9. Dziunia

161 15 12
                                    

Kiedy dotarłam na sad, okazało się, że zaszły w nim... nieoczekiwane zmiany. Musiałam przejść prawie dwieście metrów, by dostrzec wreszcie jabłka na drzewach. Zatrzymałam się i rozejrzałam po kilkudziesięciu ogołoconych jabłoniach, pozwalając ramionom, by bezwiednie opadły, wraz z energią i chęciami do pracy.

Pod powiekami poczułam nieprzyjemne pieczenie, a żołądek zacisnął mi się w ciasny supeł. Zrobiło mi się wstyd. Mnie w ciągu całej soboty udało się obrobić zaledwie cztery jabłonie... a w jeden dzień mojej nieobecności gówniarz obskoczył ich prawie... pięćdziesiąt?!

- Jak dobrze pójdzie, to w dwadzieścia dni powinniśmy się wyrobić - powiedział Igor, podchodząc do mnie.

Jaja sobie robi?

- Nie jestem robotem, Igor - odparłam, wyciągając szyję, by rozejrzeć się po obszernym sadzie.

Posadzonych było blisko cztery tysiące drzew. Zawsze zbieraliśmy jabłka w trójkę, a Milan zatrudniał jeszcze kilkoro ludzi do pracy. W tym sezonie byłam sama, a w jeden dzień mojej nieobecności zdziałali w trójkę więcej, niż kiedykolwiek ze mną...

Z opadniętymi ramionami wróciłam spojrzeniem do chłopaka, który przyglądał mi się z diabelskim uśmieszkiem i psotnym błyskiem w oku.

- Co? - zapytałam, prostując się. - Dlaczego tak na mnie patrzysz?

- Napawam się brzmieniem swojego imienia w pani ustach - odparł, uśmiechając się szerzej. - Słyszałem je już... - przypomniał, a na myśl o tym, że podglądał mnie we śnie, moje policzki zapłonęły jeszcze mocniej. - I nie potrafię zdecydować, która wersja podoba mi się bardziej, chyba... obu mógłbym słuchać bez przerwy.

Wciągnęłam z sykiem powietrze i odwróciłam się szybko, chcąc ukryć zaróżowione poliki. Być może właśnie dlatego tak mocno unikałam wypowiadania imienia chłopaka, intuicyjnie czując, że sprawi to więcej kłopotów, niż byłam w stanie udźwignąć.

- Nie powinieneś wchodzić do mojego domu bez zaproszenia, ani tym bardziej obserwować, jak śpię... - odpowiedziałam surowo, chwytając się pod boki.

Igor zakołysał się na lekko ugiętych nogach i podszedł do mnie, powoli, zmysłowo.
- Ma pani rację, nie powinienem... - powiedział, choć ani trochę jego twarz nie wyrażała skruchy. - Ale obiecałem Milanowi, że sprawdzę, co się z panią dzieje. I nie zamknęła pani drzwi na klucz...

Ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju, podsuwając wszystkie możliwe konsekwencje mojego roztargnienia.

- Nawet jeśli, nie powinieneś obserwować, jak śpię - powiedziałam niemrawo, bo znów zrobił krok w przód, znajdując się przy mnie zdecydowanie zbyt blisko.

- To akurat wynik mojej słabości, za którą przepraszam - przyznał szeptem. - Zamierzałem odejść, ale kiedy wymruczała pani moje imię we śnie, a za chwilę pani usta zaczęły układać się w tak sugestywny sposób, nie mogłem się powstrzymać.

Wybałuszyłam oczy, nie wierząc w zuchwałość chłopaka.

- A co do tego, że nie jest pani robotem... - pogłośnił ton i wyprostował się, zostawiając po sobie tylko słodki zapach jabłek. - Jestem tego dobitnie świadomy, pani Zoju. Ale jest nas troje razem z Jeremim, a we wszystkim pomoże nam... to cudeńko. - Uśmiechnął się chytrze, wybiegając za kolejny rząd jabłoni.

Na moment straciłam go z oczu. Po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk uruchomionego silnika, a między rzędami pojawił się Igor, siedząc na dziwnej maszynie.

- Proszę przywitać Dziunię - przekrzyczał silnik, uśmiechając się jak szczerbaty trzylatek na widok góry słodyczy. - Dziuniu... To pani Zoja. Będziecie razem pracować, zatem traktujcie się dobrze.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz