Rozdział VII cz.II

179 91 12
                                    

Wróciłyśmy do domu, resztę popołudnia spędziłyśmy, oglądając jakieś głupoty w telewizji. Przed szesnastą ogarnęłam swoje rzeczy i poleciałam do Valeriana. Sori w tym czasie szykowała się na nocowanie u swojej koleżanki z klasy.

Podeszłam do drzwi i zapukałam. Po chwili otworzył je mężczyzna, którego pierwszy raz na oczy widziałam. To zapewne był tata Valeriana.

– Dzień dobry, jestem Mirabela. Przyszłam do Valeriana, mamy razem robić projekt – odparłam zestresowana w progu.

– Dzień dobry, Valerian nic nie mówił, że ma mieć jakiegoś gościa, ale proszę, wejdź, zaraz go zawołam – odparł wysoki mężczyzna, wpuszczając mnie do środka.

Minęłam przedsionek i usiadłam na kanapie w salonie, czekając na Valeriana. Widać, że syn wdał się w ojca. Miał taki sam kolor włosów i był tak samo wysoki. Mężczyzna miał lekki zarost, co tylko podkreślały jego rysy twarz. I te szaro–niebieskie oczy, które jednym spojrzeniem przeszywały cię na wylot. Po chwili zszedł Valerian w towarzystwie taty.

– Cześć – przywitałam się.

– Chodź im szybciej to, skończymy, tym szybciej będziemy mieli to wreszcie z głowy – powiedział Valerian, obracając się i pomału idąc z powrotem na górę.

– Jakbyście czegoś potrzebowali, jestem w gabinecie – odparł mężczyzna, wchodząc do pomieszczenia zaraz obok salonu.

Dużo udało nam się zrobić wczoraj, więc dzisiaj to były tylko dopisanie paru ostatnich slajdów i małe poprawki.

Czas leciał nam bardzo szybko, ale w końcu skończyliśmy. Jednak nie podobało mi się zachowanie Valeriana, był dziwnie podminowany, bez kija nie podchodź. Starałam się udawać, że tego nie widzę. Może ma jak każdy gorszy dzień? Zastanawiałam się, zapisując plik na laptopie z naszą prezentacją.

Twój tata dużo pracuje? – zapytałam w końcu dla rozluźnienia atmosfery.

– Taaa, dość często bierze dodatkowe dyżury, rzadko można go zastać w domu. Więcej jest w tym głupim szpitalu niż z nami – odparł, jakby miał mi zaraz przywalić.

Oj chyba trafiłam na drażliwy temat. Twój tata pomaga i ratuje innym życie.

– Tak, ale jakim kosztem? – wykrzyczał. – Ja już przywykłem, jestem dorosły. Nie jest mi już potrzebny, ale Eli mało co go widuje, potrzebuje zarówno taty jak i mamy.

– Na pewno robi co może, żeby pogodzić pracę i dom.

– Znalazła się wszystko wiedząca, a ty to co?

– Co ja?

– Twoi przecież też mało co są pewnie w domu, skoro prowadzą tak dużą firmę.

– To prawda mają firmę, ale zawsze znajdują czas dla nas, znaczy dla Soriny. Jesteś po prostu samolubnym rozpieszczonym bachorem, który nie umie docenić tego co ma – fuknęłam.

– Że co, proszę? – uniósł się Valerian, dosiadając się bliżej mnie na kanapie, jedną rękę kładąc na oparciu, blokując mi drogę ucieczki – Powtórz to jeszcze raz – odparł i uderzył drugą w kanapę koło mojej głowy, którą odchyliłam, próbując zrobić sobie miejsce.

– Powiedziałam, że jesteś samolubnym rozpieszczonym bachorem i odsuń się – powtórzyłam półszeptem, lekko zdenerwowana jego zbyt bliską obecnością.

– Moi przynajmniej się mną interesują, nie to, co tobą.

– Dobrze wiesz, dlaczego tak jest.

– Bo jesteś potworem, pieprzoną pijawką, która jak by mogła, wymordowałaby pół miasta.

Miłość silniejsza niż nienawiść tom I - w trakcie korektyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz