PedriZ początku myślałem, że Rose po prostu musi odespać zarwaną noc. Później zacząłem martwić się o to, czy w ogóle żyje. Co chwilę przyglądałem się jej uważnie, sprawdzałem puls i sprawdzałem oddech bo leżąc tak, niemal nieruchomo, wyglądała martwiej niż kiedykolwiek. W między czasie zmazałem jej wczorajszy makijaż w nadziei, że może to nią nieco ocuci - nic z tego.
Nie obudziła się także kiedy około dziesiątej wpadł Pablo, gotów zafundować jej awanturę życia o to, jak nas wczoraj urządziła. Nie zrobiła tego mimo, że przez dobre dziesięć minut wisiał nad nią wpatrzony jak dziwka w latarnię, podejrzewając ją o symulowanie. W końcu poddał się i kazał przynieść sobie wiadro z zimną wodą, ale jak można się spodziewać, nie zrobiłem tego. Poszedł więc, a ja obiecałem że dam mu znać kiedy Rose wstanie.
Kiedy dochodziła trzynasta a Rose wciąż spała, zdecydowałem się zostawić jej karteczkę. Musiałem wybrać się do fizjoterapeuty na moje rutynowe sesje więc napisałem jej o tym krótką wiadomość i postawiłem przy łóżku, tuż obok szklanki z wodą i paczką tabletek. Podczas wizyty, z kolei, nie potrafiłem się skupić, bezustannie myśląc o tym, czy już się obudziła.
Kiedy jednak wróciłem do domu, a zegar wskazywał już w pół do trzeciej, Rosemary wciąż pogrążona była w głębokim śnie. Nie chciałem jej budzić, po prostu starałem się głośno stawiać kroki i trzaskać garnkami, podczas przygotowywania obiadu, którego notabene również zjadłem w samotności. Zastanawiałem się przy tym, czy to na pewno normalne. Nie wiedziałem dokładnie czym wczoraj nafaszerowała się Rose, ale może tak długi sen był właśnie efektem ubocznym?
Przeżuwając w zamyśleniu posiłek, usłyszałem nagle sygnał telefonu. Nie należał do mnie, a do Rose. Przypomniało mi się, że jej torebka, wraz z całą zawartością, wciąż znajduje się na mojej kanapie. Podszedłem więc i wyciągnąłem urządzenie. Choć z początku nie miałem zamiaru odbierać, a jedynie sprawdzić kto dzwonił, zmieniłem zdanie, dostrzegając na ekranie napis: Ciocia Amber. Wiedziałem, że miała ciocię, mieszkającą na obrzeżach Barcelony. To właściwie jedyna jej rodzina, o której wiedziałem, nie licząc macochy, wciąż mieszkającej w Anglii.
Może i nie spotykaliśmy się wystarczająco długo, ale Rose nie wyjawiła chęci zapoznania nas mimo, że byłem do tego bardzo chętny. Wiedziała, że chciałbym dowiedzieć się o niej czegoś więcej, odkrywać jej świat od środka. Po prostu udawała, że nie zdaje sobie z tego sprawy i wolała unikać moich pytań. Teraz jednak miałem szansę to zmienić.
Spojrzałem ślepo na schody, prowadzące do piętra, na którym znajdowała się Rose. Zamiana paru słów z jej ciocią nie była złym pomysłem zwłaszcza, że ta mogłaby zmartwić się po nieodebranym połączeniu. Tak, to był dobry pomysł. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
- Dzień dobry. - przywitałem się, chcąc zabrzmieć tak uprzejmie, jak tylko się da. - Z tej strony Pedro. Niestety Rose nadal śpi.
Z drugiej strony dobiegła mnie cisza. Zmarszczyłem brwi i upewniłem się, czy ciocia Rose się nie rozłączyła.
- Dzień dobry. - odpowiedziała, dość niepewnie. - Wybacz, ale nie przywykłam do takich sytuacji. Jesteś jej... przyjacielem?
- Właściwie to... - podrapałem się po karku. Może i byłem naiwny, ale jakaś część mnie liczyła na to, że Rose powiedziała o mnie swojej cioci. - Jesteśmy parą.
- Parą? - powtórzyła, z zaskoczeniem w głosie. - Przepraszam cię, słowem mi o tym nie wspominała! Od jak dawna?
- W sumie tak oficjalnie to od paru dni... - przyznałem. - Byliśmy razem na wakacjach. Z resztą nie ważne. - otrząsnąłem się. - Rzecz w tym, że Rose wczoraj trochę... zabalowała i teraz jest u mnie, ale od wczoraj jeszcze się nie obudziła. Zaczynam się martwić.
CZYTASZ
cinnamon girl || pedri gonzalez
Fanficlike if you hold me without hurting me, you'd be the first who ever did gdzie Rosemary dochodzi do punktu, w którym jest przekonana, że dobre zakończenia nie są dla niej. Ale wtedy pewien piłkarz pokazuje jej, jak słodko cynamonowe może być życie.