Rozdział 17

45 5 0
                                    

Medard był wściekły. Uthos do tej nie zaatakowało nabrzeża, ale wciąż gromadzili na styku granic coraz więcej okrętów. Żołnierze ćwiczyli w koszarach, lecz napięta atmosfera udzielała się wszystkim.

Dowódca stał właśnie pochylony nad mapami terenu, wraz z Odonem i Janasem omawiał nowe manewry, gdy przez więź dopłynęło do niego tak silne poczucie dyskomfortu, że miał ochotę zgiąć się w pół. Ledwo utrzymał się na nogach. Odon natychmiast do niego doskoczył, a Janas uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Sprawnie zamknął drzwi i sprawdził zabezpieczenia okien.

– Tacitia?

– Tak – jęknął Medard próbując się wyprostować. – Nie wiem, co się dzieje.

– Mam to sprawdzić? – zaoferował Odon, ale Medard pokręcił głową.

– Nie, poczekaj jeszcze. Najpierw dowiem się, co się stało.

Niepokój Medarda rósł z minuty na minutę. Miał wrażenie, że powinien być przy dziewczynie, a im więcej wymijających odpowiedzi udzielała mu Tacitia przez ich więź, tym bardziej rosła też jego złość. Jak mogli narazić ją na niebezpieczeństwo?!

Kilka minut później uderzył ręką w stół w przypływie frustracji. Przez jedną szaloną chwilę miał ochotę wysłać Odona do zamku tylko po to, by przywiózł Tacitiw Leniter prosto w jego ramiona.

Na samą myśl miał ochotę uderzyć dłonią w czoło. Absurd. Miałaby być bezpieczniejsza w czasie manewrów obronnych niż w twierdzy, jaką był jego dom? Śmieszne.

Odetchnął głęboko i starał się uspokoić.

– Wszystko dobrze. Mój brat po prostu doprasza się o porządne lanie – mruknął uspokajająco w stronę przyjaciół.

– Zaczepiał ją? – zdziwił się Janas.

– Nie. Kazał jej odczytać pozostałości księgi.

Odon prychnął. A Janas tylko kiwnął głową.

– Udało jej się?

– Nie do końca. Coś musiało pójść nie tak. Wydaje mi się, że wspomnienia nie były przyjemne. W każdym razie, nic jej nie grozi.

– Księdze? – zdziwił się Odon.

– Nie, Tacitii.

Janas i Odin wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Na co Medard zreflektował się, że właśnie nazwał ją po imieniu. Lekkie wyraz zakłopotania pojawił się na jego twarzy, a myśli natychmiast popłynęły w stronę wspomnienia pocałunku.

Usłyszał parsknięcie Odona, gdy zdał sobie sprawę, że bezwiednie dotknął dłonią ust. Na niebiosa! Zachowywał się jak zakochany uczniak!

Momentalnie przystanął. Zakochany? O co to to nie. Może i zależało mu na młodziutkiej pannie Leniter, ale żeby od razu zakochiwać się w tej kobiecie? O na pewno nie!

Poza tym on, Medard Tenebris, nie był zdolny do miłości.

Nie chciał jej. Miłość niosła ze sobą słabość, a był to luksus, na który nie mógł sobie pozwolić. Stanowczo odrzucił wszelkie wizje zakochania, maślanych oczu lub miękkiego zachowania. Zdecydowany nie porzucać roli dowódcy na rzecz bycia adoratorem.

Postanowił nigdy się nie zakochać i żadna więź, bez względu na to jak bardzo magiczna, nie zmieni jego zdania.

Nagle wzdłuż tej właśnie więzi poszybowała krótka wiadomość. Niosła ze są zmęczenie, ale też łagodność.

Mam cię za najdzielniejszego człowieka w całym Vehdarze. Przepraszam za zakłócenia. Postaram się, już nie dręczyć cię moimi odczuciami i resztę czasu spędzić w spokoju.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz