5

445 48 65
                                    

- Poradzisz sobie z nim?

Podążając za niezbyt trzeźwym spojrzeniem trzymającego się futryny Liama zerknął za siebie, prosto na tańczącego na środku salonu Harry'ego.

- Pytasz Tommo czy poradzi sobie z Harrym? - parsknął zza pleców szatyna Zayn. - A czy jest ktoś, kto radzi sobie z nim lepiej? - to było prawdopodobnie pytanie retoryczne, ale i tak postanowił na nie odpowiedzieć.

- Nie. - cmoknął. - Jestem w tym najlepszy.

To była prawda. Jakby nie było radził sobie z nim świetnie. Nawet kiedy brunet wypił zdecydowanie zbyt dużo, by być w stanie myśleć. Może dlatego rozmawiał właśnie z jedyną rośliną jaką posiadał w mieszkaniu. Kaktusem. Bo tylko te nie umierały po tygodniu.

- Nie wątpię. - mrugnął, ciągnąc Liama w kierunku drzwi. - Bądźcie grzeczni.

Gdyby nie dochodziła druga w nocy, a Louis nie miałby zrzędliwej sąsiadki pozwoliłby sobie na głośny i niezbyt miły komentarz, ale jako, że był środek nocy, zrzędliwa sąsiadka miała zbyt dobry słuch, a w jego mieszkaniu tkwił pijany Harry - odpuścił, zamykając drzwi i wracając do środka. I to był dobry pomysł biorąc pod uwagę to, co zastał w salonie.

- Chryste, złaź z tego stołu, Styles. - choć starał się brzmieć groźnie, nieporadne ruchy bruneta rozbawiły go na tyle, że w końcu parsknął śmiechem i w ramach asekuracji ułożył dłonie na jego biodrach.

- Nie możesz zabronić mi tańczyć. - oburzył się, ale i tak z jego pomocą zszedł na podłogę.

- Nie zabraniam Ci tańczyć. - zaprzeczył. - Zabraniam Ci tańczyć na stole. - sprecyzował. - Połamane kości bolą, nie chcemy, żeby coś Cię bolało, prawda? - Louis zdawał sobie sprawę, że czasem - często - zwracał się do niego jak do trzyletniego dziecka, ale nikt nie mógł go za to winić. Harry po prostu był wyrośniętym dzieckiem. A on lubił się o niego troszczyć.

- Nie chcemy. - potrząsnął głową, zataczając się przy tym w tył. Na szczęście Louis jako strażnik Teksasu, a raczej Harry'ego zdołał go złapać za nim runął na ziemię.

- Chyba pora spać, huh?

- Nieee. - jęknął, wydymając dolną wargę. - Zatańczmy.

- Wiesz, że nie umiem tańczyć. - przypomniał.

- Ja też nie, ale to nie ma znaczenia. - stwierdził, bełkocząc. - Jesteśmy tu tylko we dwoje.

- Niech będzie. - westchnął wiedząc, że Harry nie odpuści i ku jego radości przyciągnął go bliżej siebie, jedną z dłoni ściskając tą należącą do bruneta, drugą układając w dole pleców.

- Ładnie pachniesz. - wymamrotał z nosem wciśniętym w zagłębienie szyi.

- W przeciągu ostatniej godziny powiedziałeś to jakieś trzy razy. - parsknął. - Ale dziękuję. To milsze niżeli nazywanie mnie śmierdzielem. - co również już się zdarzyło.

- Lubię Cię nawet wtedy, kiedy śmierdzisz. - wzruszył ramionami, zabierając dłoń z uścisku, by objąć go z obu stron tym samym przyciągając do siebie w całości. - Właściwie lubię nie jest tu dobrym określeniem. Uwielbiam. Ubóstwiam. Jesteś moim ulubionym człowiekiem.

- Mów dalej.

- A jeśli wpadniesz w samozachwyt?

- Daleko mi do tego.

- A nie powinno. - wymamrotał, wręcz wieszając się na nim, co podpowiedziało mu, by wziąć chłopaka na ręce i odholować do sypialni.

To właśnie zrobił, ale Harry nie zamierzał spać. Po pozbyciu się spodni i koszulki dość nieporadnie zszedł z łóżka, ponownie zaczynając tańczyć.

Fine LineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz