11. Odrzutek

148 16 8
                                    

Telefon od Doriana nie powiedział mi nic, czego dotąd bym nie wiedziała. Był rozpuszczonym bachorem, który mimo średniego już wieku, wciąż nie zdążył dorosnąć.

- Powiedziałem przecież, że Soni jest bardzo przykro za tę sytuację. Chce ją naprawić - powiedział, nijak sobie nie pomagając.

- To miłe, że obca kobieta troszczy się o twojego syna, Dorian. Może wziąłbyś z niej przykład? - syknęłam, odchodząc na bok, by Igor nie usłyszał zbyt wiele.

- Insynuujesz, że nie martwię się o Jeremiego?

- Broń Boże, gdzie... - prychnęłam. - Insynuuję, że nie martwisz się o nikogo, poza żałosnym sobą. Nawet teraz zrzucasz winę na dziewczynę, choć to ty powinieneś mieć rozum, zwłaszcza kiedy jesteś tak dużo starszy od niej. Mam wrażenie, że rozwojem zatrzymałeś się w epoce piaskownicy.

- Obrażając mnie nie sprawisz, że się dogadamy...

- Może nie, ale poczuję się lepiej, mówiąc to, co myślę.

To było kłamstwem. Nie potrafiłam zatrzymać potoku słów, ale wcale nie czułam się po nich lepiej. Wypowiadając je, było mi jeszcze gorzej na sercu, ale nie potrafiłam tego zmienić. Na samą myśl o nim wszystko we mnie krzyczało tak głośno, że nie umiałam w sobie tego zatrzymać.

- Zoja... - westchnął do słuchawki, wyraźnie zmęczony wiecznymi bitwami. - Naprawdę się staram...

- Jak, Dorian? W jaki sposób się starasz? Mącąc Jeremiemu w głowie? Obiecując mu kajaki, na które czeka cały tydzień, a później odstawiając go do domu jak rzecz, żeby samemu pojechać na nie z Sonią? Widziałam udostępnioną przez ciebie relację na Instagramie i cieszyłam się w duchu, że nasz syn jest jeszcze za młody na takie portale. Pękłoby mu serce, Dorian - jęknęłam, czując wzbierające do oczu łzy bezsilności. - Czy może starasz się, zamykając go w jego pokoju i zabraniając wychodzić, bo w pozostałej części domu twoja małoletnia dziewczyna rozkręciła ze swoimi ziomkami imprezę? Tak się starasz? To może, kurwa, przestań się starać, co? Bo fundujesz naszemu dziecku właśnie lata terapii...

- Chcę po niego przyjechać, zaplanowałem...

- Nie, Dorian. Zapomnij - warknęłam do słuchawki, ściskając ją tak mocno, że niemal pękła mi w dłoni. - Przestań planować, zacznij działać i używać do tego głowy. Nie oddam ci Jeremiego, dopóki mi nie udowodnisz, że choć trochę dojrzałeś do bycia ojcem. To nie zabawa, a ja skończyłam już prosić i upominać.

- Zoja, to nie...

Zakończyłam połączenie, wydając z siebie dziki krzyk frustracji.

- Pieprzony dupek! Beznadziejny sukinsyn! - ryknęłam, próbując złapać równy oddech.

Za plecami usłyszałam ciche kroki, a zaraz potem poczułam na barkach jego duże, ciężkie dłonie.

- Spokojnie... - powiedział tuż przy moim uchu, zupełnie nieświadomy, że zadziała to na mnie zupełnie odwrotnie.

- Nie znasz mnie. Nie znasz mojego życia, nie masz o nim bladego pojęcia - wyrzuciłam z siebie, odwracając się przodem do niego. - Świat samotnej matki nie jest usłany różami. No... chyba że łodygami z kolcami - parsknęłam, mając już dość całego cholernego dnia. - Nie każ mi się uspokoić, kiedy nie masz pojęcia, co wyprowadziło mnie z równowagi.

- Słyszałem wystarczająco by wiedzieć, że złościsz się na czyjąś głupotę, w efekcie karząc siebie, nie jego - odparł, chwytając mnie w talii, by przyciągnąć do siebie.

- Wiesz co... - Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że zaszło to zbyt daleko. - Znajdź sobie kogoś w swoim wieku, okej? Przeżyj z kimś połowę tego co ja, a później powiedz temu komuś, lub sobie do lustra, że złość nie pomaga.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz