29. TO jest szczęście

144 16 16
                                    

Zoja

Nie potrafiłam przemówić sobie do rozumu, że chłopak idący przede mną - rozmawiający z moim synem na wszystkie możliwe tematy, śmiejący się z nim w głos i wyglądający przy tym, jakby naprawdę świetnie się bawił - nie jest dla mnie.

Nie miałam jednak najmniejszych oporów przed tym, by z równym entuzjazmem sprowadzać Martę na ziemię.

- Nie pasujecie do siebie - bąknęłam, rozpinając puchową kurtkę.

Im dalej szliśmy, tym bardziej zbędne zdawały się grube ubrania. Wkrótce najchętniej wchodziłabym nago.

Marta coś mamrotała pod nosem, ale zupełnie nie chciało mi się jej słuchać. Byłam na nią wściekła za nieustanne próby poderwania Igora, choć nigdy jej nie wyznałam, że coś nas łączyło. Nie powinnam była... a jednak, nie miałam nad tym kontroli.

- Jeremi, może chcesz okulary? - zawołałam i jęknęłam cicho na krzyk syna, że ich nie potrzebuje.

Nawet na mnie nie zerknął. Wpatrywał się w Igora jak w cholerny święty obrazek, podobnie jak Marta przyglądała się jego szerokim plecom, które pomimo grubego polara uwydatniały wszystkie jego młode mięśnie.

Słońce znajdowało się tak blisko nas, że biel śniegu zaczynała mnie oślepiać. Jeśli mnie oślepiało, Jeremiego pewnie również.

- Jermek, proszę... - Nie dawałam za wygraną. - Będą bolały cię oczy, albo poślizgniesz się i upadniesz...

Szliśmy tuż przy zboczu, więc podobne scenariusze nawiedzały moją głowę gdy tylko przepaść zaczynała się powiększać. Z duszą na ramieniu szłam już od dwóch godzin i resztkami silnej woli nie wybiegłam na przód, by chwycić syna za rękę, aby mieć pewność, że nic mu nie grozi.

- Mama ma rację - powiedział Igor, zatrzymując się w miejscu. - Załóż okulary. Im wyżej, tym jaśniej będzie.

Bez słowa skinęłam głową w podzięce, że stanął po mojej stronie. Nie przywykłam do tego. Dorian zawsze o wszystko się ze mną kłócił i kiedy tylko miał okazję, chętnie podważał mój autorytet. Nie było to niczym nowym, działo się tak już kiedy Jeremi leżał płasko w kołysce. Po rozwodzie jednak Dorian przechodził już samego siebie, kłócąc się czasem nawet sam ze sobą, byleby mieć inne zdanie.

Mój syn, o dziwo, tym razem nie oponował. Bez najmniejszego szemrania podszedł do mnie, by zabrać z moich rąk okulary, które pośpiesznie wyjęłam z plecaka.

- Dzięki, mamuś - powiedział, nasuwając je na nos i obrócił się na pięcie.

- Kocham... cię - wymamrotałam z opadniętymi ramionami, bo jadaczka mojemu dziecku znów rozwarła się na nowo.

Igor przez chwilę jeszcze stał w miejscu. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się we mnie, a jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechem, co w połączeniu z ciężkimi powiekami kazało mi zrzucić z siebie ten cholerny puch w pośpiechu, bo prawie dokonałam samozapłonu.

Jezu Chryste. Jak to możliwe, że działa na mnie tak mocno?!

Nim się zorientowałam, Marta zrównała już z nim krok i ruszyła w przód, uwieszając mu się na ramieniu. Zdawał się zupełnie nie zauważyć, przez kogo został wprawiony w ruch.

- Wnoszę o powściągnięcie zwierzęcych instynktów morderczych, bo jednak wolałbym się tobą nacieszyć. - Emil naciągnął moją czapkę w dół, zasłaniając mi pół twarzy.

Z warkotem odsłoniłam sobie widok i natychmiast zapragnęłam wydłubać sobie oczy. Marta wcisnęła się pomiędzy Igorem a Jeremim. Mój syn wciąż o czymś zawzięcie opowiadał, a ta dwójka zaniosła się śmiechem. Marta coś dodała, Igor znów parsknął. Po chwili szturchnęła go biodrem, czego zupełnie się nie spodziewał i zachwiał się na lekko ugiętych nogach, po czym rzucił jej rozbawione spojrzenie.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz