Rozdział 38 Dom Edwina.

2 0 0
                                    

Ledwie otwieram oczy. Co się stało? Już nie jestem w Podziemiu...? Czy może jednak jestem?
Nie pamiętam za wiele z ostatnich godzin... Udało mi się uciec...? Czy może zostałam złapana...? - Tylko chwilę mnie od tego dzieliło, a byłoby już po mnie.
Coś się nade mną unosi.
Mrugam.
Widzę trzy małe plamki.
Przecieram oczy.
Mam strasznie ciężką głowę i ogólnie czuję się osłabiona.
Widzę trzy zatroskane małe twarze, trochę rozmazane twarze, ale jednak.
Przeciągam się. Leżę na czymś dużo wygodniejszym, niż podłoga. Dodatkowo jestem przykryta miękkim, fioletowym kocem.
Chyba narobiłam niepotrzebnego kłopotu... Przygotowanie tego wszystkiego pewnie trochę zajęło czasu.
- Nic ci nie jest? - Spytała zatroskana Frostine. W tym świetle widzę dużo więcej szczegółów. Na buzi duszka ma rozsypane malutki piegi. Niepowtarzalnego uroku dodają jej też ciemne, kręcone włosy.
Podnoszę się do siadu i niemal od razu tego żałuję. Moja rozbolała głowa wcale mnie nie oszczędza.
Znowu widzę kolorowe plamki przed oczami.
Padam na łóżko.
- Wybacz, że mamy, aż tak duże towarzystwo - Usłyszałam znajomy głos - Ale nie udało mi się ich powstrzymać.
Powstrzymać ich... Jakich ich...? Co się dzieję?
Nawet nie zorientowałam się, że ktoś oprócz duszków tu jest. Moja czujność całkowicie się wyczerpała. Muszę bardziej uważać.
Przecieram zakłopotana oczy.
Podnoszę się do siadu.
W mojej głowie trwa co najmniej jakiś dziwny huragan.
Świat buja mi się przed oczami.
Rozglądam się.
Dostrzegam przyjazną twarz Edwina. Siedzi na czerwonym fotelu. Na jego twarzy błąka się niepewny uśmiech - taki, jak zawsze. Jego brązowy płaszcz jest podarty w kilku miejscach.
Obok niego na równie czerwonej pufie siedzi Sergiusz.
Resztę grupy mało co kojarzę. Jest John Wejker, policjant, którego ostatnio miałam na oku - jednak coś mi mówi, że nie specjalnie pała do mnie sympatią. W tej chwili opiera się o ścianę i z uwagą mi się przygląda. Marszczy czoło.
Moja głowa nagle dużo mocniej mnie rozbolała.
Zerkam na osobę, która siedzi z nogą założoną na nogę tuż obok Sergiusza. To jakaś kobieta o jasnych włosach spiętych w dwa warkocze. Obok niej stoi jakiś biało włosy mężczyzna, który nieustannie przygląda się Księżycowym Duszkom. Tuż obok niego na podłodze po turecku siedzi mężczyzna, którego kojarzę z jakiegoś liceum.
Faktycznie całkiem spora grupa pomieściła się w tym pokoju.
Zaciskam zęby.
- Edwin... - Mamrocze po chwili. - Sergiusz...
- Witaj Luno - Powiedział szeroko się uśmiechając ojciec Sorin. - Jak miło, że wpadłaś.
Kiwam głową.
Jakoś miło wiedzieć, że jest się gdzieś mile widzianym. To takie dziwne, zaskakująco ciepłe uczucie. - Przyjemne uczucie.
- Straciłaś chwilowo przytomność - Usłyszałam słodki głos Lumi. Ciekawe ile ta chwila nieprzytomności trwała...
Jej jasna grzywka zachodzi nieco na jej błękitno-różowe oczy. Ma na sobie różową sukienkę z falbankami. - I muszę przyznać, że wygląda, jak księżniczka. Brakuję jej tylko małej, błyszczącej tiary.
- Gdzie jesteśmy i co to za wtajemniczeni, których po raz pierwszy widzę na oczy? - Spytał Arcane - Bo mam nadzieję, że to są jacyś wtajemniczeni, prawda?
Jego rozczochrane brązowe włosy - zapewne zawsze w takim artystycznym nieładzie łaskoczą mnie po twarzy. Odsuwam go delikatnie ręką. Najbardziej zaskakującą cechą w jego urodzie są ametystowe oczy, dodatkowo, jako jedyny z dotychczas poznanych przeze mnie duszków posiada skrzydła - podobne do ważki.
- Nie wierzę normalnie w to co widzę - Odparła blondynka - Czy to są Księżycowe Duszki?
- We własnej osobie - Wypiął dumnie pierś - Nazywam się Arcane, a to Frostine i Lumi.
- Skąd się tu wzięliście? - Spytał nauczyciel. Pamiętam , że widziałam go tego samego dnia kiedy padały kamienie. Tylko kiedy to było...? Ile czasu minęło od tamtej chwili? - Przecież słyszałem, że zostaliście doszczętnie zniszczeni.
- Doszczętnie zniszczeni, ble, ble, ble - Naburmuszył się Arcane. - Ten idiota myślał, że nas załatwiono. - Wysapał ze złości i zaczął w powietrzu chodzić w jedną i drugą stronę, a jego skrzydła praktycznie pozostawały w bezruchu.
- Arcane zachowuj się...! - Upomniała go Frostine.
- Jak to się stało, że po takim czasie znaleźliście się tutaj? - Spytała blondynka.
- To chyba jedna z oczywistych rzeczy - Uznał Edwin spoglądając na mnie.
- Chyba nie wydaje ci się, że uwierzę, że dziecko mogło tego dokonać? - Odezwał się długo milczący szef policji. Cóż... Nie dziwię się, że jest wobec mnie taki podejrzliwy. W końcu taka praca. ...Ale jest to przytłaczające... Jestem też niemalże pewna, że zupełnie nie ma pojęcia, że ostatnim czasem trochę go obserwowałam.
Na to Edwin tylko wzruszył ramionami.
- Jeżeli mowa o dzieciach - Zaczął nauczyciel bawiąc się telefonem w ręku - To moje długo nie dają najmniejszego znaku życia.
- Znowu będziesz mi tu biadolił? - Blondynka założyła ręce na piersi.
- To już trochę faktycznie niepokojące - Uznał jakiś mężczyzna o białych włosach, takich podobnych, jak moje... - John zadzwoń do któregoś z twoich synów.
- Co sugerujesz? - Zdziwił się.
- Po prostu to zrób.
John wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.
Czekał.
Cisza.
Zadzwonił jeszcze raz.
Znowu cisza.
- Co jest? - Zdenerwował się. - Przecież oni nie rozstają się ze swoimi komórkami.
To chyba po części moja wina... A przynajmniej tak mi się wydaję... Jak na chwilę obecną to wiem bardzo mało o tym co dzieję się z nowymi strażnikami. Chociaż powinnam mieć ich na oku.
- Hmmmm. Wygląda na to, że wszyscy wzięli w tajemniczy sposób zniknęli. - Podsumował białowłosy - Albo wszyscy zostali zwerbowani do jakiejś grupy...
- Erneście, chyba nie sugerujesz, że? - Zaczęła blondynka, ale widząc, że Ernest potakuje głową zamilkła. - Erneście... Przecież to...
- Nie mów mi, że nie możliwe - Przerwał jej - Twoja wizja wskazuje na to, że strażnikami w stu procentach są dzieci, czyż nie?
- Tak, ale by tak po prostu sobie znikać?
Ernest skinął głową.
Znikać... To zapewne...
- Wiem, że to może dziwne, ale przeczucie mówi mi, że nie bez powodu nie odbierają telefonów...
To nie dobrze, że oni tak plączą... Jeszcze gorzej jest to, że są bardzo blisko prawdy... Powinnam coś zrobić, powiedzieć - ale co?
- Najprawdopodobniej znajdują się w miejscu, w którym nie ma zasięgu... - Powiedziałam przełamując ciężką atmosferę. Mój spokojny głos wybił grupkę z równowagi, jakby na moment zupełnie zapomnieli o moim istnieniu.
Białowłosy, Ernest - jak zrozumiałam z ich wypowiedzi, spojrzał na mnie bez jakiegokolwiek wyrazu.
Przełknęłam ślinę.
- Tak... - Powiedział w zadumie.
- Nie, nie... Po prostu w to nie wierzę - Zaczął John.
Ernest spojrzał na niego pocieszająco.
Nagle rozdzwonił się telefon. Drgnęłam.
John przeprosił i odsunął się na bok. Rozmawiał przez kilka kolejnych minut, a raczej tylko słuchał, bo nie odzywał się ani słowem. Ciekawe...
- Co się stało? - Spytała blondynka, gdy zobaczyła zaniepokojone oczy John'a.
- W moim domu doszło do włamania. - Oznajmił cały się trzęsąc - Dzwoniła moja sąsiadka... Ja muszę wracać...
- John.... - Zatrzymał go Ernest - Idziemy z tobą.
- Co? - Zdziwił się.
- Każdy z nas doskonale rozumie twój niepokój... Dodatkowo ja uważam, że należy na to wszystko rzucić okiem z nieco innej perspektywy. - Rzekł i rozejrzał się po pomieszczeniu - Zresztą siedziałem w kamieniu przez... ...długi czas...
Przełykam ślinę. Czy to też moja wina...? Ta zima, sen... - Tak... Ale, że zamiana ludzi w kamień?
- W moim domu jest policja. - Oznajmił - Zaczęli już początkowy wywiad... Chodzili po sąsiadach... Podobno nikogo nie było w domu od dłuższego czasu.
- To raczej dobrze, że nie było twoich dzieci w domu podczas tego włamania. - Uznała blondynka.
- Sam nie wiem. - Rzekł - Policja zasugerowała uprowadzenie - Zacisnął pięści. Nie to nie to... To co innego... Ale sprawa i tak jest podejrzana... - Ale to przecież... Niemożliwe...
Może to jakiś niewtajemniczony się włamał? Dużo gorzej by było, gdyby był to celowy zamiar wykonany przez wtajemniczonych.
Hhhmm... Zdaję się, że nawet tak zapracowany policjant, jak John też ma na kogo w życiu liczyć. Ma wsparcie. Przyjaciół. Ktoś się o niego martwi... Ciekawe jakie to uczucie...?
- Zdaje mi się jednak, że ciągle o czymś zapominamy - Odezwał się po długim milczeniu Sergiusz.
- Niby o czym? - Zdziwiła się blondynka.
- Tak się składa, że mamy tutaj jednego ze strażników. - Wskazał na mnie ręką. - Jak już mówiłem, ona ma wiele asów w rękawie.
Blondynka szeroko otworzyła oczy i rozchyliła lekko usta w zdziwieniu. Według tej grupy jestem tylko dzieckiem, ale właśnie o to chodzi, że nie jestem TYLKO dzieckiem...
Chociaż nie mam pojęcia, jak mogę pomóc i nie wiem co Sergiusz o mnie im wspominał, ale zawsze mogę spróbować.
Nabrałam już odpowiednio dużo sił do działania. Wydaję mi się, że jednak nie do końca mi ufają. - Tylko Sergiusz i Edwin są inni. Pewnie nie odnaleźli by się w normalności. - To dziwne, ale ta dwójka strasznie lubi, jak się coś dzieje. Może to dlatego mnie w miarę lubią...
Ach... Zdaję się, że nadchodzą kolejne kłopoty... Aj... Z jednych się ledwie wyrwę to wchodzę w drogie. Wspaniale...
Ale chcę im pomóc. - Tylko, jak mam to zrobić jeśli są wobec mnie niechętni.
- Zrobię wszystko by wam pomóc - Zaczęłam spokojnym głosem - Ale obawiam się, że moja pomoc na nic się wam przyda... - W końcu co mogę zrobić?
- W takim razie zrobimy tak - Zaczął Ernest - John, Tomas i ja złożymy wizytę w świecie niewtajemniczonych, a Raya i Sergiusz oraz Edwin odbędą rozmowę ze strażniczką i dowiedzą się czegoś, co miejmy nadzieję będzie przydatne. - Czy to znaczy, że czeka mnie swego rodzaju przesłuchanie? Jakoś czarno to widzę...
Wszyscy się rozeszli, a w pokoju pozostała tylko dwójka przychylnych mi ludzi i ta blondynka - Raya oraz grupka Księżycowych Duszków, które ostro mierzą wzrokiem obcych.

Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz