Rozdział piętnasty

59 4 0
                                    

Amy 

-A wy za co się przebieracie? – Zapytała każdego z osobna Rebeka, a nie było nas mało. Dzisiaj przy naszym stoliku podczas przerwy roiło się więcej ludzi niż zazwyczaj. Isaac, kolega Aarona i Trumana z drużyny, nie słuchał Rebeki. Interesowała go bardziej Yun i to co ona mówiła, niż gadka naszej słodkiej Rebeki.

-Ja będę kapitanem Sparrow. – Zadeklarował dumnie Derek, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów.

Derek Posey, był chłopakiem, którego nie dało się nie lubić. Zawsze chodził uśmiechnięty, chociaż momentami mogło to być przerażające, bo kto cały czas się uśmiecha? Był przewodniczącym samorządu, nie wdawał się w żadne bójki, nawet gdy chodziło o jego najlepszego przyjaciela. No i w każdą środę zakładał muchę. A i najważniejsze, przyjaźnił się z Aaronem. Jak to możliwe, że tak dwóch różnych chłopaków mogło się dogadać?

-A ty? – Wyrwała mnie z zamyślenia Rebeka.

-Co ja? – Odparłam zdezorientowana.

-Za kogo się przebierasz. – Ponagliła mnie przyjaciółka.

-W sumie nie mam jeszcze stroju. – Mruknęłam nie patrząc na Rebekę.

-Po lekcjach, idziemy na zakupy. Postanowione. – Oznajmiła triumfalnie Rebeka, uśmiechając się pod nosem. Czy ktoś zapytał mnie o zgodę? Czy ja w ogóle chcę iść czegoś szukać? – Och, skarbie. – Westchnęła przyjaciółka biorąc moją brodę pod rękę. - Nie rób takiej kwaśnej miny. Wiem, że ty i zakupy to jak mysz z kotem, ale czasem trzeba się poświęcić. Zrobię z ciebie bóstwo. – Oczy Rebeki zalśniły złowieszczo. Momentami bałam się tej kobiety.

Zadzwonił dzwonek, informujący o końcu przerwy. Przewiesiłam torbę przez ramie i ruszyłam w stronę szatni. Przez to, że sala była zajęta, w-f odbywał się na zewnątrz. Póki pogoda dopisywała, ja nie miałam nic przeciwko. Po założeniu dresów i rozciągniętego podkoszulka, wyszłam z resztą dziewczyn na boisko. Na zewnątrz czekały nas dwie niemiłe niespodzianki. W jednej minucie pogoda uległa pogorszeniu i zamiast pięknego słońca przywitał nas wiatr i brzydkie chmury. A zamiast naszej ukochanej Pani Dunbar, czekała na nas grupka chłopaków na czele z trenerem T.

-No, moje panienki. Szybciutko. – Zawołał do nas trener, machając ręką abyśmy się pospieszyły. Niechętnie podążyłam za dziewczynami w stronę grupki chłopaków. Z trenerem miałam nieprzyjemne wspomnienia, dalej mu nie wybaczyłam tego, że musiałam robić pompki. – Pani Dunbar wypadła pilna sprawa i prosiła abym się wami zajął. Ja oczywiście, jakże bym mógł jej odmówić? Zapewniłem, że zajmę się jej owieczkami. – Objął nas spojrzeniem i uśmiechnął drapieżnie. – Nie bójcie się, to nie będzie nic strasznego. Rozgrzewka i na początek dwadzieścia okrążeni wokół boiska drogie Panie. Jazda! – Wrzasnął na nas, a my ruszyłyśmy niczym stado spłoszonych jeleni.

Płuca prosiły o zwolnienie tempa, a stopy piekły żywym ogniem. Moja kondycja miała wiele do życzenia, przez te wakacje ostro się zaniedbałam, ale nie pomyślałabym, że będę tak szybko rzucona na głęboką wodę. Trener T. się z nami nie patyczkował. Po przebiegnięciu dwudziestu okrążeni, kazał wziąć nam piłkę i rzucać do kosza. To było mniej meczące, ale moje ciało i tak prosiło o odpoczynek. Truman co chwilę rzucał mi zaniepokojone spojrzenia, jakbym miała paść na ziemię i nie wstać. Lekarz pozwolił mi uprawiać sport, tylko bez forsowania się. A dzisiaj, to był jeden raz, gdy mocniej trenowałam, co by mi się mogło stać? Czułam się dobrze, serce nie alarmowało. Mój brat był przewrażliwiony na moim punkcie, wiedziałam, że się o mnie martwi i chciałby obronić mnie przed wszystkimi chorobami tego świata. Ale się nie da. Życie tak nie działa. Ono jest wymagające i traktuje nas śmiecia, ucząc pokory i samodyscypliny. Pokazując, że nic nie przychodzi nam od tak.

Kątem oka zobaczyłam, jak Truman podchodzi do Trenera T. i szepcze coś do niego. Co knuł mój mały nieznośny braciszek? Po chwili miałam się dowiedzieć.

-Amy! Podejdź do mnie dziecko. – Niechętnie podeszłam do trenera, który stał w lekkim rozkroku, podpierając się rękoma na bokach. – Dlaczego nie powiedziałaś, że nie możesz intensywnie trenować? – Spojrzał na mnie nieco łagodniej, surowe oblicze na chwilę zniknęło a zastąpiło je troska o ucznia.

-To nie tak, nic mi nie jest. Ja się dobrze czuję, a Truman przesadza. – Zaprotestowałam szybko. – Mogę ćwiczyć, lekarz nie widzi przeciwskazań. – Burknęłam niezadowolona.

-Do końca zajęć posiedzisz sobie na ławce. – Odprawił mnie Pan T.

-Ale trenerze.... – Jęknęłam i rozłożyłam bezradnie ręce. – Jestem zdrowa. I silna. – Podwinęłam koszulkę na ramieniu, pokazując trenerowi mojego małego bicepsa. – Widzi trener?

-Komar ma większe pięty, Amy niż ty bicepsy. – Trener leciutko się uśmiechnął i wskazał na ławkę. – A skoro masz tak dużo siły, to możesz posprzątać piłki po treningu. – Odszedł zostawiając mnie sama i dygocącą z zimna. Teraz, przeklinałam siebie za swoją głupotę i żałowałam, że nie wzięłam bluzy z szatni. Usiadłam na ławce przeklinając Trumana, jednocześnie myśląc nad zemstą jaką mu się odwdzięczę.

Będziesz żałował wcinania się w moje życie, braciszku. – Pomyślałam i usiadłam na ławce.

Obserwowałam grę chłopaków, Truman i Aaron świetnie dogadywali się na boisku. Nie pomyślałabym, że poza nim darzą się czysta nienawiścią i niechęcią. Obaj grali od bardzo dawna, ale ich styl się mocno różnił, Trumanowi brakowało zaangażowania, widocznie traktował to jak zabawę. Nie wiązał z tym przyszłości. Za to Aaron był skupiony, analizował każdy swój ruch i potrafił przewidzieć to co zrobi przeciwnik. Zachowywał się naturalnie, swobodnie i jakby urodził się z piłką w ręku. Wyczuł, że mu się przyglądam, rzucił mi pytające spojrzenie i zmarszczył brwi. Podał piłkę do Isaaca i podbiegł do mnie.

-Czemu siedzisz na ławce dzwoneczku? – Zapytał, dotykając ręką mojego zimnego ramienia. Jakby sprawdzał czy wszystko ze mną w porządku.

-Opowiem ci po treningu. Wracaj do gry. – Pogoniłam go, nie chciałam żebyśmy mieli znowu problemy u Pana T.

-Drżysz. – Oznajmił. - Dlaczego nie masz na sobie bluzy? – Zignorował całkowicie to co powiedziałam i zaczął zdejmować z siebie bluzę. Gdy ją ściągał, jego podkoszulek się podwinął ukazując umięśniony brzuch. Mój wzrok momentalnie polecał w dół. Od kiedy peszył mi kawałek nagiej skóry? Aaron pomógł mi założyć okrycie i dopiero gdy upewnił się, że jest mi ciepło wstał i wrócił na boisko. Jakby nigdy nic.

Wtedy oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy na boisku sami. A przyglądają się nam wszyscy. Cała jego drużyna. Koleżanki. Trener T. Oraz mój brat, który wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jego uszy wyglądały jak dwa rozpalone węgielki.

-Harrington! Smulders! – Zawołał do nas trener. Oby tylko nie szlaban. Pomyślałam, zaciskając oczy. – Przez was, pójdę na wcześniejszą emeryturę! – Pan T. zaśmiał się. Nasz trener, który, gdy się zezłości zaczyna wyglądać jak rozwścieczony doberman. ZAŚMIAŁ SIĘ. No narody niebiańskie, klękajcie.

Wyłączyłam swoje myślenie, mój mózg nie rejestrował tego co działo się na boisku. Nie widziałam nikogo poza Aaronem, który stał razem z drużyną i słuchał uważnie tego co mówi Trener. Bo musicie wiedzieć jedną rzecz, ja nie miałam pojęcia, że dając mi bluzę zaznaczył swoje terytorium. W tamtym momencie dla mnie był to czysto przyjacielski gest. Lecz dla niego znaczyło to o wiele więcej.

Musiało minąć jeszcze trochę czasu zanim obydwoje zaczęliśmy rozumieć, kim się dla siebie stawaliśmy. 

''Between Us''Where stories live. Discover now