Rozdział 26 Złotowłosa nieznajoma.

4 0 0
                                    

Razem z bratem idę wzdłuż wąskiej uliczki znajdującej się pomiędzy budynkami. Nie śpieszy mi się zbytnio do domu, jednak mimo to wybraliśmy skróconą drogę.
Patrzyłem na pochmurne niebo. - Wiele dziwnych rzeczy ostatnio się działo... Hhh... Wiele podejrzanych rzeczy... Nie chcę kłopotów... Ale co jeśli kłopoty same mnie znajdą? Wtedy znajdą też moją rodzinę...
Marszczę brwi.
Spoglądam na Jim'a. - Jest bardzo uległy i spokojny... Hhmm... Jeżeli chodzi o ojca... Eh! W głowie mu tylko sama praca! - Mimo to, nie należy do ludzi, którzy godzą się na krzywdę rodziny. Niestety... Zdaję się, że nie zdaję sobie sprawy, że swoją nieobecnością również ją krzywdzi.
Biorę głęboki oddech.
Patrzę w niebo, jak na jesień jest zaskakująco czyste.
Ściskam dłonie.

 ***

Patrzę na brata. Wydaję mi się, że coś go gryzie. Hhmm... Doskonale ukrywa swoje emocję, ale mnie nie oszuka. Wiem, że on o tym wie, jednak nie podejmuje jakiejkolwiek rozmowy. Rozmowa mogłaby mu pomóc.
Krzywie się.
Jednak zdaję się, że jest zbyt uparty, zresztą tak samo, jak ojciec.
Czuję, że mój starszy brat wręcz gotuję się od różnych emocji. Przyprawia mnie to o nieprzyjemne ciarki. - Empatia bywa utrapieniem.
Znam Jack'a od zawsze. - Nie jest osobą, która owija sprawy w bawełnę. Zazwyczaj mówi wprost o tym co go martwi, ale dzisiaj... Dzisiaj jest nazbyt cichy...
- Myślisz, że ktokolwiek - Zaznaczył - zauważył naszą nieobecność?
Hhmm... Chyba wiem co ma na myśli...
Spoglądam w telefon. Zero wiadomości.
Schylam głowę.
Ojciec się nie zorientował. Szczerze, to nawet wątpię w to, czy przez ostatnie kilka godzin zaglądał do telefonu. Znając życie pewnie nawet nie wrócił do domu.
- Może...?
- Wątpię. - Ucina. Hhmm... Wiem, że Jack żałuję... Oboje musieliśmy szybko dorosnąć.
Hhmm...
Czuję jego narastającą frustrację i... Zawód...?
Poczułem ukłucie zimna w głowie. Emocję Jack'a diametralnie się zmieniły. Ze smutku na gorejący gniew.
Ten jego humorek mnie do trumny wpędzi.
Szturcham go za ramię i patrzę na niego znacząco. Niech przestanie mnie wyprowadzać na próbę...
- Wybacz... - Mruknął.
Zazwyczaj Jack ma lepszy humor. A jak się złościł szedł do klubu sportowego i grywał jakieś mecze. - Chociaż zdecydowanie bardziej interesowały go miecze i różnego rodzaju sztuki walki. Gdybym miał jednak wybrać szczególny dzień w roku, w którym mój brat nagle zapala się do akcji, bez wątpienia byłby to Prima Aprilis. Tego dnia zawsze dawał z siebie wszystko. Powtarzał sobie: Jak nie zrobię tego ja, to nikt o tym nawet nie pomyśli. Cóż... Bez wątpienia pierwszy kwietnia to dla naszej rodziny i przyjaciół jest dniem pełnym wrażeń.

***

Ktoś na mnie wpada.
Nawet nie drgnąłem. Za to nieznajomy z hukiem wylądował na chodniku.
- Przepraszam, młodzieńcze... - Mówi starym, zniszczonym głosem i podnosi się z ziemi. - Nie widziałeś może takiej jednej pannicy o charakterystycznych białych pasemkach?
Hhmm... Pannicy o białych pasemkach...?
Mierzę wzrokiem kobietę.
Ta starsza pani wygląda dość podejrzanie. Ma na sobie długi beżowy płaszcz z kapturem i czarne dresy. W dodatku jej oczy są zakryte jakąś czarną przepaską. Jest nieco zdyszana, więc zapewne biegła. Nie widzę, żeby korzystała z jakiegoś podparcia... - To trochę podejrzane... Jakim sposobem się ona przemieszcza? - Czyżby na wszystko tak wpadała, jak na mnie..? Spod jej płaszczu wystaje czarne pióro z brunatnymi kropkami. 
Jim chce coś powiedzieć. Szczypię go w ramię. - Coś mi mówi, aby za dużo nie zdradzać. 
Nie ufam tej pani... Jakoś coś mi w niej nie pasuję.
- Młodzieńcze? - Ściska moje ramię. Jak na staruszkę jest dość silna. - Widziałeś ją?
- Nie mam pojęcia o kogo może chodzić... - Odpowiedziałem spokojnym głosem. 
Cisza...
Moje lewe ramię zaczyna pulsować pod wpływem ucisku.
- Szkoda... - Wyszeptuje staruszka - W takim razie nie będę wam przeszkadzać...
Puszcza moje ramię i idzie dalej.
- To było...
- Dziwne. - Dokończyłem. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że ta cała sytuacja miała miejsce podejrzanie blisko mojego domu. Hhmm...
Dochodzę na podwórko.
Patrzę w niebo. Jakieś oślepiające światło... Spada... Co jest?
- Na co patrzysz? - Głos Jim'a rozbudza mnie nieco.
- Widzisz to - Wskazuję jasny punkt - Czy tylko ja to widzę?
- To oślepiające światło? Tak, ja też to widzę. - Super, przynajmniej nie zwariowałem.
Prawą rękę przykładam do czoła.
Światło się przybliża... Z każdą sekundą jest coraz bliżej... Leci w tą stronę... Ten blask jest na tyle blisko, że nic już nie widzę.
Nagle gwałtowna siła odpycha mnie do tyłu.

