32. Pistacjowa orchidea

287 22 18
                                    

Igor

Cholera wie, dlaczego dałem się na to namówić. To znaczy... wiem, ona. Wystarczyło jedno jej błagalne spojrzenie i oto siedzę między piraniami, robiąc wszystko co w mojej mocy, by oboje nie wyrzucić przez zamknięte drzwi.

Nie mogłem już słuchać tego pieprzenia.

- ... i wtedy widzisz, córciu, Dorianek zaoferował mi pomoc. Jest takim uczynnym człowiekiem...

Dorianek, sranek, kurwa.

Wielka szkoda, że uczynny małżonek nie wykazał się odrobiną pomocy w potrzebach swojej żony, gdy miał ku temu okazję. Przy pierwszych jękach Zoi miałem wrażenie, że po raz pierwszy doświadcza orgazmu.

Instrukcja obsługi tej kobiety nie należała do najprostszych, jednak zdawało mi się, że zaczynam się uczyć mechanizmów, jakie wprawiają ją w dobry nastrój, dzięki czemu przestaje nadmiernie myśleć i pozwala sobie po prostu... czuć. Była jak... orchidea. Trudna w uprawie, ale odwdzięczała się pięknem, jeśli tylko poświecisz jej wystarczająco uwagi i miłości. Naprawdę myślałem, że jestem na dobrej już drodze. A później zjawili się oni.

- Wspaniale wyglądasz, kochanie - powiedział Dorian, a ja nie wiedziałem, co pierwsze powinienem był zrobić: trzepnąć gościa w pysk czy zagarnąć Zoję ramieniem na znak, że jest tylko moja.

Jedno i drugie nie wchodziło w grę. Zoja zabiłaby mnie, gdybym ujawnił nasz związek. No i wśród nas siedział Jeremi i choć nienawidziłem typa do szpiku kości, nie zrobiłbym czegoś podobnego na oczach tego chłopca. W ogóle bym tego nie zrobił, mając świadomość, że kocha ojca nad życie.

Sam też nim byłem... Jeremim. Być może dlatego tak szybko znaleźliśmy nić porozumienia. Od czasu śmierci matki ojca w ogóle nie było, a kiedy się zjawiał, tylko mącił nam w głowach. Już jako nastolatkowie zostawialiśmy od niego tylko hajs, zero najmniejszej uwagi. Drażniła go nasza obecność, nie potrafił na nas patrzeć, zapewne widząc w nas nią.

Któregoś razu, pod tymi cholernymi jabłoniami, rzucił mi tym w twarz. Że to powinniśmy być my. Że gdyby miał wybór, zrobiłby wszystko, by ona żyła. Kochać, jak widać, można dość skrajnie... Na zabój lub wcale. Być może dlatego tak mocno mnie ciągnie do Zoi, bo ona zdaje się kochać... z umiarem. O ile tym właśnie jest to, co czuje do mnie. Jermka zaś kocha bez granic... Być może zbyt się zapędzam w tej chwili... tak, najpewniej tak. Ze mną ona... dobrze się bawi. To tyle. A ja jej na to pozwalam, cholera wie czemu.

- Prawo do nazywania mnie kochaniem straciłeś przed sądem rodzinnym, zatem... prosiłabym cię, żebyś jednak używał mojego imienia - Zoja wycedziła przez zęby, na co jej matka burknęła coś niewyraźnie pod nosem.

- Młodzieńcze, może jednak...

- Chcieliśmy omówić sprawy rodzinne - Dorian wszedł jej w słowo, a ja zacisnąłem szczęki, bo dokładnie to samo usłyszałem, zanim wyszedłem z jej domu, orientując się, że zamiast Zojki w środku są oni.

Już podnosiłem się z krzesła, ale dłoń Zoi ujęła moją. Zmusiłem się, by na nią spojrzeć.

- Igor jest częścią rodziny. - Uśmiechnęła się w sposób, od którego szybciej zabiło mi serce.

Nie chciałem wypatrywać w tym nadziei, które wkrótce by mnie zabiły. Próbowałem nie wyciągnąć z tych słów więcej treści, niż zawarła. A mimo to... usiadłem, czując, że się unoszę.

Odwzajemniłem uśmiech i mocniej uścisnąłem jej dłoń.

Kątem oka dostrzegłem, że jej matka wpatruje się w nasze splecione palce i z niesmakiem marszczy brwi.
- Przypomnij mi, chłopcze... - Zoja parsknęła śmiechem, ale kobieta nie zwracała na to uwagi. - Ile masz lat?

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz