giving you what you're begging for

798 40 70
                                    




Rosemary

Niepewnie zeszłam po schodach, usiłując wyłapać zewsząd jakiś znak życia. Wolałam nie myśleć, że z całego towarzystwa to ja spałam najdłużej, ale jednak wszystko na to wskazywało. Po przebudzeniu, nie zastałam obok mnie Pedro, a jego miejsce nie było nawet ciepłe. Szybko wróciłam do siebie, doprowadziłam się do porządku, skorzystałam z toalety a teraz modliłam się, żeby po napotkaniu Fernando nie okazało się, że on wszystko słyszał.

- No cześć - odezwał się, rozwalony na kanapie ze stopami opartymi o mały stoliczek. Posłał mi przy tym przyjazny uśmiech i zasalutował kawą. - Dobrze spałaś?

- Tak. - przyznałam krótko, bo faktycznie, spałam lepiej niż zwykle. Zdecydowanie. - Gdzie jest Pedro?

- Och, pojechał do dietetyka. Pamiętasz?

- Zapomniałam. - mruknęłam, usadawiając się obok. - Cóż, właściwie to jest mała sprawa...

- Już się boję.

- Niepotrzebnie. Po prostu za dwie godziny jestem umówiona na... wizytę u lekarza. - nie chciałam wprost mówić przy nim, że chodzę na terapię. Nie brzmiało to zbyt dobrze, a ja bardziej niż kiedykolwiek chciałam zrobić dobre wrażenie na Pedro i jego rodzinie. - W centrum.

- Mam cię zawieźć?

- Byłoby miło. - wzruszyłam ramionami. - Zawsze możesz jeszcze pożyczyć mi auto...

- Och, nie zapędzaj się. Nie ma takiej opcji. - prychnął. - Aż taki dobroduszny nie jestem. Zawiozę cię. - obiecał, pociągając łyka kawy. - Ale najpierw zrobimy sobie mały spacer wzdłuż plaży. Chciałbym cię o coś spytać.

Gdy Fernando wspomniał o spacerze po plaży, od razu pomyślałam, że chodzi mu o Barcelonetę. Jednak nie. Zajechaliśmy trochę dalej, oddalając się od centrum, dzięki czemu ilość turystów była ograniczona a przyjemność ze spaceru zmaksymalizowana. Zdjęliśmy buty, biorąc je w dłonie i wkroczyliśmy na mokry piasek, krocząc linią wodną.

Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony, więc w pewnym momencie po prostu je spięłam. Niebo było nieco zachmurzone, ale dla mnie stanowiło to jedynie zaletę. Dodatkowo, zniechęciło to plażowiczów, których w z związku z tym było dość niewiele.

Objęłam się ramionami i spojrzałam w stronę burzącej się wody. Nie sądziłam, że poranny spacer może być tak przyjemny. I zdecydowanie miałam zamiar wrócić tu jeszcze kiedyś, gdy nadejdzie mnie ochota na rozmyślanie. Morze było do tego idealnym towarzyszem, a skrzeczące nad głowami mewy wcale nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie. To one kojarzyły mi się z wakacjami. W centrum, gdzie zwykle przebywałam, nie pojawiały się nigdy. Może był to znak od losu, że czasem by odpocząć, wystarczy bym przyszła tutaj?

- Wczoraj w nocy... - zagadnął, w pewnym momencie Fernando, zmieniając temat. Wcześniej rozmawialiśmy o Meksyku: jego wymarzonym miejscu wakacji, a moim kraju pochodzenia. Nie byłam tam nigdy, ale rodzice zwykli opowiadać mi o tym, jak wygląda tam życie. Fer był bardzo zainteresowany, ale teraz, gdy jego uwaga zeszła na nieco inne tory, zamarłam.

Prawie zapomniałam, że podczas gdy ja zeszłego wieczoru przeżywałam szał uniesień, brat mojego towarzysza znajdował się zaledwie piętro niżej. Pedro twierdził, że nas nie usłyszy, ale teraz naszły mnie wątpliwości.

- ... myślałem o tym, że skądś na pewno cię kojarzę. - dokończył, a mi kamień spadł z serca. Przynajmniej na chwilę. - Właściwie to odkąd cię zobaczyłem, twoja twarz wydawała mi się znajoma. Ale wczoraj nareszcie przypomniałem sobie, skąd cię znam.

- Tak...?

- Jesteś aktorką, prawda? Występowałaś w sztuce, na którą poszliśmy z rodzicami.

- Tak. - odparłam krótko. - To byłam ja.

cinnamon girl || pedri gonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz