1. Nieistniejąca mama

443 24 34
                                    

Uwielbiałam czytać książki, w których główna bohaterka rozpoczyna nowy rozdział życia; odchodzi od męża tyrana, oddziela grubą krechą przeszłość, i - jak heroska - stawia czoła wszystkim przeciwnościom losu. Ubóstwiałam śledzić jej zmagania, kibicować, płakać z nią i krzyczeć ze szczęścia, kiedy na moich oczach zmieniała się z bezbronnej, kruchej istoty, w waleczną, znającą swą wartość kobietę.

Uwielbiałam, bo już nie sięgam po ten chłam. Dziś wiem już, że takie rzeczy się nie zdarzają. Jestem do bólu świadoma, jak konsekwencje tej na pozór prostej decyzji potrafią ciągnąć się długimi latami. Na swoje szczęśliwe zakończenie czekałam trzy lata... Przestałam. Przywykłam. Trochę... zgorzkniałam.

Pamiętam, jak długimi wieczorami zatracałam się w historii wymyślonej kobiety, pragnąc zająć jej miejsce. Uciec od ówczesnego życia, rozpocząć nowe: piękniejsze, barwniejsze...

Snułam marzenia o dniu, w którym odzyskam wolność. Przeliczałam je nawet na lata odsiadki, gdybym zatłukła męża na dzień przed ślubem. Dziś zostałoby mi najdłużej dwadzieścia lat i... wiem, że nie byłoby warto. Zmieniłby się tylko mój wiek i stan cywilny. Nie byłabym trzydziestopięcioletnią zgorzkniałą rozwódką, a pięćdziesięciopięcioletnią zgorzkniałą wdową.

No i... nie byłoby jego.

Jedynego światełka w bezdennej otchłani. Zbyt słabe jeszcze, by wskazać mi drogę do wyjścia z nicości, ale wystarczające, by dać mi nadzieję. Nadzieję... choć sama nie wiem jeszcze, na co dokładnie. Nie mam pojęcia, czego oczekuję, ani w którym miejscu chcę się znaleźć za kolejnych pięć lat. Poprzednie osiem lat zmarnowałam - pięć na związek z niedojrzałym dupkiem, kolejne trzy na szukanie... siebie samej. Nie muszę chyba wyjaśniać, z jakim skutkiem...

Chwilami zazdrościłam kobietom, które zostawiały mężów tyranów. Nie zrozumcie mnie źle... Byłam świadoma ich tragedii i ogromnie im współczułam. Gdybym tylko mogła, każdego damskiego boksera powiesiłabym za genitalia i z miską popcornu oglądałbym spektakl, jak uchodzi z niego to całe mało męskie życie.

Zazdrościłam im, bo podejrzewałam, że ja na ich miejscu nie miałabym najmniejszych wątpliwości i nie wahałabym się choćby sekundy. Wiem, że tak nie jest... I właśnie dlatego wciąż matka suszy mi głowę.

"Nie pije, nie bije, więc o co ci chodzi?!", pytała kobieta, która trwała przy swoim mężu - alkoholiku i tyranie.

No właśnie... O co?

Może o to, że nie chciałam żyć w pojedynkę, pod jednym dachem z człowiekiem, który ślubował mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską...?

"Przecież cię nigdy nie zdradził!", odparłaby mama. I słusznie... nie zdradził.

Ale nie dlatego, że chciał być mi wierny. Dorian po prostu był... zbyt leniwy. Jemu nie chciało się zdradzać mnie nawet ze sobą. Był tak cholernie leniwy, że w jego przypadku samogwałt faktycznie mógł nosić znamiona gwałtu, bo i chciał... i nie chciał.

Gdy wracał z pracy, wolał uwalić się przed konsolą, niż poświęcić mi choćby sekundę swojej uwagi. Wcześniej namawiałam go do wyjścia na miasto, błagałam o odrobinę szaleństwa, choćby o wspólny spacer. Kino, kręgle, chociaż cholerny las. Później, kiedy na świat przyszedł Jeremi, błagałam by odłożył na moment tę pieprzoną konsolę i pokazał twarz swojemu synowi, by ten nie zapomniał, że w ogóle ma ojca.

W tygodniu przez większość dnia byłam sama, bo Dorian pracował. Wieczorami byłam sama, bo Dorian musiał odpocząć po pracy. W weekendy byłam ze wszystkim sama, bo Dorian musiał odpocząć po ciężkim tygodniu. Któregoś dnia sprawdziłam, przez jak długi czas potrafi nie zamienić ze mną choć zdania... prawie trzy tygodnie. Przez niespełna trzy tygodnie mijaliśmy się w domu pełnym bieżących spraw do omówienia, a on nie dostrzegł nawet, że został w nich pominięty. Przerwał ciszę dopiero, gdy zmieniłam hasło do wifi. Zapytał o nowe i znowu zamilkł.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz