Rozdział 8

49 6 0
                                    

Tacitia większość dnia nerwowo przemierzała kajutę w tę i z powrotem, co chwilę zerkając na plaster zakrywający tatuaż na serdecznym palcu jej prawej dłoni. Postanowiła go zakryć w ten sposób ponieważ linia pierścienia nie była już taka delikatna, a całkiem wyraźna. Liście i pnącze otaczające pierścień nabrały detali a dwa małe różane pączki częściowo zaczęły się rozwijać, ukazując piękne kwiatostany. Na szczęście pozostałe pączki wciąż były zwinięte, co oznaczało, że ich więź jeszcze się nie dopełniła. Czytała, że ostatecznie tatuaż nabrałaby barw, gdyby niechcący udało jej się zawiązać porozumienia do końca. Niestety im bliżej dopełnienia, tym trudniej o zerwanie więzi.

Dziewczyna wiedziała, że dowódca wojsk Vehdaru był świadom tego, co dziś zrobiła i jak to się odbiło na ich więzi. Powiedzieć, że wściekł się, gdy spojrzał na tatuaż byłoby niedopowiedzeniem. Przez ich połączenie do Tacitii dotarł obraz Medarda pochylonego nad własną dłonią i fala mieszaniny czystej furii i lęku.

Przetarła dłońmi twarz i uznała, że lepiej nie będzie go denerwować i zaniechała spacerowania po pokładzie. Od czasu ataku scylli opuściła kajutę tylko raz. W asyście czterech strażników została zaprowadzona na mostek by znów uruchomić kalibrator tym razem do korekcji kursu. Nie potrwało to długo, ale widok szuflady, do której kilka godzin wcześniej wkładała naszyjnik przywołał uczucie smutku i bezsilności. Gdy statek wrócił na właściwe tory strażnicy nie pozwolili jej zbyt długo cieszyć się otwartą przestrzenią i wróciła do swojej kajuty. Nie wyściubiła z niej nosa nawet na moment. Poprosiła tylko kilka razy o herbatę imbirową, bo statek zdecydowanie dopływał już do brzegów Vehdaru i prawdopodobnie niedługo wpłynie na otwarte morze. W końcu służąca przyniosła jej cały dzbanek na podgrzewaczu i kilka torebeczek do parzenia naparu, by w nocy sama mogła się obsłużyć.

Był już późny wieczór, i miała zamiar odłożyć czytaną książkę by położyć się spać, gdy ktoś zapukał do drzwi jej kajuty. Ruszyła, żeby otworzyć, przeczuwając, że wie kogo zastanie po drugiej stronie. Pochmurna mina Medarda Tenebrisa zdawała się potwierdzać jej przypuszczenia i wygladało na to, że przyszedł ją zbesztać za narażenie ich więzi na dopełnienie. Westchnęła ciężko i wpuściła gościa do środka.

Medard wyglądał okropnie. Jego mundur był podarty i brudny. Najwyraźniej nie miał chwili na odpoczynek odkąd zabił scyllę. Możliwe, że przed przyjściem do kajuty panny Leniter udało mu się umyć ręce, jednak na twarzy wciąż miał zaschniętą krew potwora. Ciemne włosy były potargane, opaska na oko lekko przekrzywiona i rozdarta u dołu, a zaschnięta krew na lewej skroni wskazywała, że on również nie pozostał w tej walce bez szkody. Wyglądał na wykończonego, jednak nie usiadł na krześle, które mu wskazała tylko stał i wlepiał w nią stalowe spojrzenie ciemnych oczu.

– Panie Tenebris – zaczęła Tacitia wyginając palce z przejęciem i odwracając się do niego tyłem. – Wiem, że jest pan na mnie wściekły.

– W żadnym wypadku – przerwał jej.

– Proszę mnie nie oszukiwać. Czuję to przez naszą więź – powiedziała z rezygnacją i odwróciła się w jego stronę. – Chciałam przeprosić. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, to się po prostu… stało.

– Panno Leniter…

– Chciałabym, żeby było jasne, że nie żałuję tego co zrobiłam – kontynuowała, ignorując jego spojrzenie – Jeśli znów miałabym okazję cisnąć tym harpunem w bestię, zrobiłabym to ponownie.

– Panno Leniter.

– Żeby mnie ocalić, ryzykował pan swoim życiem tak wiele razy, że choć znów mogłam wywołać coś co dopełniłoby więź, nie żałuję tego ani trochę. Jest pan najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znam i choć w ten sposób mogę…

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz