Rozdział 23

137 11 6
                                    

-Lecimy za tydzień do Raqii?! - zawołał zdziwiony Connie, gdy jedliśmy śniadanie w czymś w rodzaju ogromnego salonu. Został zbudowany głównie dla odpoczywających zwiadowców, ale stwierdziliśmy, że warto zjeść w nieco bardziej przytulnej atmosferze.

-Nie paplaj jak żresz, bo ci w przełyku stanie. - burknął Levi, który pił herbatę obok mnie. Wykrakał, bo Springer zadławił się jedzeniem, przez co Sasha szybko postukała go w plecy. Jean na ten widok wybuchnął śmiechem, a siedząca obok Mikasa jak zwykle nie zaszczyciła trójki przyjaciół spojrzeniem.
Rin wesoło rozprawiał o czymś z zainteresowanym Arminem. Najwidoczniej blondyn miał zamiar przechwycić od mojego kuzyna jak najwięcej informacji o samolotach, geografii i językach.

Siedzieliśmy dookoła okrągłego stołu, na którym były już resztki jedzenia, które odkurzała z uwielbieniem Sasha. Hange, Calcium i Equm zaś musieli iść pilnie na poszukiwania sztucera ćpuna, bo ten zrobił aferę o drugiej w nocy na całą bazę. Upierał się, że "jebany koci krasnoludek i jego lisek chytrusek" ukradli mu broń, więc nie było wyboru i musieliśmy mu obiecać, że z rana odnajdziemy karabin. Nie wiem też dlaczego mój oddział zbył całkowitym milczeniem tą sytuację. Myślałam, że chociaż Hoff lub Lavarge rzucą jakimś beznadziejnym dowcipem na ten widok, ale tak się nie stało. Za to mi powiedzieli, że nie pojawią się na śniadaniu bo muszą szybko dokończyć sprzątanie w samolocie, a tego im zabraniać nie będę. Chociaż czuję, że coś nie gra, ale wolę na razie nie dopytywać.

-Słyszałam od Nicola, że macie orientalną kuchnię! - zawołała uszczęśliwiona Sasha, próbując dopchać kawałkiem ogórka kanapkę w swojej buzi, przez co strasznie męmłała. Zauważyłam ukosem, że Levi na ten widok miał odruch wymiotny. Wszystko co zawsze było związane z przeżutym jedzeniem lub ogólnie zarazkami sprawiało, że potrafił mieć dreszcze obrzydzenia.

-A ja czytałem, że stolica Halikar jest otoczona górami! Jak się nazywała... - zaczął Jean, trąc się po włosach i zamyślając.
-Qis. - odpowiedziałam spokojnie, lekko podnosząc kącik ust na widok jak bardzo ta wyprawa podekscytowała dzieciaki. No, już nie dzieciaki. Mają po dwadzieścia lat, wszyscy niesamowicie urośli i dojrzeli.

-Nasz zamek wybudowano na zboczu góry, mamy widok na wodospad z jednego balkonu. - dodałam, wdzięcznie patrząc na Leviego, który dolał mi herbaty do filiżanki. Czarnowłosy miał dzisiaj ewidentnie dobry humor - głównie dlatego, że mieliśmy wolne aż do wyjazdu. Cienkie czarne brwi nawet mu się nie zmarszczyły na widok okruszków na drewnianym stole, a nieco za długie końcówki włosów nie odganiał jak natrętnych much - zazwyczaj robił to z lekkim zirytowaniem, by do końca dnia warczeć pod nosem "cholerstwo zasrane".

-Nora ma więcej pieniędzy niż wynosi nasza cała żołnierska dola razem wzięta. - żachnął się Jean, krzyżując ręce na piersi.
-Trzeba było się samemu wpakować do japy Transportowego, to byś miał. - odparłam ironicznie, poprawiając rękawy sukni. Byłam w duchu wdzięczna, że przy dzieciakach i Levim nie musiałam nosić swoich irytujących rękawiczek, które nieprzyjemnie przyklejały się w tej temperaturze do skóry. Dosyć szybko się przyzwyczaili do widoku mojej metalowej protezy - w sumie nic dziwnego, dwójka z ich oddziału potrafi zmieniać się w tytany.

-Już tak nie klep bez ładu i składu ozorem, Kirschtein. Jedziemy z Norą po śniadaniu coś załatwić, więc będziecie pod jurysdykcją Hange. - burknął Levi, marszcząc brwi. Blondyn uciekł od niego wzrokiem, ale na nasze nieszczęście Connie zrobił swoją słynną minę, która zapadła mi w pamięć od początku naszej znajomości - "R-O-M-A-N-S-I-K" i wymowne unoszenie brwi.

-Kapraluuu, a dlaczego nie powiedzieliście, że jesteście razem? Tyle lat w jednym oddziale, a my się dopiero dowiadujemy...
-Sprzątasz łazienkę na dole.
-TYLKO NIE NA DOLE, TAM JEST NAJGORZEJ!
-Nie pyskuj. Koniec dyskusji.

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz