20. Tego sobie pani życzy

166 16 6
                                    

Usiłowanie niezwariowania w chwili, w której hormony buzują po całym ciele i wysyłają prądy od najmniejszych kosteczek w palcach u stóp aż do mózgu, a ręce nagle przestają być praktyczne, bo wszystko z nich wypada, jest... co najmniej awykonalne.

Trzykrotnie się przebierałam i za każdym razem nie widziałam w odbiciu tego... czegoś. Przy czwartym podejściu nazwałam siebie idiotką, bo przecież Igor już mnie dziś widział. Jeszcze pomyśli, że wystroiłam się specjalnie na jego przyjście, a przecież... nie było tak... wcale. Zbyt wiele sobie pomyśli, a ja wyjdę na desperatkę.

Jesteś nią, Zo... Zamierzasz się pieprzyć z młodym chłopakiem.

Potrząsnęłam głową, by odgonić z niej przemożną potrzebę samobiczowania.

Nie dziś, błagam... Choć jeden wieczór... Nie dziś.

Przed powrotem do szkoły pomalowałam sobie odrosty, nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a pierwsze siwe włosy zaczęły już błyszczeć w odbiciu. On pewnie nie ma ani jednego...

Bo jest tak młody, że dopiero zaczął mu się zagęszczać zarost, Zo...

- Kurwa - zaklęłam, uderzając dłońmi w umywalkę. - Ostatni raz. Tylko ten jeden i...

Z dołu rozległo się pukanie do drzwi. Bez jaj... chyba nie minęły już... Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, wskazujący równo dwudziestą. Oczywiście, że minęły dwie godziny. A ja w tym czasie zdążyłam jedynie nabawić się pogłębienia nerwicy, przejść trzy mini zawały i ogolić dwukrotnie nogi, choć doskonale wiedziałam, że bardziej gładkie nie będą.

Spojrzałam w lustro, próbując zapanować nad oddechem. Co ten szczyl ze mną robi?!

Ponowne pukanie. Dwa krótkie razy, wybijające całkowicie moje serce z rytmu. Biedne błądziło teraz zagubione, próbowało zsynchronizować się z oddechem, ale ten jeszcze bardziej przyspieszył. Serce potyka się i zamiera, gdy uświadamiam sobie, że przed kilkoma minutami te dwa krótkie razy były ostatnie.

Pewnie już sobie poszedł...

Mówił, że nie będzie nalegał. I dobrze, niech idzie. I tak nic by z tego nie wyszło, Zo. Masz nowe baterie...

- Pieprzyć baterie - warknęłam, wypadając z łazienki, by niemal przelecieć przez schody, dotrzeć z hałasem do drzwi, i spotkać się z... ciemniejącym już niebem i lekką wonią zielonych jabłek. - Poszedł sobie - powiedziałam cicho, żałośnie, tak jakby cichy głosik w mojej głowie miał mi odpowiedzieć.

Ostrzegał... Dobrze się stało.

Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnio moje ramiona zdawały się tak bardzo ciężkie. Opadły pod wpływem rażącego rozczarowania, do oczu napłynęły mi łzy.

Nie znajdę w sobie odwagi, by go zawołać. Nie zadzwonię do niego, nie przeproszę... Nie będzie wiedział, że chciałam go tutaj...

Wierz mi, nie chciałaś. Przyniósłby tylko kłopoty. Nie chcemy kłopotów, chcemy spokoju...

Tak, pewnie... tak...

Z ciężkim westchnieniem przymknęłam powieki, wciągając w nozdrza ostatnie nikłe nuty jabłkowego zapachu. Mógł on być tylko wynikiem mojej wyobraźni, nie mniej... przed wejściem do domu potrzebowałam go poczuć. Powinien już dawno zniknąć, a wydawało mi się, że czułam tę woń coraz mocniej.

- Zwariowałam - prychnęłam do siebie, uderzając otwartą dłonią w czoło i obróciłam się na pięcie.

Stanęłam jak wryta, wydając z siebie cichy pisk. Tuż za moimi plecami stał on. Na jego plecy padało wychodzące z otwartych drzwi domu ciepłe światło żarówki. W połączeniu z posągową, ale czułą miną, całość przywodziła na myśl bezpieczny pomnik upamiętniający coś niezniszczalnego, coś... do czego zawsze można wrócić. Coś, co czeka nieustannie, jak głaz drążony przez wartki strumień wody. Tyle tylko, że Igor nie był głazem... Miał uczucia, które tak żywo namalowały się w tej chwili na jego twarzy, że moje serce pękało.

Pistacjowa OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz