Rozdział 6

52 7 0
                                    

Medard wparował do swojej sypialni jak tornado. Zrzucił z siebie zaplamione krwią ubrania. I cisnął je w kąt. W pośpiechu obmył się ze wszystkiego, co go dziś spotkało, ubrał nowy strój i przeczesał włosy. Tatuaż na palcu zakrył sygnetem. Musiał pamiętać, by poradzić pannie Leniter podobny zabieg. Ich więź nie mogła wyjść na jaw. Nim wsunął pierścień na palec przyjrzał się tatuażowi, żeby ocenić jak bardzo wzmocniła się ich więź po drugim uzdrowieniu. Wokół nici i listków tworzyły się teraz małe kwiatowe pączki. Wiedział, że jeśli kwiaty rozkwitną i tatuaż nabierze barw, więź się dopełni bez konieczności złożenia przysięgi.
Usłyszał pukanie do drzwi, więc szybko wsunął sygnet na palec.

– Proszę – rzucił sucho.

– I jak poszło? – zapytał Ancil wchodząc do pokoju. – Odnalzłeś ją?

– Tak.

– Żywą.

– Tak.

– Medardzie, to uciążliwe. Możesz po prostu opowiedzieć to, co ważne?

– Opowiem ci wszystko jak już będziemy w drodze do Vehdaru. Sprawy się odrobinę pokomplikowały.

– To znaczy? Gdzie ona teraz jest?

– Stoi na zewnątrz, zaraz pod tym oknem – wskazał głową okiennicę. – Czy wszystko jest gotowe?

Książe wyjrzał na ulicę przez okno. Było zaczarowane tak, żeby nikt na zewnątrz nie zauważył kto przez nie wygląda ani że w ogóle zostało otwarte.

– Fascynujące – powiedział ze zmarszczonymi brwiami. Schował się ponownie do pokoju i odwrócił w stronę Medarda. – Stoi tam i wygląda tak mizernie, że będę z niecierpliwością czekał na historię, którą mi opowiesz.

– Jak zawsze.

– Medardzie czy wszystko jest dobrze? – zapytał książę z troską.

– Na tyle, na ile to możliwe – mruknął Tenebris. Ancil czekał aż jego brat rozwinie swoją myśl, ale ten tylko kończył dopinać noże i broń wokół pasa.

– Chodźmy. Musimy pożegnać się z ambasadorem bez podejrzeń na tyle sprawnie, by Panna Leniter nie pękła ze strachu, że ją porzuciliśmy wilkom na pożarcie – powiedział pewnym głosem.

– Choć uważam, że zabranie jej na Vehdar to najlepsze wyjście, zaczynają dopadać mnie wątpliwości – oznajmił Ancil podążając za Medardem w stronę wyjścia. – To taka delikatna osóbka.

Tenebris prychnął na to stwierdzenie rozbawiony, więc książę Farkas posłał mu zaciekawione spojrzenie.

– Ta dziewczyna to chodząca katastrofa – odparł Medard. – Gdzie jej nie zawieziesz, zaraz wpakuje się w kolejne kłopoty.

– Zaczynam myśleć, że spotkała cię jakaś bardzo ciekawa przygoda tej nocy – uśmiechnął się książe.

Medard spochmurniał. List skradziony z biurka Tacitii przez chwilę zaciążył mu w kieszeni marynarki, gdzie go przełożył kilka minut temu. Poczuł ukłucie sentymentu, ale szybko je odgonił. Panna Leniter z pewnością była nietuzinkowa. A on nie miał zamiaru niszczyć jej życia swoją osobą. Nie mógł się jednak zdobyć na to, by odesłać ją gdzieś na Yanke czy Hannorę. W dodatku jej anomalia mogła być przydatna wobec innych jego przedsięwzięć.

Ta panna przyciąga kłopoty jak magnes – tłumaczył sobie w myślach. – Muszę mieć ją na oku, dokąd te sprawy są otwarte. Potem odeślemy ją tutaj, z powrotem do rodziny.

Pożegnanie z ambasadorem zajęło im kilka minut. Mężczyzna napocił się niezmiernie obiecując, że wyjaśni w jaki sposób ktoś obszedł zabezpieczenia. Od razu skierowali się do powozu obłożonego, jak cała ambasada, zaklęciami uniemożliwiającymi atak i działania sabotażowe. Gdy tylko powóz opuścił bramę budynku, książe rozkazał wstrzymać konia. Nim woźnica się zorientował, Tenebris zniknął z powozu.

Tacitia. Królowa Źródła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz