Rozdział 39 Alojzy Merkury...

1 0 0
                                    

Ile spałem? - Nie wiem. Jak długo spałem? - To kolejne pytanie bez odpowiedzi.
Głowa mi pulsuje i ciąży. - Mimo to podniosłem się do siadu.
Dotykam czoła. Czuję szorstki materiał. - A więc mam obandażowaną głowę. Pewnie wyglądam, jak mumia. - Jack pewnie już by mi rzucał jakimiś śmiesznymi tekstami.
Uśmiecham się pod nosem.
Pokój, w którym się znajduje ma jasne ściany i jest wyjątkowo mały. - Przywykłem do tego, że przez całe życie spałem w dużym pokoju dzieląc go ze starszym bratem bliźniakiem.
Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające nimfy. Jednak nie przyglądam im się długo. Oprócz obrazów w pokoju znajduje się także regał z książkami stojący obok łóżka oraz biurko znajdujące się po drugiej stronie pokoju.
Wstaję.
Wychodzę z pomieszczenia chwiejnym krokiem.
Co się stało? Gdzie Jack? Gdzie tamten czarodziej? Który dzień tygodnia? Muszę wiedzieć, ale jak się dowiedzieć? Od kogo?
Co się dzieje z ojcem? Czy zauważył nasze zniknięcie? Czy uznał, że się wyprowadziliśmy? Mam nadzieję, że nie wymyślił jakiś głupot. Czy w ogóle wrócił do domu?
- Wykończysz się - Usłyszałem za sobą łagodny głos. Do kogo należy? Co się ostatnio wydarzyło? Moment, czy to nie ten sam człowiek, który wtedy...? - Chodź zjesz śniadanie.
Tylko tyle ma mi do powiedzenia? Kim jest? Mam wrażenie, że już się przedstawiał, ale zupełnie wyleciało mi z głowy. Jak mu było...? Elwin? Nie to chyba na A... Alvin? Albert? August? A...? - Nie mam pojęcia.
- Przepraszam, ale kim jesteś? - Pytam ostatecznie - Bo nie pamiętam...
- Alojzy - A, no wiedziałem, że na A. - Alojzy Merkury.
Kiwam głową.
- Chodź na śniadanie.
Nie chcę. Nie mam czasu na jedzenie. Muszę odnaleźć Jack'a. Poszedł, gdzieś z tym czarodziejem. - Nie ufam staruszkowi. Chociaż nie przejawiał żadnych złych cech. Nie czułem od niego zagrożenia, ale mimo to jakoś mu nie ufam. Muszę znaleźć Jack'a. - Tak, tylko, gdzie on się zapodział? 
- Nie jestem głodny... - Stwierdzam. Lepiej będzie, jak zajmę się szukaniem brata.
Kręci mi się w głowie.
Ktoś chwyta mnie za ramię.
- Jeśli musisz wiedzieć to nigdzie nie pójdziesz puki nie wydobrzejesz. - Oznajmił. Nie rozumiem, niby co mnie powstrzyma. - Młody Wejkerze. - Co? Skąd on to wie? - Musisz coś zjeść. Nabrać sił.
Ciągnie mnie za prawe ramię. Nie stawiam oporu. Nie mam siły by stawić opór. 
Idziemy. Korytarze są niemal całkowicie puste, gdzieniegdzie wiszą tylko jakieś obrazy. Ciągle skręcamy i skręcamy. Chyba wolałbym już leżeć w łóżku, niż czuć zawroty głowy. - Czy dom Alojzego Merkurego to jakaś przeklęta karuzela?! Daję słowo, że bez przerwy kręcimy się w kółko. 
Ledwie stawiam kroki. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruję. - Gdyby nie to, że Alojzy trzyma mnie za ramię pewnie już dawno leżałbym na podłodze. Wyciągam rękę by podeprzeć się ścianą, jednak nie jestem w stanie jej dosięgnąć. Robi mi się całkowicie czarno przed oczami. Mrugam. 
Wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia. Duży stół znajduje się na środku, a wokół niego stoją krzesła. Pod ścianami znajdują się szafki, lodówka i kuchenka. - To ewidentnie kuchnia.
Posłusznie siadam na stołu. Bujam się do przodu i do tyłu - albo to przez to, że strasznie boli mnie głowa, która nadal jest niewyobrażalnie ciężka i przez drobną chwilę odczuwam wrażenie, że zaraz rąbnę nią w stół. Podtrzymuję swój ciężar rękami. 
Nie mam na to wszystko czasu... Skąd on zna moje nazwisko? Gdzie Jack? Co ja tu w ogóle robię? A... Gdzie Setsuna? Przecież była z nami...
- Jesteś tu obecny ciałem, ale twoje myśli są daleko, daleko stąd - Uznał Alojzy podając mi talerz ze smażonymi jajkami. - Mam rację, co?
Spoglądam na Alojzego. Ma niebieskie oczy.
Nie dam mu więcej, niż trzydzieści lat. Ma na sobie płaszcz w kolorze indygo zaszyty w paru miejscach i małe okulary, które błyszczą w kieszeni płaszcza, zapewne używa ich do czytania. Gęste ciemnobrązowe włosy opadają mu lekko na lewe oko.
- Jedz. Nalegam.
Aha... Pewnie Jack byłby wobec twego dużo bardziej podejrzliwy, niż ja. Zapewne początkowo przyjrzałby się uważnie Alojzemu, jego zachowaniom, być może trochę poszperałby po domu, a dopiero w ostateczności zjadł coś co gospodarz przygotował. Ja natomiast mogę odczuwać jedynie intencję ludzi znajdujących się blisko mnie. Doskonale wiem kiedy ktoś mnie okłamuję i wiedziałbym to również teraz, gdyby moja głowa chciała ze mną tylko współpracować. Przez to cała moja zdolność do niczego się nie nada. Niektórzy mają niezwykłe talenty, których tak łatwo nie da się zablokować, natomiast mojego daru zdecydowanie za łatwo można się pozbyć - wystarczy tylko sprawić mi ból, a już nie jestem w stanie nic zrobić. 
Spróbowałem jajka. - Ale czy to na pewno jajko? Niby smakuję, jak najnormalniejsze jajko. Może, gdzieś po drodze zgubiłem jakąś klepkę? Oszalałem albo w gorszym wypadku wpadłem w jakąś sztuczkę Hadeona i to tak naprawdę jest otrute. 
- Co cię trapi młody człowieku? - Zapytał Alojzy podając mi szklankę z wodą. Chcę się bawić w psychologa, czy coś? Nawet go nie znam. 
- Nic... Po prostu... Chcę wiedzieć...
- Wiedzieć?
- Chcę wiedzieć co się dzieje - Zacząłem lekko niepewny - Co się dzieje z moją rodziną... I dlaczego twój dom znajduje się pod ziemią? Dlaczego spotkałem akurat ciebie?
Alojzy przygarbił się i dotknął swojego nosa w zamyśleniu.
- Wiem, że chcesz wiedzieć, ale... Uważam, że nie wypocząłeś na tyle by teraz zarzucać cię takimi informacjami. - Odpowiedział - Musisz się na spokojnie zregenerować - Dodał popijając z jasnozielonego kubka kawę.
Czy on sobie ze mnie żartuje? Ja muszę wiedzieć. Najlepiej, jak najszybciej.
- Tak, tak, tak... Dotarło - Naburmuszyłem się.
- Nie oto chodzi. Twoja wiedza musi się uporządkować...
- Ale kiedy ja nic nie wiem! - Przerwałem mu. Niby co ma mi się uporządkować? Znaki zapytania na półkach w spożywniaku?
- Wszystko po kolei, Jim'ie.
