but if you loved me, why'd you leave me?

621 43 57
                                    




pedri

- I co? - podniosłem się gwałtownie z ławki, ledwo lekarz zdążył opuścić salę, na której znajdowała się Rose. - Co z nią?

Siedziałem tam już z godzinę, zrobiło się całkiem późno a moja rodzina niezmiennie usiłowała się ze mną skontaktować. Nic dziwnego, wyleciałem w takim pośpiechu i to tuż po tym, jak powiedziałem im, że chcę po prostu odpocząć. Czułem jednak, że nie dam rady wypowiedzieć na głos tego, co właśnie się wydarzyło. Od razu zalałbym się łzami, a musiałem być silny. Dla Rose.

- Straciła zbyt dużo krwi.  - poinformował mnie mężczyzna ponuro. - Będziemy musieli przetoczyć jej nową, ale aktualnie nie dysponujemy jej typem w tym szpitalu.

- Co to oznacza? - ścisnąłem pięści.

- Że musimy sprowadzić ją z innego szpitala. - mruknął. - Rzecz w tym, że nie wiemy jeszcze z którego.

- To absurd, nie można tyle czekać! - zaprotestowałem twardo. - Weźcie moją krew.

- Masz typ 0?

- Nie. - spochmurniałem. - AB.

- W takim razie nie możesz nam pomóc. A teraz wybacz, ale mam dużo pracy. - wyminął mnie, zupełnie ignorując mój błagalny wyraz twarzy.

- Gonzalez? - wydyszał Gavi, podbiegając do mnie, resztkami sił. - Dotarłem tak szybko, jak się dało.

Niezależnie od tego, w jakiej rozpaczy obecnie się znajdowałem, zaledwie jedno spojrzenie na mojego przyjaciela wystarczyło, bym wymyślił rozwiązanie problemu. Moja pamięć do bezużytecznych faktów o bliskich mi osobach, okazała się bezcenna. Gavi, bowiem, posiadał dokładnie taki sam rodzaj krwi jak Rose i po usłyszeniu tego, nawet chwili nie zawahał się, by oddać jej swoją. Potem wystarczyło już tylko czekać na ewentualne efekty uboczne po zabiegu, które, jak się okazało - nie wystąpiły.

Jednak mimo tego, jak wdzięczny byłem Bogu za przytrzymanie Rose przy życiu, nawet świadomość że udało jej się uniknąć śmierci, poczyniła niebagatelne zmiany w moim stylu życia.

Jedzenie wydawało się zbyt ciężkie, wstawanie z łóżka zbyt wymagające chyba, że akurat jechałem ją odwiedzić. Gry z moją rodziną przestały być dla mnie rozrywką, treningi tak samo. Szło mi na tyle fatalnie, że podczas jednego z nich potknąłem się o płotek i znowu nabawiłem kontuzji uda, dokładnie tej samej co wcześnie. Nawet nie było mi wtedy przykro, i tak odczuwałem jedną wielką pustkę. Robiłem tylko to, co musiałem. Wyjątkiem było jeżdżenie do szpitala tylko po to, by dowiedzieć się, że Rose nie może przyjmować żadnych gości, póki jej stan się nie ustabilizuje.

Rose przeżyła. Choć wciąż była zbyt słaba i lekarze twierdzili, że jeszcze parę minut, a nie dałoby się jej odratować. Chyba jeszcze nigdy nie dziękowałem Bogu tak bardzo jak wtedy, gdy się o tym dowiedziałem.

Jedynymi aktywnościami, na które miałem ochotę, było planowanie niespodzianki dla Rose. Wykorzystałem do tego celu znajomości z jej ciocią i swoje wpływy w klubie, ale byłem pewien, że kiedy już nabierze sił żeby się z nami zobaczyć, ani przez chwilę nie pożałuje, że jednak się obudziła.

Kiedy nadszedł w końcu dzień, gdy Toni zadzwoniła do mnie mówiąc, że doktor pozwolił już Rose przyjmować gości, momentalnie wyrzuciłem z rąk pada, wzbudzając tym irytację mojego brata, i poprawiwszy włosy dłońmi, zgarnąłem kluczyki do samochodu. Wziąłem przy okazji Gaviego, który parę dni wcześniej przywalił swoim nowym autem w mur, dzięki czemu skazany był na mnie, i zaledwie dwadzieścia minut później byliśmy już pod salą.

cinnamon girl || pedri gonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz