- Poradzisz sobie z nim?
Podążając za niezbyt trzeźwym spojrzeniem trzymającego się futryny Liama zerknął za siebie, prosto na tańczącego na środku salonu Harry'ego.
- Pytasz Tommo czy poradzi sobie z Harrym? - parsknął zza pleców szatyna Zayn. - A czy jest ktoś, kto radzi sobie z nim lepiej? - to było prawdopodobnie pytanie retoryczne, ale i tak postanowił na nie odpowiedzieć.
- Nie. - cmoknął. - Jestem w tym najlepszy.
To była prawda. Jakby nie było radził sobie z nim świetnie. Nawet kiedy brunet wypił zdecydowanie zbyt dużo, by być w stanie myśleć. Może dlatego rozmawiał właśnie z jedyną rośliną jaką posiadał w mieszkaniu. Kaktusem. Bo tylko te nie umierały po tygodniu.
- Nie wątpię. - mrugnął, ciągnąc Liama w kierunku drzwi. - Bądźcie grzeczni.
Gdyby nie dochodziła druga w nocy, a Louis nie miałby zrzędliwej sąsiadki pozwoliłby sobie na głośny i niezbyt miły komentarz, ale jako, że był środek nocy, zrzędliwa sąsiadka miała zbyt dobry słuch, a w jego mieszkaniu tkwił pijany Harry - odpuścił, zamykając drzwi i wracając do środka. I to był dobry pomysł biorąc pod uwagę to, co zastał w salonie.
- Chryste, złaź z tego stołu, Styles. - choć starał się brzmieć groźnie, nieporadne ruchy bruneta rozbawiły go na tyle, że w końcu parsknął śmiechem i w ramach asekuracji ułożył dłonie na jego biodrach.
- Nie możesz zabronić mi tańczyć. - oburzył się, ale i tak z jego pomocą zszedł na podłogę.
- Nie zabraniam Ci tańczyć. - zaprzeczył. - Zabraniam Ci tańczyć na stole. - sprecyzował. - Połamane kości bolą, nie chcemy, żeby coś Cię bolało, prawda? - Louis zdawał sobie sprawę, że czasem - często - zwracał się do niego jak do trzyletniego dziecka, ale nikt nie mógł go za to winić. Harry po prostu był wyrośniętym dzieckiem. A on lubił się o niego troszczyć.
- Nie chcemy. - potrząsnął głową, zataczając się przy tym w tył. Na szczęście Louis jako strażnik Teksasu, a raczej Harry'ego zdołał go złapać za nim runął na ziemię.
- Chyba pora spać, huh?
- Nieee. - jęknął, wydymając dolną wargę. - Zatańczmy.
- Wiesz, że nie umiem tańczyć. - przypomniał.
- Ja też nie, ale to nie ma znaczenia. - stwierdził, bełkocząc. - Jesteśmy tu tylko we dwoje.
- Niech będzie. - westchnął wiedząc, że Harry nie odpuści i ku jego radości przyciągnął go bliżej siebie, jedną z dłoni ściskając tą należącą do bruneta, drugą układając w dole pleców.
- Ładnie pachniesz. - wymamrotał z nosem wciśniętym w zagłębienie szyi.
- W przeciągu ostatniej godziny powiedziałeś to jakieś trzy razy. - parsknął. - Ale dziękuję. To milsze niżeli nazywanie mnie śmierdzielem. - co również już się zdarzyło.
- Lubię Cię nawet wtedy, kiedy śmierdzisz. - wzruszył ramionami, zabierając dłoń z uścisku, by objąć go z obu stron tym samym przyciągając do siebie w całości. - Właściwie lubię nie jest tu dobrym określeniem. Uwielbiam. Ubóstwiam. Jesteś moim ulubionym człowiekiem.
- Mów dalej.
- A jeśli wpadniesz w samozachwyt?
- Daleko mi do tego.
- A nie powinno. - wymamrotał, wręcz wieszając się na nim, co podpowiedziało mu, by wziąć chłopaka na ręce i odholować do sypialni.
To właśnie zrobił, ale Harry nie zamierzał spać. Po pozbyciu się spodni i koszulki dość nieporadnie zszedł z łóżka, ponownie zaczynając tańczyć.
CZYTASZ
Fine Line
RomanceHistoria dwóch zagubionych dusz, które odnalazły się w jednym z londyńskich pubów... ... w najlepszym a jednocześnie najgorszym momencie.