- Zaraz skąd znasz moje imię? Nie pamiętam, abym ci je zdradzał...
- Miałeś przy sobie dowód osobisty - Kładzie na blat stołu dokument - Pozwoliłem sobie zajrzeć... - Oznajmił. A więc stąd zna moje nazwisko. - Proszę, weź go i nie zgub.
Chowam dowód do kieszeni.
- Nie wiem, czy mam rację - Zaczął - Ale znałem... Lucje Liść i...
- Lucje Liść? - Przerwałem mu zdziwiony. Czuję, że moje serce zaczyna bić mocniej. - Moja mama... - Wyszeptałem - Nazywała się Lucja... Liść.... - Oznajmił zaszokowany.
- Czyli się nie mylę? Pamiętam, że wyszła za Wejkera... - Powiedział w zadumie.
- Znałeś moją matkę... - Przekalkulowałem i ścisnąłem w dłoni widelec.
- Znałem - Przytaknął - A teraz zjadaj! I... Czemu uśmiechasz się do jajka? - Spytał nieco zmieszany mag.
- Uśmiecham się do jajka... - Powtórzyłem nieprzytomnie.
- Jim! - Klasnął mi przed oczami.
Zaczęłam kontynuować śniadanie. Nie ma co zwracać uwagi na historyjki, które mogą być nieprawdziwe. - Ale co jeśli są prawdziwe?
- Ech... Już myślałem, że ci się pogorszyło... - Westchnął z ulgą i przetarł ręką czoło.
- Kim byłeś... Dla mojej matki...? - Spytałem po chwili milczenia. Muszę wiedzieć. - Nie wyglądasz na czarodzieja, czuję od ciebie nieco inną aurę.
Czekam na odpowiedź.
Cisza.
Czekam dalej.
- Eee... Skąd to pytanie? - Spytał Alojzy drapiąc się nerwowo po głowie.
- Alojzy...
- Przyjacielem... - Odpowiedział i napił się kawy.
- Przyjacielem? - Powtórzyłem.
- Tak, przyjacielem. I nie jestem czarodziejem tylko magiem. - To wyjaśnia tą dziwną strukturę aury. Zdaję się falista i nierówna.
- Jeśli cię to interesuje... - Zaczął - To jestem nawet ojcem chrzestnym twojej siostry... - Znowu upił łyk gorącego napoju.
- Ojcem chrzestnym Holly?! - Uderzyłem prawą dłonią o stół i rozlałem wodę ze szklanki. - Ups...
- To się zrobił bałagan... - Wymamrotał Alojzy i uniósł prawą dłoń nad rozlanym napojem. Woda po chwili zniknęła.
- Wow... Jak ty to zrobiłeś?
- Wszystko w swoim czasie... - Odpowiedział wymijająco.
- Alojzy...?
- Hmmm - Spojrzał na mnie pytająco.
- Wiesz co się dzieję z moją rodziną, prawda? Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Nie wiem tak wiele, jak ci się zdaje... - Odparł i westchnął. - Ech... Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że twój ojciec na razie jest poza domem, ale zdaje mi się, że już się zorientował, że was nie ma. - Upił kolejny łyk kawy - Z tego co mi wiadomo twój brat ma się dobrze. Mimo tego, iż wasz wuj wyciska z niego siódme poty. - Odłożył kubek na stół.
- Jack jest cały, co za ulga... Myślałem, że tamten czarodziej go zabiję... - Westchnąłem - Zaraz! Jaki wuj?!
- Ten, o którym myślałeś, że zabije twojego brata. - Oznajmił Alojzy.
- To on jest naszym wujem?
- Ech... Mówi się, że rodziny się nie wybiera... - Westchnął - Tomasz Liść to naprawdę bardzo, bardzo wymagający człowiek.
Liść... Dlaczego wcześniej nie skojarzyłem?
- Zaraz, moment, ile czasu minęło?! 
- W swoim czasie, Jim. 

Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz