13. Ufam

161 17 7
                                    

Komunikacja z Jedwabna do Kota nie pozostawiała wielkiego wyboru. Właściwie... nie dawała go wcale, bo żadnego transportu nie było. W okresie szkolnym dzięki uprzejmości kierowcy gimbusa, mieszkańcy Kota mogli dotrzeć do miasta, a powrót dostosowywali pod odwozy dzieci. Cały proceder oczywiście działał nielegalnie, a ktoś uprzejmy zawiadomił odpowiednie służby, przez co miły pan kierowca miał nieprzyjemności. Mnie się upiekło, bo byłam nauczycielem. W okresie ferii i wakacji musiałam zdać się na łaskę Milana i Ani, lub Marty, która - tak jak tego dnia - przyjechała po nas i odwiozła na miejsce.

- Może wpadniesz na kawę? - zapytałam, kiedy podjechałyśmy pod nasz dom, choć w duchu miałam nadzieję, że odmówi.

Nie miałam ochoty na gości, wolałam przetrawić w spokoju słowa terapeutki Ludmiły.

- Dzięki, ale... okej! - zapiszczała niespodziewanie, wybałuszając oczy.

Powiodłam za jej spojrzeniem, znajdując stojącego na moim podjeździe Igora.

- Ja pierdziu... sprowadzam się do ciebie, natychmiast. Jest tu więcej takich?

- Nie ma - westchnęłam, uświadamiając sobie w duchu, że na całym cholernym globie nie ma dwóch tak samo irytujących i pociągających zarazem dwudziestopięciolatków.

- Zrób mi kawę w wiadrze, dobra? - Uśmiechnęła się, gasząc silnik. - Zabawię na dłużej... - Odpięła się szybko z pasów i zawahała się z dłonią przy drzwiach, zerkając na mnie z ukosa. - Bo wy raczej nic... nie teges, co? Jesteś dla niego zbyt stara.

- Nie - wycedziłam przez zęby, świadoma obecności mojego syna na tylnym siedzeniu. - My nic... nie teges.

W mostku poczułam nieprzyjemne palenie, którego za nic nie potrafiłam się pozbyć, a które przybrało na sile, gdy Marta wyskoczyła ze swojego SUV-a i pełna wigoru podbiegła do Igora.

- Hej... Marta jestem - zaświergotała, na co przewróciłam oczami, otwierając Jeremiemu drzwi.

- Biorę rower i lecę do chłopaków, dobra?

- Jasne, tylko...

- Ostrożnie na drodze, wiem - bąknął, ginąc w szopce, z której po chwili wyjechał na... faktycznie, zbyt małym rowerze.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni, na gorąco pisząc SMS do Doriana:
JEREMI POTRZEBUJE NOWEGO ROWERU, TEN JEST ZA MAŁY I STARY. ZŁÓŻMY SIĘ PO POŁOWIE.

Kiedy gołąbki na moim podjeździe śpiewały tak sobie wesoło, weszłam do domu z zamiarem wstawienia wody na kawę, a mój telefon zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz, nie znajdując na nim nic, czego nie mogłabym się spodziewać.

Od: Dorian
DOSTAJESZ ALIMENTY, TO MU KUP.

Do: Dorian
TRZY STÓWY MIESIĘCZNIE PRZY OBECNEJ INFLACJI? STARCZY NA NÓŻKĘ I BIDON...

Od: Dorian
TO ZBIERAJ.

- Pierdolony sukinkot - warknęłam, stawiając z impetem szklany słój z kawą na kuchenny blat.

Za plecami usłyszałam ciche chrząknięcie i zaklęłam w duchu, bo naprawdę marzyłam o chwili tylko dla siebie. Chciałam przeanalizować na spokojnie wszystko, co dziś usłyszałam, choć Ludka powstrzymała się przed postawieniem diagnozy. Dała mi zadanie, o którego wykonaniu miałyśmy porozmawiać na kolejnej sesji, a ja potrzebowałam dłuższej chwili, aby się do niego przygotować.

Na posesji usłyszałam warkot silnika, a w oknie mignął mi srebrny kolor Suva.

- Gdzie pojechała? - zapytałam, bardziej do siebie niż do Igora.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz