Rozdział 22. Płoń - cz.2

92 17 3
                                    

– Mogłabyś jeszcze raz wyjaśnić mi, dlaczego pilnie musiałem po ciebie przyjechać? – przywitał mnie pytaniem sołtys, kiedy opadłam na siedzenie pasażera w jego aucie.

– Dobrochna i Karol są w niebezpieczeństwie – wyjaśniłam prędko jeszcze raz, pomijając fakt, że Jeremi również. – Prosili, aby nie mieszać w to policji. W trybie pilnym jedziemy na probostwo. Ma pan ze sobą broń tak, jak prosiłam?

Lech przytaknął.

– Nie podoba mi się to wszystko.

– Mi też nie – odparłam, a mężczyzna dodał gazu i czym prędzej włączył się do ruchu. W międzyczasie jeszcze raz otworzyłam konwersację z Lichem. Na szczęście nie było tam więcej mrożących krew w żyłach wiadomości, a jako ostatnie widniało zdjęcie nieprzytomnego Jeremiego.

,,Pod żadnym pozorem nie szukaj mnie" – zdanie wypowiedziane przez Podporę dzwoniło mi bezustannie w uszach przez całą drogę z Redna do Zapłocia.

Robiłam najgłupszą z możliwych rzeczy, jadąc oddać się prosto w ręce Idy. Nie łudziłam się, że Lech w jakikolwiek sposób będzie mnie chronił: niby jak, skoro Wodnik, Utopiec i Rusałka nie dali sobie rady z tak potężnym demonem, jakim najwyraźniej było Licho?

Kiedy otrzymałam zdjęcie Jeremiego, byłam już w drodze do wyjścia ze szpitala. Szłam przodem obskurnym korytarzem, a ciotka Celina i jej przyjaciółka niosły za mną moje bagaże.

– Kto dam do ciebie tak pisze? – mruknęła ciotka, słysząc dźwięk przychodzącej na Messengerze wiadomości i dodając jeszcze ciszej komentarz na temat zbyt dużej wagi torby, którą niosła na ramieniu.

– Oj już nie narzekaj tak, kochanie... hej! – usłyszałam zza pleców, jak w odpowiedzi uspokaja Celinę jej przyjaciółka, a następnie o mało się z nią nie zderzyłam, kiedy stanęłam jak wryta.

,,To co, przyślesz tu jeszcze kogoś, czy może jednak w końcu wpadniesz porozmawiać, przyjaciółko?"

– Ej, co się dzieje? – zainteresowała się ciotka, widząc moją przestraszoną minę. – Coś nie tak z twoimi rodzicami? Mieli wypadek albo stłuczkę... czy coś?

– Nie, nie – uspokoiłam ją. – To... to coś innego. Dawna znajoma. Chce się spotkać. Natychmiast.

– Pola, zrobisz, jak uważasz, ale jeszcze dobrze po zapaleniu płuc ze szpitala nie wyszłaś, a już chcesz gdzieś pędzić? Nie sądzisz, że...

– Dziękuję za wyrozumiałość, ciocinka, pojawię się na kolacji! – wyrzuciłam z siebie szybko, poklepując ciotkę po ramieniu i czym zaczęłam biec do wyjścia, jednocześnie włączając Facebooka i szukając strony sołtysa Zapłocia. Szybko odnalazłam na profilu Lecha jego numer. Odebrał po zaledwie dwóch sygnałach.

– Potrzebuję pomocy. I podwózki.

Ponieważ Lech gościł na festynie, ledwo się słyszeliśmy, ale ustaliliśmy najważniejsze: przyjedzie po mnie pod szpital. Rozważałam też powiadomienie babci Jeremiego o zaginięciu jej wnuka, ale nie miałam pomysłu, skąd mogłabym wziąć do niej jakikolwiek numer kontaktowy, a nie chciałam tracić czasu na osobistą wizytę w domu Podpory.

W oczekiwaniu na przyjazd sołtysa, schowałam się za jednym z busów dostarczających catering do szpitalnej stołówki. Miałam stamtąd widok na parking, gdzie ciotka zostawiła auto. Przyglądałam się z daleka, kiedy pakowała moją walizkę i torby do bagażnika. Jednocześnie rozmawiała z przyjaciółką i wydawała się szczęśliwa. Radosna. Uśmiechnięta i... zakochana? Kobieta, która jej towarzyszyła patrzyła na nią w jakiś taki sposób... którego nie umiałam do końca określić. Czyżby to ona była powodem, dla których ciotka wracała później do domu?

Aquarius [ZOSTANIE WYDANY!!!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz