Rozdział 25 Miasto Królów

5 0 0
                                    

Stanąłem przed zamkniętą bramą do miasta Królów. Już zamierzałem ją odpieczętować, gdy Raya stanęła mi na drodze.
- A co jeśli klątwa snu przejdzie na nas? - Spytała.
Klątwa snu... Hhm... - Przeszłość... Czuje, że muszę się tam wybrać. I nic mnie nie powstrzyma!
- Hmmm... Nie wiem jak wy, ale ja nie wyczuwam tej samej sennej energii, jak przed kilkoma latami. - Wtrącił Tomas.
- Tomasie Frost, nie mów mi, że masz zamiar przejść przez tą bramę. - Powiedziała zimnym tonem.
- Teraz większe zło bije od ciebie, niż od miasta. - Stwierdziłem. - I prędzej ty rzucisz na nas klątwę...
- Szalenie śmieszne! - Fuknęła odwracając się do mnie plecami.
- Chyba się nie boisz, co? - Spytałem i uśmiechnąłem prowokująco. Czułem się jakbym znowu miał pięć lat i miał presję doznania na własnej skórze działania klątwy.
- Ja i strach, nigdy w życiu! - Pokręciła głową. - W takim razie nie ma co tracić czasu. Otwieraj tą bramę!
- Aperite - Wypowiedziałem zaklęcie, a brama z hukiem się otworzyła.
Przed moimi oczami ukazał się cudowny widok. - Chociaż nieco zaskakujący. Wygląda na to, że miasto zdołało całkowicie wybudzić się ze snu. - Chociaż wielu twierdziło, że na wieki pozostanie zakute w lodzie. 
Przede mną rozciągają się brukowane uliczki, a w oddali dostrzegam ciągnące się łąki. Według raportu w mieście miała trwać sroga zima, a sami mieszkańcy mieli być pogrążeni w wiecznym śnie. - Nazwali to klątwą królewskiego miasta. Najwidoczniej teraz owa klątwa prysła.
Zamiast klasycznych miastowych bloków są urokliwe budynki w delikatnych kolorach. Z pozoru małe, ale pamiętam, że od środka wydawały się ogromne. Na niektórych ścianach widnieją rysunki lub płaskorzeźby, zazwyczaj przedstawiające cztery żywioły albo układ planetarny.
W powietrzu latają małe, włochate i w różnych nietypowych kształtach Wiosenne Puszki. Niektóre z nich posiadały pszczele skrzydła, a inne unosiły się za pomocą malutkich kryształków przyczepionych do futra lub obróżki.
Wiem, że daleko na północ, na środku placu stoi ogromny, stary zamek królewski. 
Niedaleko pałacu, gdy przejdzie się drewniany most rosła Puszcza Wielu. Dla każdej osoby nieorientującej się w terenie puszcza była niczym pułapka bez wyjścia. Legenda głosi, że w głębi puszczy jest ukryta Jaskinia Gwiazd, a w niej ukryte są stare lustra, a pośród nich te co zna przyszłość i przeszłość. - Sam nie wiem, czy to miejsce w ogóle istnieje. Wydaję mi się, że to zmyślona historyjka. Podobno nikt nigdy tam nie dotarł, ale muszę przyznać, że za dobrych lat, ta legenda była dobrą reklamą dla miasta.
Obok Głównej Bramy stoi olbrzymi głaz, a zanim ciągnie się Spokojny Las. - Chociaż ja go zapamiętałem, jako niespokojny. W jego centrum znajduję się wodospad.
To jedno z większych miast należących do kraju Królów. 
Idziemy skrótem przez boczne uliczki. Jest zaskakująco spokojnie - zupełnie inaczej, niż ostatnim razem, gdy tu byłem. Możliwe, że pozostały jeszcze jakieś elementy klątwy. Pewnie wkrótce znów będzie tu niezły chaos. Kieruję się w stronę centrum. To kawałek drogi. Mimo tego, że Miasto Królów jest niczym labirynt dróg i ścieżek za młodu ja rzadko się w nim gubiłem. Mam przeczucie, że muszę dostać się do samego centrum. - Chociaż jeszcze nie wiem, dlaczego. - Jednak życie nauczyło mnie bym nie lekceważył swojego przeczucia. Dodatkowo muszę udać się do Puszczy Wielu. - Co jest totalną głupotą. Samo przychodzenie do miasta było ryzykownym planem, a wędrówka przez Puszczę Wielu jest jeszcze gorszym pomysłem. Zdaję się, że siedząc cały czas w świecie niewtajemniczonych nabawiłem się zbytniej nudy i teraz rzucam się, niczym w głęboką wodę w świat - który kiedyś znałem, tak jak własną kieszeń. 
Przyspieszam.
- John, poczekaj! - Słyszę głos Rayi.
Zatrzymuję się.
- Nie rozumiem, gdzie ci się tak śpieszy. - Dodaje doganiając mnie - Przecież miasto ci nie ucieknie. Ba! Nawet, gdyby miało nogi to pewnie by na ciebie poczekało! 
- To niesamowite... - Stwierdził Tomas - Ale, co z klątwą?
Hhmm... Tego nie wiem... Wszystko wskazuję na to, że została przełamana, ale co jeśli tylko zatrzymała się na jakiś czas? Muszę zrobić mały rekonesans tego miejsca i dowiedzieć się, jak najwięcej. - Klątwy zazwyczaj tak szybko nie ustępują. - Możliwe, że ktoś maczał w tym palce. 
Znów idę.
- Stój! - Nakazuję Raya. Eh... Co tym razem?
Odwracam się do niej.
- Słuchaj wiem, że aż się palisz do pracy, ale potraktuj to, jako urlop.
Urlop? - Nie, teraz nie mam czasu na wolne. Zrobię urlop, jak wszystko się uspokoi. Hhmm... Tym bardziej muszę przyśpieszyć, żeby zdążyć do poniedziałku, czyli właściwie do jutra. To jest w ogóle wykonalne...? - Cóż... Ludzie mówią, że dla chcącego nic trudnego i tego będę się trzymał. 
Marszczę brwi.
- Ej, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Burknęła Raya wybudzając mnie z rozmyślań.
- Eem... Przepraszam co mówiłaś? - Podrapałem się po karku.
- Och, ty oszołomie! Przypominam ci, że masz zwolnić! Pośpiech tylko szkodzi, zapisz to, gdzieś sobie! Chociażby na czole! 
- Mam zwolnić... - Powtórzyłem - Dobra. Idziemy.
Po upływie czterdziestu minut w oddali jestem w stanie zauważyć zarys królewskiego pałacu, a właściwie to jedną z jego wież. Miasto jest jeszcze trochę otoczone delikatną mgłą. Można już uznać, że jestem w centrum. Zostało tylko kilkadziesiąt metrów do przejścia. Rosnące wokół kwiaty nabierają żywszego koloru. - Zdaje się, że za jakiś tydzień wszystko będzie takie, jak dawniej, a klątwa stanie się tylko zwykłym wspomnieniem. - Kto wie, może nawet przepadnie w niepamięć? Wkraczam na plac. - W jego centrum znajduje się zamek. - Częściowo zburzony, ale dalej sprawia mistyczne wrażenie. Jego wieże są wysokie chyba na jakieś czterdzieści metrów. Chociaż zamek stoi od kilku dekad całkowicie pusty nie jest on dostępny do zwiedzania. Wrota są zamknięte i nie ma sposobu by je otworzyć - chociaż wielu próbowało. Nie wiadomo ile tajemnic skrywa w sobie pałac. 
Wytężyłem wzrok.
Coś stoi na placu, tuż obok kolumn - w bezruchu... 
Przyspieszam kroku.
Coraz bardziej dostrzegam kształt stojących byle jak figur. - Tylko nic tutaj nigdy nie stało. Zawsze były tu same kolumny, które ostały się podczas burzenia zamku. Ten kształt jest uderzająco podobny do ludzi. - Czyżby to posągi? - Tylko skąd one się tu wzięły? 
Podchodzę do najbliższego kamiennego posągu, który już zdołał porosnąć mchem. 
Coś mi tu nie pasuję... Wokół postaci jest wyczuwalna jakaś chłodna energia. Mam wrażenie, że to żyję...
Wyciągam różdżkę.
Zaraz przekonam się, czy mam rację...
Muszę poznać prawdę. Czas mnie goni. Macham różdżką, a niebieski strumień światła otacza wszystkie kamienne postaci zaznaczając ich przypływy sił, które układają się w charakterystyczną sieć. 
Czyli jednak...
Jeszcze raz macham różdżką. Nagle coś mnie przeszyło, zupełnie, jakby jakiś ostry nóż wbił mi się w ciało - z tym wyjątkiem, że nadal jestem cały. - Zdaje się, że przełamałem jakąś pieczęć. 
Mech zsypał się z pomnika, a kamień powoli zaczął się kruszyć. 
Odsunąłem się.
W powstałych szparach dostrzegam kolory.
Ściskam różdżkę i wzmacniam zaklęcie. Kawałki kamienia odpadają i uderzają o plac.
Po kilku sekundach cały kamień wylądował na ziemi. Przede mną stoi człowiek. Upada na kolana.
Rozglądam się. Na placu nie ma nikogo oprócz nas. Unoszę różdżkę i używam tego samego zaklęcia co przedtem. 
Wszystkie posągi zaczęły się rozpadać.
Po chwili pierwszy uwolniony odzyskał w pełni świadomość.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Jego oczy zabłysły. 
- Dziękuję, przyjacielu... - Wyszeptał.
- Ernest... - Podtrzymałem go zanim całkowicie runąłby na twarz. Nie wierzę to naprawdę on... Zupełnie go nie poznałem... - Ty, tutaj? Co się stało? - Spytałem pomagając mu wstać.
- Zaatakowali nas... Mieli przewagę liczebną...
- Kto was zaatakował? - Spytał Tomas - Dlaczego byłeś zakuty w kamień?
- To straszna, straszna magia... Bardzo mroczna... ...pełna wykrętów...
- Widziałeś napastnika, Erneście? - Spytała Raya. Znała maga od piaskownicy. W prawdzie dzieli ten sam sekret. I on i ona należeli do dzieci spod czarnej gwiazdy.
- Nie - Zaprzeczył - Wszyscy mieli kaptury pozaciągane po samą brodę... - Hhmm... W takim razie zaskakujące, że widzieli cokolwiek... Zakapturzeni atakujący... - Z wyjątkiem jednego... Och... - Głos zaczął mu się łamać - Świecił się takim krwistym kolorem... Pachniał krwią... Och.....on w ogóle nie miał oczu... ...tylko puste oczodoły... To był okropny widok...
- Ernest, spokojnie. Już dobrze. - Próbowałem go uspokoić. Czyli do zgrai dochodzi jeszcze gość bez oczu. Hhmm... Może wreszcie uda się rozwiązać zagadkę klątwy. Może miała ona coś wspólnego z tymi nieproszonymi gośćmi? A moje przeczucie mi mówi, że zdecydowanie te sprawy są ze sobą powiązane. 
- Od teraz nigdy nie będzie dobrze, Johnie Wejkerze. - Usłyszałem za sobą szorstki głos. Odwróciłem się.
Przede mną stał staruszek o białych włosach i brodzie sięgającej piersi.
- Twój ojciec odkąd po raz pierwszy zobaczył tego Hadeona od początku wiedział, że źle to się skończy. - Zaskrzeczał - Jeśli przejąłeś to co myślę, po jego śmierci zostałeś naznaczony, lepiej od razu uciekaj. - Ostrzegł.
Mój ojciec umarł w walce o lepszy świat... Ale, gdyby nie ja nigdy by nie musiał walczyć... Może powinienem zrezygnować już wtedy i unikać tych fatalnych błędów... - Tyle, że ich nie da się unikać. Można próbować uciekać, ale daleko nigdy się nie zajdzie. 
Przyjrzałem się białym oczom mężczyzny. To stuprocentowy biały mag.
Dostrzegam wisiorek na jego szyi, ma kształt puzzla. Ten symbol... Taki sam, jak u...
- Jakie znowu naznaczenie? - Przerwał moje rozmyślanie Tomas - John, nie jest niczym naznaczony. Co to w ogóle znaczy? 
Staruszek spojrzał na niego karcąco, po czym zwrócił się z powrotem do mnie.
- On chce mocy... Chcę stać się coraz silniejszy... Ehehe - Pokasływał - Odbiera im moc... - Przetarł kąciki ust - Lepiej uważaj na siebie... - Usłyszałem jego myśli.
- On zbiera armię. - Rozbrzmiał za mną kolejny głos. Tym razem młody...
Odwróciłem się.
Kilka metrów przede mną stoi około dwudziestopięcioletni chłopak. Białe włosy niezgrabnie opadały mu na twarz, ledwie zakrywając przy tym bliznę znajdującą się na lewej stronie czoła.
- Pewnie już ją zebrał. - Odparł staruszek. - Jak myślisz ile lat siedzieliśmy tu zaklęci w kamień? - Spojrzał na młodzieńca - Już dawno zaprzepaściliśmy szansę by go pokonać.
- Czyli uważasz, że najlepiej zrobimy chowając się gdzieś? - Spytał zdenerwowany chłopak, a starzec pokiwał głową - Tchórz!
- Jak śmiesz nazwać mnie tchórzem? Nie wiesz ile niebezpieczeństw przeżyłem!
- Słuchajcie wszyscy - Chłopak odezwał się do pozostałych magów - Koniecznie musimy go powstrzymać. Inaczej naszym rodzinom grozi niebezpieczeństwo.
- Czego nie rozumiesz tępaku? - Zachrypł starzec - On chciał pozbawić cię mocy, ale wreszcie zrozumiał, że nie da się pozbawić mocy kogoś kto posługuje się zimna magią, kogoś kto ma zaawansowaną linie krwi. - Wychrypiał - Żyjesz, bo on miał taki kaprys! Nie zdziw się jeśli staniesz mu na drodze, a on wymierzy ci bronią w serce!
- Każdy wie, że Hadeon nie ma litości - Uderzył dłonią o dłoń - ale jeśli go niepowstrzymany zabije nas wszystkich, bez wyjątku. Nie będzie zwracał uwagi na to, czy ofiara jest dzieckiem, czy też kobietą. Zabije bez wahania.
- W takim razie co sugerujesz, Eddarze? - Spytał mag mniej więcej w moim wieku.
Miał lśniąco białe włosy oraz oczy, i trochę ciemniejszą karnację. Zazwyczaj zimni magowie mieli bardzo jasny odcień skóry, ale wyjątki też się zdarzały.
- Trzeba działać - Ponownie uderzył dłonią w dłoń Eddar - Dzieci i kobiety trzeba ukryć w bezpiecznym miejscu. Jeśli Hadeon dowie się, że miasto się wybudziło najprawdopodobniej zaatakuje je jeszcze raz. Chyba, że znalazł inny cel, który pochłoną całą jego uwagę. Jak zawsze powtarzam nigdy nic nie wiadomo, ale jednego jestem pewien musimy być czujni.
Pozostali trzej magowie przyznali mu rację.
- Jest tylko trzynaście osób na świecie posługujących się zimną magią. Co jeśli Hadeon uzna nas za zagrożenie i będzie się starał usnąć nas z drogi? - Zapytał niebieskooki - Przypuśćmy, że Hadeon uznał, że nas pokonał, na świecie pozostało jeszcze 6 osób posługujących się tą magią istnieje ryzyko, że ich ma na celowniku.
- To prawda. - Rzekł Eddar - Trzeba ich koniecznie ostrzec. Nie wiadomo ile mamy czasu.
- Eddarze, zwolnij trochę - Zatrzymał jego zapał Ernest, a jego białe włosy rozwiał wiatr - Pośpiech nam nic nie da. Jest dla nas tylko szkodliwy... Jeżeli mamy działać to skutecznie.
- Racja, Erneście. Co proponujesz?
- Moi przyjaciele nas uwolnili, a to znaczy, że musieli przyjść tu jedna z dwóch bram. Jedna jest przy głazie, a druga jest niewidoczna dla oczu.
- To jest jakaś druga brama? - Zdziwił się Tomas.
Kiwam głową.
Od kilkunastu lat wiem o jej istnieniu, ale mało kto potrafi przez nią przejść.
- Definitywnie musieli przejść pierwszą - Podsumował Ernest, zapewne wywnioskowując to z reakcji Tomasa - A to oznacza, że pieczęć została zerwana i miasto zupełnie przebudziło się do życia. - Zapanował nieokiełznany strach - Nie rozumiecie, przyjaciele? - Zdziwił się - Oznacza to, że możemy prosić o pomoc kogoś z zewnątrz, nie jesteśmy już więźniami, tylko obywatelami Miasta Królów.
- Ale kto mógłby nam pomóc? - Zapytał Eddar.
- Na przykład my. - Odpowiedziała panna West.
- Wy? A kim wy jesteście? - Zakpił - Lalusia, mądrala i wiecznie nic niewiedzący?
- Wypraszamy to sobie. - Odrzekł urażony Tomas - Przeżyliśmy masę niebezpiecznych sytuacji, a jeszcze żyjemy.
- Doprawdy, na przykład co?
- Na przykład walczyliśmy z Hadeonem trzy razy. Dwa razy na jego posiadłości, a raz nawet tutaj, więc ty mi nie podskakuj, żółtodziobie. - Powiedziała surowo Raya. Jestem niemalże pewny, że na swoim kącie ma znacznie więcej przygód, niż ja i Tomas łącznie. - Nic nie wiesz o powadze sytuacji. Hadeon nie atakował od lat. W zasadzie upozorował nawet swoją śmierć, by nas wszystkich zmylić! Póki nie dowie się, że my wiemy, chwilowo jesteśmy bezpieczni.
- Erneście, musimy koniecznie z tobą porozmawiać. - Powiedziałem.
- Ja już mówiłem, John - Przerwał starzec - Lepiej będzie jeżeli się schowasz. Inaczej zginiesz.
- Trzeba zebrać chętnych, którzy będą gotowi walczyć przeciwko Hadeonowi. - Powiedział Ernest. - To ryzykowna gra. Musimy brać na uwadze podejmowane kroki przez mroczne królestwo. Nie pokonamy go w pojedynkę. Jest na to za bardzo przygotowany. 
- To samobójstwo. - Wychrypiał starzec.  
- Jeżeli chcesz jakoś pomóc nie rzucaj ostrzeżeniami na prawo i lewo, a dołącz do nas i walcz. - Odpowiedziałem. Nie ma co tak łatwo się poddawać. Puki żyję szybko nie zrezygnuje...
- Hhmm... Jesteś taki sam, jak twój ojciec i dziadek! - Wycedził i uśmiechnął się pod nosem. - A więc dobrze, możesz na mnie liczyć.
- John, zupełnie nie wiem o co może chodzić, ale skoro musimy porozmawiać to najlepiej zrobimy, jak udamy się do mnie. - Powiedział Ernest.
- A co będzie z nami? - Spytał Eddar.
- Kilka dni nas nie zbawi. Zostawiam wszystko w twoich rękach. Chciałbym, abyś się zajął ewakuacja dzieci i kobiet.
- Tylko tyle?
- Aż tyle.
- Zrozumiałem mistrzu, Erneście - Skinął głową i się oddalił.
- O mistrzu? Zdaje się, że awansowałeś. - Powiedziała Raya. - Kiedy?
- Już dawno. - Odparł - Wybrali mnie, jako jednego z nauczycieli w akademii. - Wytłumaczył. - Niestety nawet nie zacząłem pracy. - Westchnął.
- Może będziesz miał jeszcze ku temu okazję. Akademia nie funkcjonowała od kilku lat, ale rada zastanawia się nad jej przywróceniem. Uważa bowiem, że dzieci są jednym z pierwszych celów Hadeona. Po pierwsze łatwo je pokonać, a po drugie od kiedy akademia nie funkcjonuje zupełnie nie potrafią korzystać ze swoich umiejętności i powodują ogrom zniszczeń. Co stawia ich w przegranej pozycji. - Wytłumaczyłem.
- Nie wygląda to ciekawie. - Uznał. - Muszę dowiedzieć na czym właściwie stoimy w tej całej sprawie z Hadeonem.
- Wszystkiego się dowiesz. - Zapewnił Tomas.

Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz