19. Dzwonię do twojej matki

147 12 11
                                    

- A Zawiślakowej to całkiem już rozum odjęło. Wyobraź sobie, że ona z tą dwójką wnuków to do wieczora latała i wzięła do siebie. Na noc, rozumiesz... Bo młodzi na tańce chcieli. To jak tych tańców tak chcieli, to po cholerę za dzieci się brali?

Sądzę, że głosu ze słuchawki przedstawiać nie trzeba...

- Tańce i dzieci mogą iść w parze, mamo. Wystarczy się tylko dogadać... - westchnęłam, ustępując drogi przejeżdżającemu auto, by zaraz przejść na drugą stronę jezdni.

- Ale co tu do dogadania? - prychnęła obruszona. - Ja was wychowałam i w polu robiłam... - ogródku - ręce sobie po łokcie urabiałam!

W rozmiarze dwa na dwa metry

- Obiady zawsze dwudaniowe mieliście i pełny bukiet warzyw na talerzu. Swoich warzyw, z ogrodu!

Bo ojciec ci kazał. A warzywa starczały na pół sezonu letniego, resztę kupowałaś w marketach, no ale kontynuuj, że nigdy nikogo...

- I nigdy nikogo o pomoc nie prosiłam!

No masz. To teraz, że prędzej by ci...

- Prędzej by mi język kołkiem stanął, niż gdybym od matki żądała...

- A nie pomyślałaś, że może... no nie wiem... Może nikt jej nie kazał? Może sama chciała? A może to po prostu przegadali i każdemu to pasuje?

- Przegadać zniewolenie babć? A niby z jakiego powodu muszą się podporządkować? One swoje dzieci wychowały.

- Nikt nie mówi, mamo, że musicie. Maszerowałam dalej, z głową spuszczoną w dół. Miałam wrażenie, że wszystkie szepty wokoło dotyczą chwili mojej niepoczytalności związanej z małolatem. - Nikt niczego nie musi i nie powinien robić na siłę. Przecież nie wymagam od ciebie, byś brała do siebie Jeremiego na wakacje.

Tu bezwiednie powtórzyłam w myślach słowa matki: prędzej by mi język kołkiem stanął. I zastanowiłam się, czy aby nie z tych samych powodów. A jeśli tak... czy ja będę taką samą babcią?

Gdy mieszkaliśmy w Warszawie, moi rodzice niechętnie okazywali pomoc w opiece nad małym. Gdy zdarzało mu się zachorować, ja nie mogłam pójść na zwolnienie lekarskie, a Dorian zawsze miał gorący okres w pracy, koniec miesiąca, początek kwartału, dedlajny, dredlajny i inne pierdoły. Zaciskałam zęby i płaszczyłam się przed matką, jak płaszczka. Ale też po dwóch czy trzech razach jej wymuszonej woli uznałam, że wolę zapłacić niani za opiekę nad Jeremim. Lubiła bowiem na każdym kroku podkreślać, że wcale nie musiała, ale jej dobroć zawsze jest wykorzystywana, a ona w tym czasie miała tak wiele zajęć, którymi nie mogła się oddać, bo ja niewystarczająco zorganizowałam sobie życie, a tak w ogóle, to powinnam w domu siedzieć i dać mężowi zarabiać. To też później było jednym z jej argumentów, dlaczego nam nie wyszło. Bo...

- Mówię ci, pozbawiłaś męża charakteru i męskości tymi swoimi ambicjami. Powinnaś... - Tu już się wyłączałam.

To znaczy... Telefon wciąż trzymałam przy uchu, ale moje ciało wchodziło w mechanizm obronny. Słyszałam, ale... nie słuchałam.

Moja relacja z matką była dość... dziwna. Wiedziałam, że ma na mnie potworny wpływ, a jednak potrzebowałam jej. Łaknęłam jej głosu, a gdyby mieszkała bliżej, z pewnością często bym ją odwiedzała. Tak naprawdę... to przeniosłam się aż do Kota. Nie dlatego, że ona by do mnie wpadała. Dlatego, że JA nie potrafiłabym do niej nie wracać, jak pierdolony bumerang.

Rozmawiałyśmy zaledwie od trzech minut, a ja już miałam ochotę czymś rzucić. To było bez sensu. Obiecałam sobie więcej nie zadzwonić, a już wiedziałam, że wieczorem co najmniej dwa razy zerknę na telefon z myślą, czy by nie wykonać choć krótkiego telefonu.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz