Ciepło jego domu zawsze mnie przyciągało.
Gdy byliśmy dziećmi, salon pomalowany był na bardzo jasny, żółty kolor. Sięgające ziemi zasłony były nieco ciemniejsze i wpadały w pomarańcz. Duża, miękka, biała kanapa zawsze stała na środku, ta jedna rzecz się nie zmieniła, chociaż zmieniło się tak wiele.
Przeciągam dłonią po materiale, na którym siedzę. Siedziałam tu tyle razy, oglądając mecze piłki nożnej, płacząc z jakiegoś głupiego powodu, śmiejąc się, pijąc gorącą herbatę. Nigdy nie przywiązywałam wagi do tych momentów, były zbyt... normalne. Nie spodziewałam się, że to właśnie za normalnością będę tęsknić.
- Wychodzimy, macie wszystko? - Troskliwy głos Liz wyrywa mnie z zamyślenia. Unoszę na nią wzrok znad wielkiego kubka, wypełnionego po brzegi ciepłą herbatą z cytryną. Kiwam z uśmiechem głową, spoglądając w bok, na Luke'a. Chłopak wykonuje ten sam gest, zapewniając mamę, że mamy wszystko, czego potrzebujemy.
- Spokojnie, jesteśmy dorośli. Umiemy zostać sami. - Blondyn przewraca oczami, domyślam się, że jak każdy nastolatek, irytuje się gdy jego mama dopytuje o takie rzeczy. Chociaż zawsze byli blisko, przez całe nasze dzieciństwo, Luke powoli zaczął jednak z tego wyrastać. Ja nigdy tego nie doświadczyłam, przynajmniej nie od strony matki.
- Wiem, Luke. Jak Mia będzie głodna, zrób jej kanapkę. Albo coś innego, cokolwiek będzie chciała. - Liz uśmiecha się do mnie ciepło, odwzajemniam uśmiech.
- Wszyscy wiemy, że jak będzie chciała, to sama znajdzie coś do jedzenia. - Odzywa się znów Luke. Fakt, spędziłam w tym domu pewnie tyle samo czasu, co w moim własnym. Czuję się w nim swobodnie, nigdy nie miałam powodu, by czuć inaczej.
- I dobrze...
- Liz, musimy iść. - Tata Luke'a wchodzi do salonu, spoglądając na swoją żonę. Wychodzą dziś na kolację ze znajomymi, zostawiając nas samych. Cieszę się, że w końcu mamy chwilę, którą możemy spędzić we dwoje, jak dawniej. Lubię jego przyjaciół i czuję, że jesteśmy całkiem blisko, ale tylko przy Luke'u czuję się całkowicie sobą i wiem, że mogę powiedzieć i zrobić wszystko, a on to zrozumie.
- Już idę. - Liz przewraca oczami i uśmiecha się do nas ostatni raz, zanim wraz z mężem wychodzi z domu. Drzwi cicho zamykają się za nimi, klucz zostaje przekręcony w zamku. Kilka sekund później słychać już silnik samochodu na zewnątrz.
- Moja mama cię uwielbia. - Luke przenosi na mnie wzrok, na co uśmiecham się szeroko. Liz kocha swoich trzech chłopców, ale zawsze chciała mieć córkę. W pewnym sensie, tym właśnie dla niej jestem. Przybraną córką.
- To zawsze było wiadome. - Wzruszam ramionami siadając wygodniej. Upijam łyk herbaty, zaraz po tym odstawiając kubek na stolik. Podciągam pod siebie nogi, kładąc stopy w białych skarpetkach na białej kanapie. Czuję spokój i komfort, chociaż jeszcze kilka dni temu moje myśli nie dawały mi spokoju.
Nikomu nie mówiłam o tym, co robiliśmy z Calumem. Z nim też nie rozmawiałam od tamtego czasu. To było zaledwie dwa dni temu, ale te dwa dni były najspokojniejszymi od dawna. Jakby coś nagle się we mnie przełączyło.
- Kiedy zrobiłaś się arogancka? - Chłopak parska śmiechem, obracając się przodem do mnie. Kładzie rękę na oparciu kanapy, drugą trzymając na swoim zgiętym kolanie. Ma na sobie starą, wytartą bluzę, która kiedyś należała do jego starszego brata. Chociaż prawie nie nadaje się do noszenia, wiem, że przynosi mu komfort. Nigdy się jej nie pozbędzie, jestem tego pewna.
- Głupie pytanie. - Potrząsam lekko głową. - Zawsze taka byłam.
- Gówno prawda. Zrzucam winę za to na Ashtona. - Luke uśmiecha się szeroko, przyciągając do siebie jedną z pluszowych poduszek, leżących między nami. - Więc... jak to idzie?
CZYTASZ
Devil at my door [ C.H ]
FanfictionMia Bailey po dwóch latach wraca do rodzinnego miasta. Okazuje się jednak, że podczas jej nieobecności, w spokojnym Millburn, zaczęli ginąć nastolatkowie. Policja nie ma poszlak, dorośli boją się o swoje dzieci, coraz więcej osób znika bez śladu. ...