Rozdział 26

36 7 0
                                    

Dziewczyna przekręciła się sennie w jego ramionach i wtuliła w niego mocniej. Jej obecność w jego łóżku była upajająca, jedyne o czym myślał, to by ta chwila trwała jak najdłużej. Jej zmierzwione snem włosy delikatnie łaskotały go w podbródek a drobne ręce oplatały go w pasie. Promienie słońca z lekkością mieniły się w skręconych kosmykach. Mógłby uznać to za denerwujące, lecz z jakiegoś powodu niezwykle jej pożądał. Chciał jej dotyku. Chciał jej obecności, bo była delikatna. Była cicha. Niosła powiew ukojenia i nasycała go dobrem. Jego. Miał ochotę się roześmiać. Jak mógłby przypuszczać, że stanie się wobec niej taki opiekuńczy? Że stanie się taki wobec kogokolwiek? Rzeczywiście czuł się przy niej... dobry. Chciał taki być. Chciał ją... kochać? Czy o to słowo mu chodziło? Czy to chciał jej powiedzieć, gdy się zbudzi? Zmarszczył brwi patrząc na dziewczynę śpiącą w jego ramionach. Mruknęła przez sen. Co mruczała? Pochylił głowę by lepiej ją słyszeć, bo choć leżała w jego ramionach, jej głos dobiegał jakby z bardzo bardzo daleka.

Medardzie...

Co chciała mu powiedzieć? Wiedział, że to było coś ważnego. Coś czego nie mógł uchwycić. Chciał ją zbudzić by mu to powiedziała. Już sięgał dłonią do jej policzka, by obudzić ją delikatnym dotykiem.

Mocne szarpnięcie wyrwało go ze snu. Ktoś ciągnął za krępujące go łańcuchy. Zamrugał próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Mocny zgrzyt sprawił, że skierował głowę w stronę, z której wydawało mu się, że pochodził dźwięk. Potem szarpnięcia wzmocniły się i stały się uciążliwe. Przez dzwonienie łańcuchami nie słyszał kroków, jednak nie był zaskoczony, gdy zobaczył postać skrytą za obszerną opończą.

– Przenosimy cię – odezwał się męski głos. – Musimy znaleźć ci inne miejsce.

– Czemu? – wychrypiał z wysuszonym gardłem.

– Planowaliśmy, żebyś tutaj sczezł, ale plany się trochę zmieniły.

– Może wyrwać mu drugie oko? – zaproponował kolejny przybysz, ponawiając się tuż obok niego.

– Nie słyszałeś co zapowiedziała? Jak spadnie mu włos z głowy... – oburzył się pierwszy mężczyzna. – Nie jestem głupi. Jeśli coś pójdzie nie tak, na kogo spadnie cała wina? Na nas.

– Cykor – prychnął jego towarzysz. – Co niby ma pójść nie tak? Spójrz na niego. To kawał chłopa. Nada się do roboty nawet i bez oczu.

– Och zamknij się Gab! Nie mam zamiaru wydłubywać mu oczu!

– Zak by się zgodził – obruszył się Gab.

– Dlatego przyszedłeś ze mną! Ty i Zak najchętniej byście go poćwiartowali. A potrzebujemy naszego szanownego dowódcy w całości – z głosu pierwszego z mężczyzn zaczynało pobrzmiewać zirytowanie.

– Psujesz zabawę Dave. – Gab jednak nie dawał za wygraną, co Dave przyjął z westchnieniem. Postanowił go jednak zignorować i skupił się na przeciągnięciu Medarda Tenebrisa do klatki i przetransportowaniu go w miejsce, w którym nikt by go nie szukał.

***

Sala, do której strażnik zaprowadził Tacitię wyglądała na małą biblioteczkę. Nie uszło jej uwadze, że zaraz po zamknięciu drzwi, zostały one zaryglowane. Rozbawiło ją to, bo zamek w drzwiach nie stanowił żadnego zabezpieczenia. Gdyby tylko chciała, już by jej tu nie było. Runy, anomalie, zabezpieczenia. Wszystko to i tak by się jej podporzadkowało. Westchnęła jednak i usiadła na małej sofie czekając aż w końcu coś się zacznie dziać. Miała nadzieję, że jej występ odniósł efekty w postaci plotek, które szybko dotrą do właściwego adresata.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz