Walenie do drzwi nie było tym, co chciał usłyszeć przed północą, gdy zmierzał w kierunku sypialni będąc zmuszonym zawrócić w połowie drogi, bo oprócz natarczywego pukania usłyszał też coś, co nieco go zaniepokoiło. Coś, co brzmiało jak szloch, choć nie mógł być pewny aczkolwiek wolał to sprawdzić jak najszybciej otwierając drzwi i niemal natychmiast zostając zmiażdżony w uścisku przez roztrzęsionego i zapłakanego Harry'ego.
- Chryste Hazz, co się stało? - zapytał przerażony tym stanem trzęsącego się wręcz w jego ramionach chłopaka.
- Napadli mnie. - wydusił, nie przestając szlochać. - Kilku chłopaków.
- O mój Boże, nic Ci nie zrobili? - odciągnął go od siebie uważnie przypatrując się jego twarzy, ale nie było na niej żadnej krwi ani siniaków, jedynie spływające w dół zaczerwienionych policzków, łamiące jego serce łzy.
- N-nic. - wyjąkał. - Zabrali tylko pieniądze. Chcieli też telefon, ale nie mogłem im go oddać. Mam tam wszystko, nasze zdjęcia, notatki i.. po prostu nie mogłem. - tłumaczył chaotycznie. Wątpił, by kiedykolwiek z jego ust słowa wypływały z taką prędkością, co świadczyło o tym jak bardzo był przestraszony. - Nie wiedziałem, co robić, Lou, nie wiem jak, ale udało mi się uciec. To było straszne, myślałem, że.. że..
- Shh, już dobrze. - zapewnił z powrotem chowając go w swoich ramionach. - Już jesteś bezpieczny, skarbie. - kontynuował próbując go uspokoić i nie wypuszczając z uścisku poprowadził prosto na kanapę, gdzie brunet wręcz wczepił się w niego wciąż łkając i jednocześnie próbując coś powiedzieć. - Spokojnie, Hazz, oddychaj. - przypomniał, pamiętając, że chłopak ma astmę, a co za tym idzie mógł mieć jeden z ataków. - Potrzebujesz inhalatora? Harry kochanie, spójrz na mnie. - poprosił, ponownie ujmując w dłonie zapłakane policzki. - Potrzebujesz inhalatora? - ponowił pytanie na które tym razem dostał twierdzącą odpowiedź.
W przeciągu ułamka sekundy poderwał się z kanapy, biegnąc na złamanie karku do sypialni po inhalator, który Harry jakiś czas temu na wszelki wypadek zostawił w jednej z szuflad szafki nocnej.
Nie pamiętał kiedy ostatnio był tak bardzo przestraszony i zestresowany. Drżały mu dłonie, gdy przystawiał brunetowi inhalator do ust, a kiedy ten przy próbie wciągnięcia leku do płuc zdołał się zakrztusić był bliski płaczu.
- Spokojnie kochanie, nic się nie dzieje, po prostu weź oddech. - spróbował jeszcze raz. Na szczęście z powodzeniem. Miał wrażenie, że podobnie jak i Harry przez ostatnie sekundy nie mógł oddychać, teraz wreszcie czując ulgę i ponownie przygarniając go w swoje ramiona. - Już dobrze, jestem tutaj. - nie miał pojęcia po raz który powtarzał te słowa, ale to nie było ważne póki te faktycznie działały. Harry przestał płakać, a co najważniejsze jego oddech powoli się normował za to on zaczynał czuć się gorzej, co było prawdopodobnie skutkiem chwilowego, ale intensywnego strachu, kiedy brunet nie mógł wziąć oddechu.
- Lou? - wychrypiał, odsuwając się nieznacznie. Wciąż miał podpuchnięte i zaczerwienione od płaczu oczy, ale teraz jego wyraz twarzy wskazywał na zmartwienie. - Dobrze się czujesz? Zbladłeś.
- Wszystko w porządku. - zapewnił, posyłając mu słaby uśmiech. - Wystraszyłeś mnie, ale to nic. Już dobrze.
- Na pewno? Przynieść Ci wody?
- Nie, Hazz, jest dobrze, chodź tutaj. - objął go, wsuwając nos w miękkie loczki, których znajomy zapach pomógł mu się uspokoić. - Jak to się stało?
- Spacerowałem, a oni.. pojawili się znikąd. - poinformował. - Nim się obejrzałem stanęli przede mną mówiąc, żebym oddał im wszystko, co mam przy sobie. Nie wiedziałem co robić, więc oddałem im pieniądze, kilkanaście funtów, które miałem w kieszeni, ale potem jeden z nich zauważył, że mam telefon. Nie chciałem go oddać, nie mogłem, a kiedy pokazali, że mają noże..
CZYTASZ
Fine Line
RomanceHistoria dwóch zagubionych dusz, które odnalazły się w jednym z londyńskich pubów... ... w najlepszym a jednocześnie najgorszym momencie.