Rozdział 22

39 7 0
                                    

Medard nie spał całą noc czuwając, aż panna Leniter wróci do swojego pokoju. Z ulgą zarejestrował lekką zmianę na drodze ich więzi, wiedząc, że znalazła się w zamku. Wyczuł ją pomimo muru, który wzniosła. Choć bardzo starała się od niego odciąć, wyczuwał skrawki tego, co się z nią działo i po prostu wiedział, że była bezpieczna. Samotna, smutna i sfrustrowana, ale bezpieczna. Usilnie starał się dać jej przestrzeń na wszystko, co na nią zesłał zawiadomieniem o ślubie. Krążył po własnej sypialni i próbował przekonać siebie, że jego reakcje z powodu kobiety są oznaką słabości. Jednak wszystko, na co było go w tym momencie stać to przyznanie, że nie mógłby być słabym, bo nigdy nie czuł się silniejszy niż wtedy, gdy oznajmił Fraxom, że naprawdę zamierza poślubić Tacitię.

Był bliski obudzenia Janasa lub Odona na trening, żeby rozładować buzujące w nim napięcie, lecz tuż przed świtem padł mur na drodze więzi. Fala wszystkiego, co tłoczyło się za barierą niemal ścięła go z nóg. Nowa anomalia nigdy nie była bardziej mile widziana niż w tamtym momencie, gdy teleportował się do gabinetu ojca. Przybył dokładnie na czas, by uchronić Tacitię od większej krzywdy, choć już po chwili zastanawiał się czy na pewno zdążył.

Zamieszanie, jakie zaczęło dziać się z kolejnymi minutami trwało dobre godziny. Medard jak zwykle wszedł w rolę dowódcy i surowym tonem wydawał rozkazy. Potem krążył między komnatami, w których kłębili się magomedycy lub kręcił się ktoś ze służby. Wszystko, co się wtedy działo przyjmował z chłodną obojętnością. Janas, Odon i jego bracia od czasu do czasu rzucali mu zmartwione spojrzenia, lecz nie dopuszczał ich zbyt blisko.

Stał przy oknie łapiąc chwilę odpoczynku, gdy za plecami usłyszał ochrypły głos.

– Wody...

Natychmiast znalazł się przy łóżku ojca.

– Nie wstawaj – zarządził od razu. – Nie ruszaj się dokąd nie obejrzy cię medyk.

– Wody.

Podał ojcu szklankę ze świeżą wodą i zniknął by wezwać medyka. Gdy wrócił, Morcan siedział już na łóżku i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w gładką skórę ramienia. Znachor, który wszedł tuż za Medardem sprawdził dokładnie stan starszego mężczyzny i oznajmił, że wygląda na to, że lord Farkas będzie potrzebował jedynie krótkiej regeneracji i regularnego trenowania anomalii.

– Jak długo...? – zapytał gdy drzwi za medykiem się zamknęły.

– Dwa dni – odparł Medard.

– A co z...

– Nieprzytomna.

– Przykro mi – powiedział starszy mężczyzna i zmarszczył brwi w poczuciu winy.

– Czy możesz oświecić mnie odnośnie tego, co tam się właściwie wydarzyło? To, co zastałem w twoim gabinecie wyglądało raczej... makabrycznie – zaczął Medard po chwili.

Morcan wziął głęboki oddech i zmarszczył brwi. Ogólnie cały ten wieczór wydawał mu się czymś niezrozumiałym.

– Przyszła do mnie w środku nocy – zaczął. – Byłem... Trochę wypiłem, więc mogę nie pamiętać zbyt dokładnie – przyznał z minimalnym zawstydzeniem. Medard kiwnął głową, jakby już się w tym temacie zorientował. – Potem chyba zaprezentowała mi dar transmutacji, ale nie jestem pewien. Może to był wciąż ten jej animizm... Fotel skrępował moje ręce i nogi, a panna Leniter zakneblowała mi usta szmatką nasączoną jakimś ziołowym naparem.

– Waleriana, dziurawiec i mak. Resztka naparu została w kuchni.

– Tak podejrzewałem. Potem zaczęła ruszać się tak szybko jak ty. Wyciągała rzeczy z płaszcza, miała ze sobą książkę i sztylet. Wbiła mi go w ranę, co bolało jak skur... Cholernie bolało. Nie do końca wiem, co robiła, bo z tego bólu ledwo kontaktowałem, ale to wszystko było kurewsko dziwne. Gdybym miał powiedzieć jak to wyglądało, powiedział bym, że tak opisywano w dawnych czasach czary. Ona nie posługiwała się anomaliami. Ona czarowała.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz