W dniu swoich urodzin Tacitia poczuła, że opuszczają ją siły. Z każdą godziną od przebudzenia czuła się coraz słabsza. Złote tatuaże na jej ciele zaczęły blednąć, coraz bardziej wtapiając się w skórę a przy tym swędząc i piekąc. Koło południa Tacitia była już tak słaba, że zmartwiony Medard wszędzie nosił ją na rękach, ale nawet nie protestowała. Dawała mu się rozpieszczać i troszczyć. Nie była pewna czy nie potrzebował tego bardziej niż ona. W końcu posadził ją na sofie w salonie, gdzie ciepły koc z równą troską natychmiast okrył jej plecy.
Mąż włożył w dłonie pani Tenebris filiżankę herbaty, co przyjęła z wdzięcznością. Łyk naparu rozgrzał jej zmarznięte dłonie, lecz czuła, że nie pozostało im już wiele czasu.
– Tacitio, czy na pewno wszystko jest w porządku? – Medard zapytał po raz setny.
Kobieta chciała uśmiechnąć się pokrzepiająco, lecz jedynie słaby grymas wykrzywił jej usta. Bardzo chciałaby, żeby było w porządku. Chciałaby obiecać, że nic jej nie będzie, ale gdy tylko myślała o tym, co może się wydarzyć lęk niczym kamień uwiązany do szyi zaczynał jej ciążyć i utrudniać oddychanie. Szybko otrząsnęła się z ponurych myśli i spojrzała na męża z czułością.
– Nic lepszego niż ty obok mnie, nie mogłoby mnie teraz spotkać – odparła szeptem. Medard delikatnie wciągnął ją sobie na kolana i ucałował czubek jej głowy. Trwali tak wtuleni w siebie dłuższy czas, a minuty mijały w błogim nasycaniu się swoją obecnością. Obietnicą spotkania i wspólnego życia.
– Już czas – szepnęła Tacitia zsuwając się z kolan męża i z trudem siadając o własnych siłach. Czuła się tak, jakby cała jej anomalia miała ją opuścić lada moment, by niczym erupcja wulkaniczna wybuchnąć z całą mocą.
– Nie, jeszcze nie jestem gotowy zostać tu samemu – odpowiedział Medard ochrypłym głosem i objął żonę wtulając twarz w jej rozpuszczone włosy.
– Nie będziesz sam. Otaczają Cię wspaniali ludzie.
– Jeszcze nie, proszę. Daj mi jeszcze chwilę...
– Gdybym miała na to wpływ, dałabym ci wieczność. – Tacitia z czułością położyła dłoń na policzku męża i delikatnie odchyliła jego twarz by móc spojrzeć mu w oczy. Medard poczuł, że jego własne oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Musiał zebrać się i z całą siłą być dla żony wsparciem. Nie chciał by w ostatnim wspomnieniu zapamiętała go jako zagubionego szczeniaka.
– Kiedyś wieczność będzie nasza – obiecał, a Tacitia uśmiechnęła się ciepło. Ten uśmiech rozgrzały tysiące skutych lodem serc.
Najpiękniejsza. – pomyślał.
– Czuję, że to już ten moment Medardzie – jego żona powiedziała poważniejąc. – Odnajdę Cię. Obiecuję.
Tacitia odeszła tak, jak zapowiedziała. Nagle znikając. Choć ziemia się nie zatrzęsła, a niebie nie rozdarło, Medard miał wrażenie, że jego świat legł w gruzach. W jednej chwili jego żona siedziała wraz z nim na zielonej sofie, opierając głowę na ramieniu męża i wpatrując się w niego z miłością, w następnej poczuł jak niewyobrażalnie silna moc rozchodzi się po jej ciele i... już jej nie było. Pustka, która po niej została, złamała Medardowi serce. Zacisnął mocno powieki, lecz z gardła i tak wyrwał mu się szloch. Przez kilka minut bał się otworzyć oczy, bo wiedział, że jedyne, co zobaczy to filiżanka ciepłej imbirowej herbaty, której zapach już na zawsze miał kojarzyć mu się z Tacitią oraz pachnący lawendą koc, który jeszcze przez chwilę będzie trzymał ciepło po odpoczywającej pod nim kobiecie.
– Ja też będę Cię szukał... – pomyślał Medard biorąc ciężki, urywany oddech. Miał wrażenie, że wraz z Tacitią, zniknęło jego serce. Ledwo mógł oddychać, gdy spłynęła na niego świadomość, że przez kolejne lata nie będzie wiedział czy przetrwała, jak sobie poradziła. Że n8ie będzie jej, gdy będzie poszukiwał mrocznych artefaktów. A Tacitia będzie musiała sama stawić czoła nieznanemu.
CZYTASZ
Tacitia. Królowa Źródła.
FantasyTo opowieść o magii, nierozerwalnej magicznej więzi, niezwykłych przygodach i rodzącym się uczuciu. Tacitia Leniter jest spokojną pracownicą antykwariatu. Choć życie jej nie oszczędza, stara się wieść je spokojnie. Lecz splot niecodziennych wydarzeń...