Medard z napięciem wpatrywał się w drobną kobiecą postać przechodzącą przez jego kajutę. Ciemna tunika lekko spływała z bioder, kończąc się na wysokości połowy ud. lekkie rozcięcia po bokach ukazywały odziane w opięte spodnie nogi. Tacitia Leniter nabrała kształtów, musiał to przyznać obserwując jak podchodzi do jego łóżka. Lekko przygryzła dolną wargę, nerwowo bawiąc się sznureczkiem przy rękawie. Grube nici najwidoczniej nie były z tego zadowolone, bo smagnęły ją po palcach by przestała. Natychmiast wypuściła je z dłoni, a Medard z trudem ukrył rozbawienie. Usiadł na swoim posłaniu, gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Nie spał. Czekał na nią.
– Musimy porozmawiać... – zaczęła Tacitia a on mógł tylko obserwować jak delikatny rumieniec wchodzi jej na policzki oświetlane jedynie płomieniami świec. Był środek nocy. Godzinę temu udało mu się przepędzić Arlenę do jej kajuty. Jego najmłodsza siostra matkowała mu jakby było to jej życiowym celem. W duchu liczył, że jednak nie zrobiła sobie z tego jakiejś misji i da mu spokój, gdy tylko odzyska siły.
– Rozmawiamy – odparł obserwując dokładnie twarz panny Leniter.
– Oczywiście – odparła marszcząc lekko brwi. Czyżby ją zdenerwował? Bruzda między jej brwiami była drobna, ale miał ochotę ją wygładzić tylko po to, by znów zobaczyć te delikatne rumieńce. – Nie zamierzasz być pomocny, więc powiem prosto z mostu.
– Nie krępuj się.
Jej twarz była odrobinę blada, a włosy niezmiennie zaplecione w warkocz, który spływał jej na plecy. Oczy w tym pięknym zielonym kolorze wydawały się odrobinę większe za okularami w złotych oprawkach. Nie miała na sobie płaszcza letniego, w którym ponad pół roku temu zabrał ją z Rythei. Zmieniła się od tego czasu. Wtedy była odrobinę wychudzona, nie miała mięśni, większość czasu stała zgarbiona lub skulona. Otoczenie obserwowała oczami rozszerzonymi lekkim strachem przed wszystkimi zmianami, w które ją wciągnięto.
Teraz jednak stała przed nim młoda kobieta, której ciało zaokrągliło się w odpowiednich miejscach nabierając gibkości. Siedziała wyprostowana, spięta lecz nie skulona. Wzrok miała opuszczony na swoje dłonie i wiedział, że przejmowała się tą rozmową, lecz nie zamykała się już w sobie. Była odważniejsza lecz wciąż rozważna. Jej głos miał więcej pewności siebie, a chód zwinności. Widział ją w walce. To był jeden z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu mógł mieć przed oczami. Wirowała w zabójczym tańcu. Bezlitosna dla przeciwników niczym lwica w ataku. Wyszkoleni strażnicy uciekali przed nią w popłochu.
Miał ochotę się śmiać, gdy to do niego dotarło. Rok temu była zwykłą bibliotekareczką z antykawriatu. Szarą myszką, która chowała się za krzakami w czasie balu. Pogodzoną z każdym nieszczęściem, jakie na nia spadało. Teraz siedziała przy nim jak uosobienie rebelii w czystej postaci. Zbuntowana, zdeterminowana i zabójcza. Jeśli myślał, że tamta Tacitia skradała mu serce, to ta teraz po prostu je zawłaszczała. Czy mógł mieć wybór? Może wcześniej, gdyby nie widział jak walczyła i gdyby jej nie słyszał, jak przemawiała bez lęku. Może gdyby nie czuł jej zapachu tak blisko, jej ciepła tuż obok. Lecz gdy doświadczył tego wszystkiego, nie miał już żadnego wyboru. Zatapiał się w fali dumy, podziwu i szczęścia. Poczuł niewyobrażalną potrzebę wodzenia wzrokiem po jej twarzy. Czy udałoby mu się policzyć wszystkie jej piegi? Czy zgodziłaby się by powiódł palcem wzdłuż linii jej szyi aż do obojczyka?
– Medardzie! – usłyszał nagle i skupił wzrok na jej oczach, które błyszczały irytacją. – Nie słuchałeś, prawda?
– Przepraszam – odpowiedział, lecz zupełnie nie brzmiał na skruszonego. – Twój widok mnie lekko rozprasza. Powtórz, postaram się tym razem lepiej skoncentrować.
CZYTASZ
Tacitia. Królowa Źródła.
FantasyTo opowieść o magii, nierozerwalnej magicznej więzi, niezwykłych przygodach i rodzącym się uczuciu. Tacitia Leniter jest spokojną pracownicą antykwariatu. Choć życie jej nie oszczędza, stara się wieść je spokojnie. Lecz splot niecodziennych wydarzeń...