8. Klient nasz pan

181 18 6
                                    

Niewiele w nocy spałam. Po trosze winiłam za to wczorajszą drzemkę za dnia, po trosze bałagan w głowie. Kiedy punkt szósta zadzwonił budzik, miałam chęć nakryć się kołdrą i przespać cały upalny dzień.

- Mamo! - krzyknął Jeremi, na co jęknęłam przeciągle. - Wstawaj, zrobiłem ci kawę. - Uśmiechnął się szeroko i wybiegł z mojej sypialni, jak gdyby na dole czekała choinka z mnóstwem prezentów.

Ubrałam się prędko w jeansowe szorty i grafitową, luźniejszą koszulkę, której przód wcisnęłam pod w spodenki. Po rozczesaniu włosów i wyszczotkowaniu zębów byłam już w zasadzie gotowa do wyjścia. Odkąd pamiętam, moja cera na czas wakacji odpoczywała od zbędnego makijażu. Od trzech lat w okresie letnim nie raczyłam jej niczym, poza nawilżającym kremem. Mimo to tego dnia przystanęłam przy lustrze w łazience i zawiesiłam się nad szufladą z kosmetykami.

Może chociaż musnę skórę podkładem...? Lekko wyrównam koloryt.

Utkwiłam wzrok w swoim odbiciu, zatrzymując się na delikatnych kurzych łapkach w kącikach oczu. Chwyciłam palcami skórę, naciągając ją do nasady włosów, które wymagały już wizyty u fryzjera. Siwe odrosty przebijały się przez gęstwinę rozjaśnionego brązu, na poły z kruczoczarnymi, naturalnymi pasmami.

Dzięki odziedziczonym genom, zaczęłam siwieć już w szkole średniej. Wtedy podobała mi się myśl, że wyglądam tak dojrzało wśród rówieśników. Dziś musiałam farbować włosy co dwa tygodnie, a z racji ograniczonych funduszy, farbowałam się sama. Miesiąc temu pozwoliłam sobie na fryzjera, który skasował mnie prawie czterysta złotych i rozjaśnił włosy w taki sposób, że dziś musiałabym do niego wrócić, żeby nie zniszczyć efektu refleksów. Ale zbliżała się szkoła, a ja wydałam już kupę kasy na podręczniki i wyprawkę dla Jeremiego... Kupiłam w tygodniu więc farbę, przeznaczając na siebie całe piętnaście złotych. I w tej właśnie chwili żałowałam, że jeszcze jej nie użyłam, bo w połączeniu z podkrążonymi oczami i zmarszczkami, siwe włosy dodawały mi dobrych dziesięciu lat do peselu.

Może chociaż się pomaluję...

Znów nawiedził mnie w myślach głos matki:
"Wstydu nie masz za grosz. Stara baba... dla kogo ty chcesz wyglądać? Męża zostawiłaś, żeby za małolatami się uganiać?"

- Pieprzyć - warknęłam, odganiając z głowy głupi pomysł o poprawianiu natury.

Kiedy dotarłam na dół, Jeremi siedział przy stole i pałaszował płatki śniadaniowe. Na przeciw niego stała kawa i miseczka z owsianką. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, a przez przerwy między jego zębami trysnęło mleko na stół.

Nie mogąc powstrzymać reakcji, roześmiałam się w głos.
- Wyglądasz jak mleczny wampir - powiedziałam, podając mu serwetkę, by otarł sobie brodę.

- Wolę wyglądać jak wampir, niż Joker - powiedział, chichocząc. - Mogę od dziadka karnąć się z chłopakami na Omulew?

Zastygłam z łyżką w połowie drogi do ust, tracąc nierozbudzony jeszcze apetyt.
- Aha... - westchnęłam, odsuwając od siebie owsiankę. - Nie wiem dlaczego nie zorientowałam się wcześniej, że to śniadanie i kawa to podstęp.

- Nie podstęp, tylko zaproszenie do negocjacji - odparł, przechylając swoją miskę, by wysiorbać z niej resztę mleka. - To blisko, pięć kilometrów...

- Nie wchodzę w negocjacje, kiedy ich przedmiotem jest przejażdżka ośmiolatka po ruchliwej drodze...

- Tylko kawałek! - podniósł ton, na co ostrzegawczo uniosłam palec. - Mamo... Lukas wczoraj wrócił z wakacji, pojedzie z nami.

- Lukas nie uchroni cię przed pojazdem ważącym ponad tonę, ani przed utonięciem, jeśli złapie cię skurcz, albo zachłyśniesz się wodą...

- Do jeziora założę kamizelkę wypornościową...

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz