Tacitia ostatni raz przyjrzała się kamiennej twierdzy i obrzuciła spojrzeniem powarkujące groźnie wiwerny. Wiedziała, że to, co za chwilę nastąpi może być poważnym naruszeniem wielu traktatów i porozumień zawartych między skrawkami, ale jej sprawa była warta takiego ryzyka.
– Na trzy – szepnęła w stronę czarnej wiwerny. Lekkie skinienie gadziego łaba było znakiem, że stwór przyjął wiadomość. – Jeden...
Cisza panująca dookoła wieży była niezwykle ciężka. Słychać było każdy gadzi oddech i warkot. Ich szum zbiegał się ze sobą, wprawiając powietrze w miarowe drgania.
– Dwa...
W dole, skryta za skałami, czekała Arlena. Przygotowywała się do ewentualnego przejmowania rannych i przenoszenia ich w bardziej sprzyjające miejsca.
– Trzy.
Wiwerna, na której siedziała Tacitia poderwała się do lotu, okrążając wieżę laogai i jednocześnie zbliżając się do wydrążonych w skałach murów. Gdy byli w odległości gadziego skrzydła, Tacitia zerwała się z grzbietu wiwerny i szybkim odbiciem skoczyła na skalistą ścianę. Nie rozbiła się jednak na ostrych kamieniach, lecz przeniknęła przez mur. Gdy tylko stała się niewidoczna, pozostałe wiwerny poderwały się do lotu krążąc nad wieżą. W środku rozległ się alarm i kilka chwil później stanowiska strażników zaczęły jeżyć się od grotów strzał wycelowanych w krążące stado.
W środku panował rozgardiasz. Z oddali słychać było odgłosy walki, a strażnicy, którzy biegli w tamtym kierunku całkowicie ignorowali ubraną na szaro drobną postać. Tacitia przekrzywiła głowę rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniej broni. Podniosła kamień wielkości pięści i transmutowała go w lekką katanę. Z uśmiechem ruszyła za strażnikami.
Czuła od początku podróży, że przymierze zawarte z wiwernami odbije na niej swoje piętno. Krwiożercza natura buzowała wzdłuż złotych linii na jej ciele szepcząc, żeby zapolowała. Myśl, by podjąć walkę zabarwiona była pierwotnym instynktem, pragnienie uwolnienia Medarda pachniało potrzebą przelania krwi. Czuła kuszący podszept, żeby zapolować na złoczyńców. Żeby stać się drapieżnikiem dla wszystkich, którzy skrzywdzili jej bliskich.
Nie chciała rozważać natury tych podszeptów, trudno jej było oprzeć się kusicielskim słowom, więc gdy dotarła do wielkich wrót, za którymi słychać było rozgrywającą się walkę, wpuściła na usta arogancki uśmieszek.
Popchnęła drzwi i pogwizdując lekko, weszła do środka. Nie spieszyła się. Rozglądała się leniwie dookoła, patrząc jak zbuntowani więźniowie usiłują walczyć ze strażnikami, lecz pozbawieni mocy nie mogą osiągnąć przewagi.
Pod ścianą gromadzono pokonanych, wychudzonych i zakrwawionych więźniów. Pozbawieni mocy ledwo byli w stanie walczyć tym, co udało im się wyciągnąć z resztek mechanizmów taśmociągu. Wyglądało na to, że ktoś go wysadził. Przerwana taśma zwisała z rusztowania, wykrzywione pręty wystawały ze wszystkich stron, a ich zwęglone końcówki sugerowały, że ktoś solidnie namieszał z substancjami łatwopalnymi.
– A ty coś za jedna?! – Tacitia usłyszała tuż za plecami, na co zmrużyła oczy i odwróciła się powoli, dalej pogwizdując. – No mów!
– Zabawne, że pytasz – złośliwy uśmiech zagościł na jej ustach. – Odniosłam wrażenie, że powinniście być przygotowani na moją wizytę.
Po czym posłała strażnika wysoko pod sam sufit jednym machnięciem ręki. To zwróciło uwagę pozostałych strażników, którzy natychmiast ruszyli w jej kierunku z uniesionymi rapierami. Tacitia podskoczyła tylko i jednym zwinnym skokiem znalazła się wysoko ponad taśmociągiem, lądując miękko na skalnej półce. Kilka metrów wyżej, tuż pod sufitem, strażnik wciąż kręcił się niczym dziecięcy wiatraczek wprawiony w ruch podmuchem wiatru. Na sali zapadła cisza.
CZYTASZ
Tacitia. Królowa Źródła.
FantasíaTo opowieść o magii, nierozerwalnej magicznej więzi, niezwykłych przygodach i rodzącym się uczuciu. Tacitia Leniter jest spokojną pracownicą antykwariatu. Choć życie jej nie oszczędza, stara się wieść je spokojnie. Lecz splot niecodziennych wydarzeń...