- Rose... - zagadnąłem nieśmiało, gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, czemu towarzyszył donośny huk. - Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł...- Przesadzasz. - mruknęła dziewczyna, ciągnąc mnie za nadgarstek przez środek parkingu. Nie mogłem się powstrzymać przed zawieszeniem głowy do góry by sprawdzić, czy moi koledzy nie obserwują nas przypadkiem z okna.
Alejandro mnie zabije.
- Gdzie w ogóle jedziemy? - spytałem, gdy znalazłem się na bocznym siedzeniu jej samochodu. Rose zdawała się w ogóle nie przejmować tym, że pomoczymy jej całe tapicerki i parsknęła tylko śmiechem, zerkając na mnie kątem oka.
Przez całe życie "ładny wygląd" kojarzył mi się z ułożonymi włosami, wyprasowanymi ubraniami, schludnym wizerunkiem i opcjonalnie subtelnym makijażem. Teraz, patrząc na nią, poczułem się jak idiota.
Rozmazane mascara i szminka na twarzy Rose wyglądały jak istne arcydzieło. Do tego jej zakręcające się teraz włosy, opadające na plecy w kompletnym nieładzie, mokry materiał sukienki przylegający do niej w wyniku całkowitego przemoczenia w połączeniu sprawiały, że robiło mi się słabo i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nawet nie wiem kiedy gapiąc się na nią, nieznacznie uchyliłem usta, ale zorientowałem się gdy moja towarzyszka parsknęła cichym śmiechem.
- Na plażę. - odparła, włączając silnik.
Spojrzałem na nią jak na idiotkę. Grad uderzał w szyby z jeszcze większą intensywnością, burza nie była bliska zakończenia, a Rose chciała jechać na plażę. Z każdą chwilą rozumiałem ją coraz mniej.
- To niebezpieczne. - stwierdziłem stanowczo. - Jedźmy gdzie indziej, Rose.
Stanowczość, z jaką wypowiedziałem te słowa, wyraźnie ją zadziwiła. Znowu spojrzała na mnie z zaskoczeniem zupełnie tak samo, jak dwie noce wcześniej. I tak niemożliwe, bym fascynował ją bardziej niż ona mnie. Na moment zapadła cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać, wciąż utrzymując jednak kontakt wzrokowy.
- Dobrze. - szepnęła w końcu, odwracając twarz w kierunku szyby. - To gdzie jedziemy?
- Dlaczego w ogóle uciekamy?
- Bo... - zacisnęła palce na kierownicy, przygryzając wewnętrzną część policzka. - Nie chcę tu być. Taka odpowiedź ci wystarczy? - spoglądnęła na mnie z niepewnością.
- Nie chcesz być we własnym mieszkaniu? - uniosłem brwi. - Powiedz prawdę, Rose.
- Możemy już stąd jechać? - spytała cicho, unikając mojego spojrzenia. - Potem ci powiem.
- Cóż... - zawiesiłem głos. - W takim razie możemy jechać do mojego domu. Jeśli nie masz nic przeciwko.
Podczas drogi czułem wibracje dochodzące z mojego telefonu, ale konsekwentnie je ignorowałem. Po pierwsze: nauczony byłem żeby nie korzystać z komórki podczas burzy. Po drugie - nie wiedziałem w zasadzie co powinienem powiedzieć moim kolegom, których bez zawahania zostawiłem w obcym dla nich mieszkaniu. Ale hej, nikt nie postąpiłby inaczej a już na pewno nie wyświetlający mi się teraz na ekranie Alejandro.
- A więc to tu mieszkasz. - mruknęła Rose, gdy za pomocą moich wskazówek, dotarliśmy pod posiadłość.
Nie byłem pewien, czy to coś w jej głosie miało pozytywny wydźwięk. Nie brzmiało w ten sposób.
- Tak... - odpiąłem powoli pasy. - Podoba ci się? - rzuciłem, na co posłała mi pełne politowania spojrzenie.
- Nie zyskasz mojego zachwytu swoją wypasioną chatą. - prychnęła, wyłączając silnik. - Wcale mi to nie imponuje.
CZYTASZ
cinnamon girl || pedri gonzalez
Fanfictionlike if you hold me without hurting me, you'd be the first who ever did gdzie Rosemary dochodzi do punktu, w którym jest przekonana, że dobre zakończenia nie są dla niej. Ale wtedy pewien piłkarz pokazuje jej, jak słodko cynamonowe może być życie.