pedri- Pójdę po pieczeń. - zakomunikowałem, podnosząc się z krzesła. Rose, trzymająca Jamesa na kolanach momentalnie zaproponowała pomoc, ale odmówiłem. - Poradzę sobie. - obiecałem, po czym złożywszy pojedynczy pocałunek na jej policzku, skierowałem się do kuchni.
Za sobą zostawiłem całą, rozgadaną rodzinkę, w której skład wchodzili moi rodzice, Rose, jej brat i ciocia, oraz Pablo. Kto by pomyślał, że zaproszenie zaledwie paru tych osób narobi takiego zamieszania? Daleki jednak byłem od narzekania bo zdaje się, że nie cierpieli na brak tematów. Rose i Gavi zajmowali się Jamesem, moja mama rozmawiała z Amber, a Fernando i tata przysłuchiwali się wszystkiemu, co jakiś czas dorzucając parę zdań.
Założyłem rękawice i otworzywszy piekarnik, ostrożnie wyciągnąłem naczynie z pieczenią. Byłem z siebie dumny, bo pachniała cudownie, a ja nie należałem do speców od gotowania. Wszystkiego uczyłem się od starszego brata i rodziców, choć zdecydowanie przychodziło mi to trudniej niż im.
- Pomogę ci - zaoferowała moja mama, która właśnie weszła do kuchni. Choć nie potrzebowałem pomocy, podziękowałem grzecznie i wyciągnąłem talerz, na którym rozłożyć mieliśmy danie.
Jedynym feralnym punktem tego wieczoru było paskudne przeczucie, nie dające mi spokoju, że moi rodzice nie przepadają za Rose. Być może przesadzałem i sam postawiłem im zbyt duże wymagania, na przykład że oszaleją na jej punkcie tak samo, jak ja. Sądziłem, że kiedy po raz pierwszy w życiu przedstawię im dziewczynę, zareagują... trochę bardziej entuzjastycznie.
- Co sądzicie o Rose? - spytałem w pewnym momencie, nie mogąc już znieść nurtujących mnie pytań. Przełknąłem ślinę widząc, że uśmiech powoli schodzi z twarzy mojej mamy.
- Cóż... - podjęła w końcu. - Jest piękną dziewczyną więc wcale nie dziwi mnie, że ci się spodobała. Po prostu... - spojrzała za siebie, po czym ściszyła głos. - Jesteś pewien, że to wystarczy...? W obliczu wszystkich jej... problemów?
Zmarszczyłem brwi, po czym odłożyłem łopatkę, patrząc na nią poważnie.
- Każdy ma problemy, mamo. A Rose nie miała łatwego życia. Potrzebuje tylko odpowiedniego leczenia.
- Kochanie, nie mam nic przeciwko niej. - zapewniła mnie gorliwie. - Nie wątpię, że mogła mieć niełatwo i nie obwiniam jej za to. Po prostu... nie sądzisz, że łatwiej byłoby ci być z kimś... zdrowym? Z kimś, kto nie przyprawiałby ci tyle zmartwień? Co, jeśli znowu spróbuje popełnić samobójstwo? Co, jeśli jej się to uda...?
- Nie, nie ma takiej opcji. - zaprzeczyłem twardo. - Rose nie próbowała się zabić. To był wypadek. - westchnąłem widząc, że i tak mi nie wierzy. - Mamo, kocham Rose i nie przeszkadza mi jej przeszłość. Ani fakt, że musi chodzić na terapię. Wiem, że niedługo będzie lepiej, a może nawet w ogóle się wyleczy i będziemy mogli o tym wszystkim zapomnieć.
- Fernando uważa, że ma na ciebie zły wpływ. - wyjawiła, sceptycznie. - Że tracisz dla niej głowę. Uważa nawet, że po jej... próbie. - wymówiła te słowa z dużą trudnością. - Specjalnie załatwiłeś sobie kontuzję żeby nie musieć chodzić na treningi. Nie uważasz, że niepotrzebnie utrudniać sobie tak życie? Pedro, czekają na ciebie tysiące dziewczyn, które dałyby wszystko by każdego dnia widzieć cię szczęśliwego i zdejmować z twoich pleców tyle ciężaru, ile się da. Nie go dokładać, jak ona.
Zbyt wsłuchany w to, co mówiła moja mama, zupełnie straciłem poczucie rzeczywistości, które odzyskałem dopiero, gdy za naszymi plecami rozległo się kaszlnięcie. Odwróciłem się szybko i nagle zabrakło mi oddechu, na widok Rose. Stała tak, oparta o ścianę, co wskazywało na fakt, że jest tu już od jakiegoś czasu. Mierzyła nas z pozoru pustym, lecz tak naprawdę zranionym spojrzeniem i milczała.
CZYTASZ
cinnamon girl || pedri gonzalez
Fiksi Penggemarlike if you hold me without hurting me, you'd be the first who ever did gdzie Rosemary dochodzi do punktu, w którym jest przekonana, że dobre zakończenia nie są dla niej. Ale wtedy pewien piłkarz pokazuje jej, jak słodko cynamonowe może być życie.