- Louis!
Harry wpadł do domu z dzikim wrzaskiem wywołując tym samym u niego mały zawał serca. Wystarczyło jednak, że na niego spojrzał, by ocenić, że nie mogło stać się nic złego ani że nie goni go stado dzikich zwierząt, bo chłopak szczerzył się niemiłosiernie. I było to nieco przerażające.
- Chryste, czemu krzyczysz?
- Zdobyłem Jamajskie zioło. - oświadczył uradowany machając mu przed nosem małym woreczkiem w którym prawdopodobnie znajdowało się to o czym mówił. Chodź wyglądało trochę podejrzanie.
- Co? - zamrugał, przejmując zawiniątko. - I niby jak to się stało?
- Spotkałem lokalsów. - wyjaśnił pospiesznie.
- I tak po prostu Ci to dali? Za darmo? - co było tylko trochę podejrzane. Albo cholernie podejrzane. Nie mógł się zdecydować przez fakt, że Jamajczycy byli bardzo otwartym narodem.
- Powiedzieli, że koniecznie muszę tego spróbować.
- Oczywiście, że tak. - parsknął. - A ty uznałeś to za świetny pomysł ponieważ..
- Jestem trochę szalony? - podpowiedział.
- Najwyraźniej bardziej niż trochę.
- Oh, no dalej, Lou! - zawołał. - Będzie zabawnie. To nie może być nic złego. Sami to palili.
Nie sprawiło to jednak, że był mniej sceptycznie nastawiony do tego pomysłu.
- Dobra.
Ale mógł być równie szalony zgadzając się na zapalenie czegoś, co nie miał pojęcia czym dokładnie było i skąd pochodziło. W każdym razie pół godziny, dwa piwa i kilka porządnych buchów później leżeli na przyjemnie miękkim dywanie, przyglądając się sufitowi. Który falował.
- Kurwa.
- Co nie?
- Też masz wrażenie, że wszystko wiruje? - zapytał, unosząc rękę, by przyjrzeć się swojej dłoni, ale nie potrafił się na niej skupić. Ani doliczyć ile dokładnie ma palców. Nie do końca wiedział nawet ile powinien mieć.
- Trochę, ale jestem pewien, że przed chwilą widziałem jadącego na żyrafie Leonardo DiCaprio.
- Leonardo DiCaprio. - powtórzył, zaczynając się śmiać. A Harry mu w tym towarzyszył mimo, że obaj nie mieli pojęcia z czego tak właściwie mają ubaw. - Nie rozumiem czemu wszyscy się nim tak zachwycają.
- Jest dobrym aktorem. - odparł, kaszląc zaraz potem. - Ugh, tak myślę.
- Myślisz?
- Nie wiem.
- Nawet nie jest przystojny. - stwierdził po dłuższym namyśle z trudem odwracając się na brzuch. Miał wrażenie, że jego całe ciało waży co najmniej tonę. I biorąc pod uwagę ilość niezdrowych rzeczy jakie pożerał przez ostatni tydzień, mogło tak być.
- Więc kto według Ciebie jest przystojny?
- Ty. - odparł bez namysłu, stukając palcem w jego rumiany policzek. - Chociaż nie. Ty jesteś śliczny.
- Śliczny? - powtórzył, marszcząc przy tym nos.
- Mhm, jesteś najsłodszym słodziakiem na świecie. I we wszechświecie. W całej galaktyce.
- Nie możesz tego wiedzieć. - pokręcił głową próbując dotknąć jego policzka, ale zamiast tego prawie zdołał wsadzić mu palec w oko, co również skomentował śmiechem za nim go w niego ugryzł. Bo mógł. - Nie byłeś jeszcze na księżycu. Może jest tam ktoś śliczniejszy.
CZYTASZ
Fine Line
RomanceHistoria dwóch zagubionych dusz, które odnalazły się w jednym z londyńskich pubów... ... w najlepszym a jednocześnie najgorszym momencie.