***

Wpadam na jakiegoś chłopaka...
Twarde lądowanie...
- Jack! Nic ci nie jest?! - Słyszę jakiś zaniepokojony głos. - Wszystko w porządku?
- Tak myślę... - Odpowiada drugi głos, który znajduje się zdecydowanie bliżej mnie.
Otwieram oczy.
Rozglądam się.
Głos należy do wysokiego chłopaka o zielonych oczach i kasztanowych włosach.
- Jack?
Spoglądam na młodzieńca, którego przez przypadek staranowałam. Ojeju... Wygląda zupełnie tak samo, jak ten drugi... Ma taką gęstą i potarganą czuprynę. 
Patrzę na oszołomionych chłopców. O jeju, jeju... Oni są identyczni!
Przyglądam się chłopakowi leżącemu na ziemi. Ma bardzo ładną, jasną twarz i...
Upadłam...

                                         ***

- Hej, złaź ze mnie! - Szturcham ją za ramię.
- Jack... Ona zemdlała.
- No ładnie.
Ostrożnie spycham ją z siebie.
Kucam przy nieznajomej. Ma zaskakująco złociste włosy. Dosłownie mają niemal kolor złota! Hhmm... To nie jest normalne dla niewtajemniczonych, więc ona musi być z naszego świata...
Patrzę na niebo. Z czego ona mogła spaść?
- Co z nią zrobimy? - Spytał Jim - To niecodzienna sytuacja... Dziewczyny z nieba nie spadają... - Słuszna uwaga. - Może powinnyśmy zabrać ją do szpitala? - Do szpitala i tłumaczyć się, jak ją znaleźliśmy?
Rozglądam się.
Nikt tego nie zauważył. - To dobrze.
- Nie. - Odpowiadam. Może to mało rozsądne. W końcu mogła stać się jej krzywda.
Przysłuchuje się jej spokojnemu oddechowi. Hhmm... Wydaję się, że wszystko z nią w porządku.
- W takim razie co chcesz zrobić?
- Zabierzmy ją do siebie.
- He? - Wcale nie dziwi mnie jego zdziwienie. Cóż... Tak zdaję się, że zwariowałem. To ryzykowny pomysł, zapraszać potencjalnego nieprzyjaciela do siebie.
Biorę dziewczynę na ręce. Wydaję się mieć nie więcej, jak pięćdziesiąt kilo.
- Opatrzymy podstawowe rany i poczekamy, jak się przebudzi.
Spojrzałem na brata. Zdaję się, że nawet on uważa to za głupotę, ale nic nie mówi.
- Zapytamy ją co się stało... Ludzie nie spadają sobie tak po prostu... Zwłaszcza wtedy, gdy niebo jest puste... - Podsumowałem - A jeśli to jest nasza przeciwniczka i współpracuję z Hadeonem, to będziemy mieć szansę dowidzieć się, co planuję i może uda nam się go powstrzymać.
- Racja... - Przytaknął - Ale nie sądzisz, że ponosi cię zbytnia fantazja? - Czyżby Jim wyczuwał coś od niej, jako empata? - Wątpię by Hedeon miał w śród swojego grona delikatną panienkę.
Spojrzałem w niebo, po czym na dziewczynę i na brata. Nie mogę skreślać żadnej opcji. Hhmm... Może nie wygląda na groźną, przynajmniej nie teraz, ale może się taka okazać.
- Nie wiem, ale się dowiem - Rzekłem nie odrywając wzroku od delikatnej urody dziewczyny. Czyżby faktycznie znalazła się tu przez przypadek? - Musimy tylko poczekać, a rozwiejemy wszystkie wątpliwości.
Jim otworzył mi drzwi.
Znaleźliśmy się na korytarzu.
Pomaszerowałem do salonu i położyłem nieznajomą na kanapie.
Hhmm... Wydaję się być w podobnym wieku, co Holly... - Gdyby tu z nami była...
Ciekawe, jak by wyglądało nasze życie kiedy bylibyśmy w komplecie... Gdyby mama nigdy nie została postrzelona, a Holly nie zniknęła...
Kiedy siostra była mała ciągle powtarzałem jej by trzymała się własnych zasad i nie grała według czyiś... A jeżeli los nie dawał dobrych kart, to zawsze trzeba było sobie jakieś dobrać. Nie wiem ile moja siedmioletnia siostrą rozumiała z moich słów. Zapewne nigdy też tego się nie dowiem. Hhhmm... Ale, gdyby dorastała razem z nami... Wszystko wyglądałoby inaczej... I ojciec by się nie załamał, aż tak bardzo.
Wzdycham.
Nasza rodzina już nigdy nie będzie tak wyglądać... I nie wygląda od sześciu lat...
Muszę jakoś poskładać ojca do całości, a wtedy będziemy mogli jakoś odbudować nasze relację...
Wypuszczam ze świstem powietrze.
Jednak dopóki ojciec będzie tyle pracował, to nigdy nie uda nam się dogadać.


Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz