Rozdział 25

42 7 0
                                    

Collard miał wrażenie, że w niedługim czasie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Gdy Ancil stał blady na środku pomieszczenia i próbował zebrać myśli, dziewczyna chwyciła go za kołnierzyk koszuli i pociągnęła w swoją stronę,  niemal zetknęli się nosami. Minę miała poważną a brwi zmarszczone w zmartwieniu i wyglądałoby to bardzo zabawnie, gdyby nie krwawiący tuż obok Janas. I gdyby nie ta desperacja płynąca z jej spojrzenia.

– A teraz skup się, Ancilu – powiedziała surowym tonem. – Musisz myśleć o miejscu, w którym moglibyśmy się pojawić. Za chwilę pierwszy raz teleportuję się z pasażerem.

– Co?! Ale...

– Skup się! – krzyknęła nie zważając na to, że zwraca się do księcia.

– Dobra! Hotelowy pokój ojca!

– Collardzie musisz dopilnować szczelności barier ochronnych zamku – rzuciła w stronę młodszego mężczyzny po czym uchwyciła ramię Ancila. – A teraz  naprawdę książę, skup się, żeby nas nie rozszczepiło.

I nim mężczyzna zdążył otworzyć usta, zniknęli. Collard posłał zagubione spojrzenie pochylonym nad Janasem medykom, lecz ci mogli tylko wzruszyć ramionami i powrócić do opatrywania ran wojownika leżącego nieprzytomnie na leżance.

– Muszę pomówić z kapitanem królewskiej straży – zwrócił się do pokojówki stojącej tuż za drzwiami. – Będę czekał na niego w gabinecie mojego ojca.

***

Pierwszą rzeczą, którą poczuł Medard, gdy świadomość zaczęła wracać do jego umysłu, był okropny odór. A potem ból. Głowa pękała mu od uderzenia, a mięśnie paliły żywym ogniem. Powoli docierało do niego w jakiej sytuacji się znalazł. Chciał wstać, lecz grube kajdany krępowały każdy ruch. Były ciężkie i opatrzone runami ograniczającymi działanie anomalii. Czuł że miał złamaną nogę i przynajmniej jedno żebro. Próbował rozejrzeć się dookoła, lecz jedyne, co mu towarzyszyło to ciemność i grobowa cisza.

Nie wiedział gdzie jest, ani za czyim rozkazem znalazł się w tym miejscu. Frustrowało go to bardzo i gdyby siły i sprawność na to pozwoliły, złość, która w nim rosła, mogłaby rozerwać i kajdany i kraty, które pewnie znajdowały się gdzieś w tych ciemnościach. Nie miał siły sprawdzić nawet tego.

Medard zaczynał dopuszczać do świadomości myśl, że jego historia może zakończyć się tragicznie. Lecz nie jego śmierć wydawała mu się największą stratą. Najgorsze byłoby to, że nie zobaczyłby już panny Leniter, nawet ten ostatni raz.

***

Morcan uznał, że nigdy nie był bardziej zaskoczony niż wtedy, gdy na środku sypialni pojawiła się znienacka jego przyszła synowa, a wraz z nią Ancil. Nigdy też nie był bliżej zawału. Podobne odczucia musiał mieć jego syn, gdyż nie wyglądał zdrowo. Najwyraźniej źle znosił teleportację, bo jego twarz przybrała szarawy odcień.

Tacitia natomiast wyglądała na rozzłoszczoną. Rozejrzała się natychmiast dookoła, po czym stanęła przed lustrem i zamieniła swoją zakrwawioną sukienkę w trochę bardziej elegancki strój. Potem podeszła do misy z wodą i szybko zaczęła obmywać dłonie z krwi.

– Czy mogę wiedzieć co wy tu wyprawiacie? – zapytał Morcan, gdy już się otrząsnął z szoku.

– Król chciał się ze mną spotkać, więc jestem. Musimy z nim jak najszybciej porozmawiać – powiedziała dziewczyna szorując ręce po same łokcie.

– Ale... skąd ten pośpiech?

– Tacitia twierdzi, że Medard został porwany – odparł Ancil wracając do sił. Lord senior zbladł na te słowa i już miał poderwać się w geście wzburzenia, jednak książę odchrząknął i streścił ojcu wszystko, co zapamiętał odkąd rozpoczęła się kolacja. Dziwnie było mówić o tych wszystkich sprawach, mając świadomość, że to tylko dwadzieścia minut życia. Miał wrażenie, że minęły wieki odkąd zasiadł z młodszym bratem do posiłku.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz