoru.
W pierwszej kolejności dotarliśmy pod moją kamienicę. Po wyłączeniu silnika, zapadła chwila ciszy. Nikt z nas nie chciał zrobić tego pierwszego kroku i rozstawać się. Zwłaszcza ja i Pedro zważywszy, że przez ostatni tydzień byliśmy razem non stop i w pewien sposób przyzwyczailiśmy się do swojej obecności.
CZYTASZ
cinnamon girl || pedri gonzalez
Fanficlike if you hold me without hurting me, you'd be the first who ever did gdzie Rosemary dochodzi do punktu, w którym jest przekonana, że dobre zakończenia nie są dla niej. Ale wtedy pewien piłkarz pokazuje jej, jak słodko cynamonowe może być życie.