Rozdział 4 Te rodzeństwo zdecydowanie bardziej pasowałoby w cyrku...

14 1 0
                                    

Jim

- Wiesz, co Jack myślę, że nie powinieneś mówić do niej, aż tak chłodno. - zwróciłem mu uwagę.
Mam nadzieję, że nie zrobił Sorin przykrości.
- Nie? - spytał udając zdziwienie - Przecież dobrze wiesz, że nie dała by nam wtedy spokoju. - fuknął - Tylko byśmy mieli niepotrzebne koło u wozu.
- Jack, ale ja... - próbowałem się przebić przez brata, lecz na próżno. Jack przez cały czas wymieniał co gorszego mógłby zrobić. Jest nieco brutalny, ale to mój jedyny starszy brat i nie wymienił bym go za nic w świecie.
- O naprawdę nie chciałem urazić twojej narzeczonej. - powiedział ze złością - A racja... Ależ ja głupi. Przecież ty nawet nie masz odwagi by z nią porozmawiać w cztery oczy. Masz rację, co ja bredzę! - roześmiał się rozzłoszczony.
Jack, nie jest w najlepszym humorze... - Czuję jego silne, palące emocję. Duszą go, gdzieś w środku. Jest poddenerwowany i to bardzo, zapewne, gdyby był smokiem już dawno zionął by ogniem.
Hmmm... Tylko w jednym ma rację. Nie potrafię wyrażać swoich uczuć. Kiepski ze mnie empata... W gruncie rzeczy nie powinienem mieć z tym najmniejszego problemu. Ale jestem niemal pewny, że Sorin nawet mnie nie lubi.
- Hej, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Jim?!
- Jak zawsze, braciszku. Jak zawsze... - odpowiedziałem na wpół oprzytomiony. Chyba, gdzieś po drodze porzuciłem jego słowa na pastwę losu.
- Po prostu wracajmy już do domu. Dzisiaj nie mam ochoty na żadne wygłupy.
Może... Jednak rozmowa dobrze by nam zrobiła...
- Może zamiast pójść do domu, pójdziemy do skateparku? - zaproponowałem.
- Jim, nie żartuj sobie. Przecież nie mamy przy sobie deskorolek. - zamilkł - Ale wiesz... Masz rację może faktycznie za wcześnie by wracać do domu. - zamyślił się - Zawsze możemy po prostu się przejść.
Chyba się udało. - ulżyło mi - Teraz wszystko w twoich rękach Sorin... Znajdź nas. Błagam. Nie wiem ile wytrzymam tego ciężaru. Za dużo emocji... Czuję, że owijają się wokół mnie, jak wąż boa.
Szliśmy wąskim chodnikiem w kierunku skateparku. Przy ogrodzeniach domów rosły najróżniejsze kwiaty. Ich woń roznosił wiatr.
Jeszcze rano miałem nadzieję, że lekcje odciągną Jack'a od myślenia o przeszłości, ale skoro zostały odwołane...
Westchnąłem.
Ciekawe co się wydarzyło?
Kierowaliśmy się teraz w głąb parku, aż nagle wmurowało mnie w ziemię... - Co jest grane?
- Alex i Sam... Co oni tutaj robią? - spytał Jack, którego widok rodzeństwa wybudził z nostalgii.
Ja też zupełnie się nie spodziewałem tu ich obecności.
Przecieram oczy. - Może tylko mi się zdaję?
- Chyba nie myślisz, że znowu coś kombinują? - spytałem szeptem brata.
Razem z nim obserwowałem cudowny kabaret swojego ciotecznego rodzeństwa w roli głównej, w którym to Sam siedząc na ławce w parku czyta gazetę do góry nogami, a jej starszy brat, Alex udaje, iż właśnie zgubił telefon i usilnie próbuje go odnaleźć. Zagląda w krzaki i szuka zguby pod ławką, powtarzając przy tym bez przerwy te same czynności.
Na sam widok nie sposób się nie uśmiechnąć.
Moje kąciki ust lekko zadrżały.
- Jeżeli tak, to im niezbyt to wychodzi. - stwierdził Jack - Przecież Alex ma telefon w tylnej kieszeni spodni. - zauważył to samo, co ja. Przeczesał prawą dłonią swoję gęste, kasztanowe włosy.
- Zawsze wiedziałem, że największą furorę zrobiliby w cyrku. - zażartowałem i w tej samej chwili wyobraziłem sobie cyrkowy występ Alexa i Sam. - Tylko pomyśl...
Nigdy nie rozumiałem do końca aspiracji rodzeństwa do tworzenia takich spektakli.
Sam od zawsze była bardzo uparta i zawzięta, a teraz wyraźnie widać było, że coś kombinowała. W końcu nie jest na tyle głupia, by czytać gazetę w niewłaściwy sposób. - A myślałem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach. Zresztą beznadziejnie kłamała. - Zawsze, gdy to robiła jej uszy się czerwieniły.
Tata mówił, że jest bardzo podobna do swego ojca. On podobne też nie umie kłamać. Szkoda tylko, że od lat się nie lubią. Zupełnie nie wiem, jak wytrzymują swoją obecność podczas świąt.
Hhhmm... Ledwie pamiętam, ale jak mama jeszcze żyła często opowiadała o wuju. - Jestem niemalże pewny, że wiedziała o nim wszystko. W końcu chodzili razem do jednej klasy w podstawówce.
Uśmiechnałem się do brata, a on odwzajemnił to cichym pomrukiem. Cóż...
Jack bezsilnie wzruszył ramionami.
- Cóż my z nimi zrobimy? - zastanawiał się bezradny. - Chyba faktycznie będzie trzeba ich odstawić do jakiegoś cyrku. - powiedział ironicznie. - Ej... Wiesz, czy może jakiś nie przyjeżdża wkrótce? Muszę koniecznie dorwać jakiegoś z nich i zaproponować mu swoją ofertę.
Przeszliśmy, jakby nigdy nic obok rodzeństwa, udając, że zupełnie nie zauważyliśmy na sobie ich wzroku.
Właściwie nie tylko oni tak dziwnie się zachowują. Moi rodzice też wielokrotnie dziwnie się zachowywali, zupełnie jakby coś ukrywali przede mną i bratem.
- E, Jack? - spytałem po minutach dłużącej się ciszy.
Coś dziwnego mi się przypomniało. I nie byłem w stanie pozbyć się tej myśli.
- Co?
- Pamiętasz, jak podsłuchaliśmu rozmowę rodziców o jakiś kluczach?
- Tak pamiętam, co z tym?
- Wydaje mi się, że to nie była wymyślona historia.
- Tylko?
- No cóż... Fakty. Gdy byliśmy mali zachowywali się czasami dziwnie, co nie? - odparłem - Wiesz znikali w środku nocy oraz odbierali bardzo dziwne telefony. - powiedziałem wracając myślami do tamtych chwil.
- Zaraz, ty chyba nie sugerujesz, że ojciec nam czegoś ważnego nie powiedział? - zmarszczył brwi.
- Nie... Ale trochę to dziwne...
Chociaż znając ojca - wszystko jest możliwe. Może faktycznie coś przed nami ukrył.
- Dziwne...?
- No wiesz, chyba żaden normalny rodzic nie odbiera telefonu w środku nocy i nie gada o byle czym. - Chyba, że to John Wejker we własnej osobie.
- Dziwne... - powtórzył - Hmmm, faktycznie coś tu nie gra. - powiedział, masując się po brodzie. - Mieli, jakąś super tajną pracę, czy coś? A może dwie tożsamości?
- No, to co z tym zrobimy? - spytałem nie wytrzymując tych wszystkich tajemnic rodzinnych.
- Na razie nie zrobimy z tym nic. - uznał - Poczekamy. Może czas sam nam wskaże odpowiedź... W końcu tak szybko mija...
Jack raptem położył rękę na moich ustach.
- Co robisz? - spytałem choć usłyszałem tylko niezrozumiały pomruk.
- Cicho bądź. - nakazał i zaciągnął mnie za drzewa rosnące gęsto koło siebie.
Kryjówka idealna.
- Jack, co znowu?
- Cicho bądź, bo nas usłyszy... - wyszeptał zdenerwowany.
- Ale o co ci chodzi?
- Sorin.
- CO! - zdziwiłem się. Czyli jednak nas znalazła.
- Cicho! Sorin chyba nie odpuściła. - powiedział szeptem.
Pewnie, że nie... To nie w jej stylu.
Popatrzyłem na nią zza krzaków i drzew.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie bym zapomniał o wszystkich troskach. Schowałem się za drzewami, tak jak brat, jednak nie mogłem oderwać się od soczystozielonych oczu dziewczyny. Cichutko wyjrzałem zza drzew, by jeszcze raz na nią zerknąć.
W tym momencie Sorin złapała ze mną kontakt wzrokowy. Ups... - To nie było zamierzone.
- Niech to! Zauważyła nas. - powiedział zrezygnowany Jack.
Sorin zmierzała w naszym kierunku pewnym krokiem.
- Ma dziewczyna tupet... Nie ma co. - mruknął rozdrażniony.
Cóż w takiej chwili nie opłaca nam się próbować ucieczki. Jack mógł się domyślić, że taka dziewczyna, jak Sorin Wilk nigdy nie odpuszcza i prędzej lub później dopnie swego.
Może brat mnie nie zabiję za tę chwilę nieostrożności...
Przełknąłem ślinę.

Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz