ROZDZIAŁ 14 JULIA

7 0 0
                                    


Po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę góry Monte Grappa na mój pierwszy lot. Max i Patrick również zamierzali skorzystać z dobrych warunków. Kiedy stanęłam na brzegu startowiska moim oczom ukazał się wspaniały widok na okolicę. W powietrzu było mnóstwo paralotniarzy, a ich skrzydła z dołu wyglądały jak kolorowe motyle poruszające się w leniwym tańcu na niebie. Zafascynowana patrzyłam na ten chaos, jednak był on tylko pozorny, bo każdy wiedział jak latać, żeby nie zderzyć się w powietrzu. Zaczęłam się trochę denerwować czy dam sobie radę, jednak Marco, z którym miałam lecieć, był niezwykle opanowany i spokojnie tłumaczył mi procedury. Te wszystkie linki i pikające urządzenia wydały mi się okropnie skomplikowane, ale mój pilot powiedział, że mam się nimi nie przejmować, bo za to odpowiadał on. Ja mam się cieszyć samym lotem i chłonąć atmosferę.

Czekaliśmy na swoją kolej. Okolica była kultowym miejscem dla paralotniarzy z całej Europy i dużo ludzi zjawiło się ze swoim sprzętem na startowisku. Marco rozłożył na trawie skrzydło, które z tej perspektywy wydało mi się jakieś liche. Kilka razy sprawdził jego ułożenie i linki. Podpiął mnie do uprzęży, która była połączona z jego, założył mi kask na głowę i wytłumaczył jak będzie przebiegał start. Miałam zacząć biec kiedy mi powie i szybko przebierać nogami. Wydawało się to niezbyt skomplikowane. Byłam w dobrej formie fizycznej i za radą Maxa założyłam lekkie, wysokie sznurowane obuwie. Wszystkiemu z boku przyglądał się zadowolony Max i nawet na twarzy Patricka widziałam szczery uśmiech. Pokrzepiona tym widokiem czekałam na sygnał Marca.

Nagle krzyknął wprost do mojego ucha: „teraz! Bieg, bieg, bieg!". Zaczęliśmy biec, potknęłam się i uderzyłam kolanem w ziemię, ale mimo to moje nogi zaczęły odrywać się od uklepanej trawy i już byłam w powietrzu.

- Świetnie sobie poradziłaś! – krzyknął Marco.

Nie byłam w stanie mówić, głupio się uśmiechałam, a adrenalina buzowała mi w żyłach. Byłam, nie wiem ile metrów nad ziemią, niczym nie ograniczona. Przede mną rozpościerało się błękitne niebo odcinające się wyraźnie na widnokręgu. Tu i ówdzie budowały się i rozpadały mniejsze i większe chmury kłębiaste. Zbocza gór i wzniesień mieniły się różnymi barwami brązu, zieleni i szarości. Widziałam drogi i poruszające się po nich samochody, które przywodziły na myśl narysowane wąskie szlaczki i jeżdżące po nich dziecięce autka. Natomiast domy wyglądały jak pudełka na zapałki. Pod nogami nie miałam nic, luźno wisiały, tak po prostu. Niesamowite jak perspektywa zmieniała odbiór rzeczywistości. To wszystko tam na dole wydawało mi się takie małe, a ja u góry czułam się wolna i beztroska.

- Czas na spiralę – rzucił wesoło Marco.

Jaką spiralę? Nie miałam chwili, żeby się nad tym zastanowić, bo nagle zaczęliśmy kręcić się po kole gwałtownie obniżając przy tym lot. Jakbym wkręcała korkociąg do zamkniętej butelki wina. Zapiszczałam z radości z powodu tych nowych doznań. Za sobą słyszałam śmiech pilota. Nie trwało to zbyt długo, bo Marco nie chciał, żeby z powodu dużych przeciążeń zrobiło mi się niedobrze. Mówił, że niektórym nowicjuszom zdarzało się wymiotować po wylądowaniu lub nawet w trakcie spirali. Tego chciałam uniknąć. Lataliśmy jeszcze około godziny, a samo lądowanie przebiegło bez problemów. Marco był naprawdę świetnym pilotem.

Na lądowisku czekał już na mnie Max, po wypięciu z uprzęży zbliżyłam się do niego z ogromnym uśmiechem na twarzy.

- Wiedziałem, że tak będzie – pokręcił głową, ale kąciki jego ust unosiły się ku górze.

- Dziękuję, że mnie do tego namówiłeś – popatrzyłam na niego z wdzięcznością. – Już wiem co w tym widzisz! To takie podniecające! Być tam na górze – spojrzałam z rozmarzeniem na niebo, po którym nadal poruszały się małe kolorowe skrzydła.

Zabójcza przeszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz