Rozdział 38

34 5 5
                                    


– Medard mnie zabije, wiesz o tym? – Collard westchnął kolejny raz, zerkając na siedzącą naprzeciwko niego młodą kobietę. Tacitia Leniter poprawiła okulary i tylko wzruszyła ramionami otwierając kolejne stare tomiszcze.
– Powiedz, że to mój pomysł – odparła od niechcenia.
– To jest twój pomysł! – zaperzył się Collard, po czym westchnął głośno i sięgnął po filiżankę herbaty. – Ale nie zmienia to faktu, że gdy tylko Medard odkryje, że siedzisz tu od tygodnia, wybebeszy mnie na miejscu.
– Dramatyzujesz.
– Wydłubie mi oczy, wyrwie język a z moich jelit zrobi sobie wieniec zwycięstwa – ciągnął niezrażony młody lord.
– Zaczynam zastanawiać się czy dramatyzm nie jest jedną z twoich anomalii – panna Leniter leniwie przewróciła kolejną stronę w czytanej właśnie książce.
– Dworujesz sobie ze mnie, a ja zostanę przerobiony na befsztyk, gdy tylko mój brat odkryje, że od tygodnia szmugluję ci jedzenie do biblioteki – Collard westchnął teatralnie a następnie głośno i całkowicie niezgodnie z dworską etykietą, siorbnął łyk naparu. Tacitia wywróciła oczami, ale z czułym uśmiechem ścisnęła kolano Collarda w geście przyjacielskiej zaczepki.

Natknął się na nią kilka dni temu i choć początkowo prawie wrzasnął z ekscytacji, udało jej się przekonać go, że jej obecność na zamku powinna pozostać niezauważona. Obiecała, że pozwoli mu przebywać w jej otoczeniu ile będzie chciał, ale za nic nikomu nie może wygadać, że poszukiwana panna Leniter buszuje po bibliotece Arrathas. Tacitia szukała gorączkowo informacji o Klątwie Mroku i jej pochodzeniu. Gdy połączyła w całość Księgę Przeznaczenia, jej oczom ukazała się jeszcze jedna część. Jej dotychczasowe znaleziska wyryły na ciele młodej królowej złote linie, lecz ten jeden element nie chciał się z nią zjednoczyć. Kształtem przypominał bliźniaczą pieczęć księgi, tę którą ukradli Gustavusowi. Jednak biła z niego mroczna aura, jakby spowijała go ciemność. Emblemat w kształcie wilczej czaszki zdobił czarny okrąg a wokół niego tworzył się pierścień z cierni. Było w tym coś niepokojącego, co kazało zawinąć pieczęć i schować przed wzrokiem innych osób. Obecnie artefakt spoczywał spokojnie w kieszeni szat Tacitii.
– Myślę, że ta pieczęć jest powiązana z klątwą Medarda – powiedziała nagle Tacitia spoglądając na Collarda znad lektury poszarzałego tomu o tytule "Arkana Mroku".
– Klątwą Medarda? – zapytał zdziwiony? – Medard ma jakąś klątwę?
Tacitia przygryzła dolną wargę z niepewnością.
– To wyszło całkowicie przez przypadek – zaczęła zakłopotana. – W sensie chyba nikt nie miał się nigdy o tym dowiedzieć, ale myślę, że to ważne, żeby jakoś uporządkować sprawy jego klątwy, zanim no wiesz... Zanim zniknę na długo.
Collard przez chwilę wpatrywał się w Tacitię uważnym spojrzeniem, a jego niebieskie oczy przybrały lodowy odcień.
– Czyli... – zaczął pozornie nonszalanckim tonem, ale nie dało się nie odczuć w nim zawodu. – Znów rozwiązujesz problemy mojego brata bez jego wiedzy?
– Nie, to nie do końca tak!
– A jak? – młody Farkas zapłótł ramiona na klatce piersiowej i uniósł z powątpiewaniem jedną brew.
– Teraz wszystko zaczyna się układać – tacitioa wyciągnęła w jego stronę czytaną właśnie książkę i wskazała konkretny fragment palcem. – Spójrz tutaj. To jest ten sam symbol, który jest na pieczęci. To znak Mrocznych Sił. Nie ma tu dokładnego opisu, ale w innej pozycji natknęłam się na rozdział o mrocznych klątwach i tam również... poczekaj, gdzie to było... – kobieta rzuciła się w stronę stosu odłożonych wcześniej książek i wyciągnęła jedną z samego środka. – O! Tu jest! Zobacz!
Collard wstał i podszedł do stołu, by pochylić się nad obydwoma tomami. Przez chwilę wodził wzrokiem pomiędzy nimi, lecz to, co czytał trudno mu było ze sobą połączyć.
– Czyli co... Medard jest jakimś twoim mrocznym odpowiednikiem? – zapytał zagubiony. – To nie ma sensu.
– To ma całkowity sens! Muszę koniecznie porozmawiać z Arleną i Medardem! – wykrzyknęła Tacitia i zaczęła zbierać potrzebne książki i notatki.
– Stop, stop, stop! – zaprotestował młody lord i z poważnym wyrazem twarzy złapał Tacitię za ramiona. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Masz zamiar tak ni stąd ni zowąd wtargnąć na kolację i oznajmić wszystkim,. że mój brat ma jakąś paskudną klątwą, niebiosa raczą wiedzieć skąd i że masz jakiś dziwny pomysł, jak kolejny raz naprawić jego życie? Czy ty wiesz jak on się wtedy poczuje?
Tacitia wstrzymała oddech, gdy słowa Collarda wsiąknęły w jej umysł. Ostatnie miesiące były pełne ignorowania uczuć. Jej uczuć. Medarda. Bliskich jej osób. Czy teraz właśnie, w środku niezłej życiowej zawieruchy, miała zacząć liczyć się z tym, co inni czują? Czy umiała to zrobić tak, by nie dać się znów wciągnąć w pułapkę zaspokajania potrzeb innych kosztem swoich własnych? Czy umiała żyć po swojemu, ale nie krzywdząc innych?
– Ja... Och, Collardzie... – panna Leniter jęknęła żałośnie.
– On niczym sobie na to nie zasłużył – szepnął Collard.
– Wiem... Ja... Przepraszam... – Tacitia poczuła jak w jej gardle zbiera się mocna gula wzruszenia.
Collard jedynie pokręcił głową i odwrócił wzrok, lecz znów spojrzał na kobietę stojącą przed nim, gdy poczuł delikatny dotyk dłoni na policzku. Patrzyła na niego zaszklonym spojrzeniem.
–  Jesteś wsopaniałym bratem, Collardzie – wyszeptała. Młody lord już zebrał się by coś jej odpowiedzieć, lecz nim zdążył nabrać powietrza już jej nie było. Tacitia Leniter zniknęła razem ze wszystkimi księgami, które zebrali. W jednej sekundzie stała przed nim i patrzyła mu prosto w oczy by w kolejnej zostawić po sobie pustkę. Jego policzek stopniowo tracił ciepło pozostałe po jej dłoni. Collard mrugnął kilka razy, lecz w miejscu, gdzie stała jeszcze chwilę temu unosił się w tym momencie kurz.
– Niespokojny z ciebie duch, panno Leniter – westchnął mężczyzna i opadł zmęczony na zajmowany wcześniej fotel.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz