Walka w autobusie

2.5K 128 8
                                    

Żaden z nauczycieli nie był w stanie opanować mojej klasy. Uczniowie biegali po parkingu i wrzeszczeli. W porównaniu z nimi byłam spokojnym dzieckiem.
W rzeczywistości nie szalałam z nimi tylko z jednego powodu: zagrożono mi wyrzuceniem ze szkoły. Ostatnio, gdy byłam u dyrektora w gabinecie, powiedział mi, że kilka lat temu był tak samo uciążliwy uczeń jak ja. Nazywał się chyba Percy Jackson czy jakoś tak. Wytrzymał rok w tej szkole a ja nie miałam zamiaru pobić tego rekordu. I tak dwa lata temu zmieniałam szkołę ze trzy razy.
Na szczęście nauczycieli przyjechał autobus, który miał nas zabrać na wycieczkę do Nowego Jorku. W środku siedziała już jedna klasa z pobliskiej placówki. Składała się w większości z szesnastolatków. No super, pomyślałam, jeszcze uznają nas za dzieci i kolejna wycieczka będzie do kitu. Zwróciłam uwagę na zamyślonego blondyna, całkiem przystojnego. Ale z doświadczenia wiedziałam, że tacy są najgorsi.
W październiku pojechaliśmy do San Francisco, również ze starszą klasą. Wtedy, do tej pory tego nie rozumiem, zaatakowało mnie trzech chłopaków i jeden skończył w szpitalu. Dwunastolatka pobiła trzech chłopaków - taki nagłówek widniał na gazetach w San Francisco.
Teraz miałam trzynaście, ale czułam się jak dziecko przy tych wszystkich szesnastolatkach.
Pani Brown, nauczycielka angielskiego, jakimś cudem zagoniła moich kolegów do autobusu.
Powoli podniosłam się z ziemi, zabrałam swój plecak i ogarnęłam czarne włosy z twarzy. Ruszyłam do naszego transportu i, dopiero gdy wsiadłam, zorientowałam się, że weszłam ostatnia i zostało już tylko jedno wolne miejsce. I to akurat obok tego blondyna.
- Alice, siadaj - poleciła twardo pani Brown. Nie lubiłam jej, ale była żoną dyrektora i nie miałam zamiaru jej popadać.
Usiadłam obok blondyna nic nie mówiąc. Chłopak uśmiechnął się i powiedział radośnie:
- Cześć!
Nic nie odpowiedziałam na to. Nie miałam ochoty rozmawiać z nikim. Ostatnio skończyło się to na policji. Blondyn nie dawał jednak za wygraną.
- Hej, co ci?
- Odczep się, dobra? - warknęłam.
Nie bez zdziwienia zauważyłam, że wyglądał, jakby chciał mnie uderzyć. Niejednokrotnie z takiego właśnie powodu pakowałam się w bójki i byłam oskarżana o prowokowanie. Ale zauważyłam coś jeszcze. Coś, co nie tyle mnie zdziwiło co zaintrygowało. Ten chłopak wyglądał, jakby to uczucie nie było mu obce. Udało mu się opanować i ponownie się odezwał, ale słyszałam w jego głosie coś na kształt zrozumienia:
- Wybacz, że się wtrącam w twoje życie, ale czy przypadkiem nigdy nie poznałaś swojego ojca?
To pytanie bardzo mnie zaskoczyło. Nikt o tym nie wiedział, a tym bardziej nie mógł tego wiedzieć jakiś obcy chłopak. Udałam, że go nie słyszałam. Wyjęłam z torby mojego smartphona i zaczęłam słuchać muzyki przez słuchawki.
Tak naprawdę nie skupiałam się na słowach moich ulubionych utworów. Aby nie musieć patrzeć na nieznajomego, zamknęłam oczy i pogrążyłam się w swoich myślach.
Bardzo chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym o tym wszystkim porozmawiać. Niestety, byłam wyrzutkiem. Nigdy nie miałam i pewnie nie będę mieć przyjaciela.
Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że minęło już pół godziny wyruszyliśmy. Od razu domyśliłam się, kto mnie obudził.
Na pewno zgadliście, że to ten blondyn. Powiem szczerze: miałam go dość. Wkurzał mnie.
Szybko straciłam jego dłonie z moich ramion i zapytałam gniewnie:
- Czego chcesz?
- Lepiej pytaj czego chcą oni - wyjaśnił, a w jego oczach dostrzegłam błysk strachu pomieszanego z ekscytacją. Potem powędrowałam wzrokiem w kierunku, który wskazał mi głową. Serce o mało nie stanęło mi w piersi. To, co biegło pod oknem autobusu było duże i człekokształtne. Można by uznać to coś za człowieka, gdyby nie pewna roznica: to coś miało tylko jedno oko. W dodatku jechało na czymś w rodzaju olbrzymiego, czarnego psa z wielkimi kudłami. Stworzenie to jednak miało nagą głowę przypominającą czaszkę. Wzdrygnęłam się mimowolnie gdy zauważyłam, że ten pies nie ma oczu. Posiadał za to ostre jak brzytwa kły i pazury, i był piekielnie szybki. Jechaliśmy autostradą, a ten stwór spokojnie biegł przy nas. Najgorsze było to, że nie wyglądał jak ktoś, kto chce zaprosić cały autobus na herbatkę. Prędzej pozabijałby nas wszystkich.
Rozejrzałam się po autokarze. Pozostali uczniowie siedzący z tej samej strony co ja, pokazywali sobie cyklopa i jego dziwnego wierzchowca, ale wyglądali, jakby było to coś normalnego. Ponownie spojrzałam na te dziwadła i przez chwilę zamajaczyła mi tam postać kowboja jadącego na koniu. Po kilku sekundach obraz zniknął i ponownie gonił nas cyklop. Może właśnie tak inni obecni w autobusie widzą te stworzenia?
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Spojrzałam na blondyna i zapytałam:
- Co to jest?
- Cyklop, nie widać? - odparł szukając czegoś w plecaku. Mruczał przy tym pod nosem - Gdzie ja to mam...?
Nagle coś wielkiego uderzyło w autobus z drugiej strony. Uczniowie siedzący po lewej stronie autokaru posiadali z krzykiem na podłogę. Nastolatkowie z mojej strony znaleźli się zaś na swoich towarzyszach przyklejonych do szyb. Nie trudno zgadnąć, że wylądowałam na tym blondynie. Szybko wróciłam na swoje miejsce. Chłopak zaś zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Wyjął z plecaka coś o długości około 30 cm zawinięte w szary materiał. Podał mi to. Spojrzałam na niego zdziwiona i widząc jego minę, powoli odrzuciłam materiał. Z trudem powstrzymałam okrzyk zaskoczenia. Ten nieznajomy podał mi sztylet! Prawdziwy sztylet! Zawsze marzyłam o czymś takim, a teraz miałam przeczucie, że za chwilę broń mi się przyda. Z podniecenia przeszły mnie dreszcze. Wiedziałam, że zaraz stanę do walki. Przeczucie to było zbyt silne, zbyt namacalne, by uznać je za wytwór wyobraźni.
Spojrzałam na szesnastolatka i zapytałam z czystej ciekawosci:
- Jak się nazywasz?
- W tej chwili to nieistotne - blondyn dalej szukał czegoś w swoim plecaku. Przerwał jednak poszukiwania, spojrzał na mnie i czarująco się uśmiechnął - Ale jak chcesz wiedzieć, to nazywam się Luke.
W tej chwili coś znowu uderzyło w bok autobusu, ale z większą siłą. Pojazd zatrząsł się a potem przewrócił na bok. Wylądowaliśmy na lewej stronie. Luke jakby się spodziewał tej sytuacji. W ostatniej chwili mnie złapał i pomógł znaleźć bezpieczną pozycję. W tej samej chwili wyciągnął z plecaka miecz do złudzenia przypominający grecki oręż. Zamachnął się i wybił szybę. A potem wyskoczył na zewnątrz. Byłam tak oszołomiona, że musiał mnie wołać kilka razy zanim się oyrzasnęłam. W końcu pociągnął mnie za ramię i postawił obok siebie.
- Przygotuj broń - rzucił krótko i w tym samym momencie jeden z cyklopów, bo było ich aż pięć, rzucił się na nas. Luke zręcznie zrobił unik i wbił miecz w brzuch cyklopa. Krzyknęłam przestraszona. Chłopak nic sobie z tego nie zrobił tylko wyciągnął swoją broń z ciała potwora. Jednooki stwór spojrzał na nas a potem rozpadł się w pył. Dosłownie.
Luke'a to nie zdziwiło. Już odbieram następny atak. Gnana jakimś instynktem, ruszyłam w bój. Znałam wszystkie ruchy, wszystkie ataki i defensywy. Wiedziałam co robić i sprawiało mi to radość. Nagle usłyszałam krzyk. To Luke oderwał w rękę. Prawe ramię krwawiło obficie. Mi to by nie zrobiło różnicy - jestem leworęczna.
Niestety, Luke nie był w takiej dobrej sytuacji jak ja. Jego miecz wypadł z ręki i wpadł do środka autobusu. Cyklop widząc to, zbliżył się do swojej ofiary i już miał zadać ostateczny cios, gdy nagle skończyłam do przodu robiąc przy okazji kilka salt. Wbiłam sztylet w jedyne oko potwora, a potem patrzyłam, jak rozpada się w pył. Ostatni cyklop spojrzał na mnie z nienawiścią. Potem odwrócił się i uciekł.
Przestraszona podbiegłam do Luke'a. Nie znałam go, ale wiedziałam, że potrzebuje mojej pomocy. Dopiero teraz, gdy szał bitewny mnie opuścił, rozejrzałam się po okolicy. Uczniowie, nauczyciele i kierowca wyszli już z autobusu i teraz patrzyli się na nas. Na pewno dziwił ich widok dwójki uczniów siedzących na autobusie, a w dodatku jeden krwawił. Nie ma co. Normalnym widok. Nagle usłyszałam szept Luke'a:
- Weź mój plecak.
Pokręciłam głową. Najpierw chciałam go opatrzyć. Nigdy nie udzielałam pierwszej pomocy, ani się o tym nie uczyłam, ale wiedziałam jak to się robi. Obwiązałam jego ranę bluzą Luke'a i dopiero wtedy zsunęłam się do środka autobusu. Plecak blondyna leżał na oknie. Pamiętacie przecież, że autobus się przewrócił, prawda?
Po wspinaczce po siedzeniach w końcu dołączyłam do Luke'a. Ktoś pomógł mu zejść na ziemię i teraz kłucił się z panią Brown, kierowcą i jakaś obcą dla mnie opiekunką, że to nie on spowodował wypadek.
- Powtarzam pani już szósty raz: cały czas siedziałem na swoim miejscu!
- To kto mi wyrwał kierownicę? Czerwony Kapturek? - zapytał ironicznie otyły kierowca.
- Proszę pana, nie wiem dlaczego pan stracił panowanie nad autobusem, ale ja nic nie zrobiłem!
- Luke - powiedziała gniewnie nieznajoma nauczycielka - to już któryś raz, gdy psujesz szkolną imprezę. Niestety, tym razem skończy się to wydaleniem ze szkoły.
- No i dobrze! Mam dość tej głupiej budy!
Odwrócił się i zobaczył mnie. Zły podszedł do mnie i wyrwał mi plecak z rąk. Spojrzał mi w oczy i zapytał ostro:
- A ty? Zostajesz czy idziesz ze mną? - Ale gdzie idziesz?
- W jedyne miejsce na świecie, gdzie, są ludzie tacy jak my - wyjaśnił i ruszył przed siebie. Ręka wciąż mu krwawiła. Co miałam zrobić? Nie znałam go, a on powiedział "ludzie tacy jak my". Nie wiem, co miał na myśli, ale uważał, że jestem taka jak on.
Złapała więc swój plecak i podbiegłam za nim.
- Zaczekaj! - krzyknęłam. Luke odwrócił się, a gdy mnie zobaczył, stanął w miejscu.
- Jednak idziesz? -zapytał ostro.
- Słuchaj, to co się stało, ta walka, te potwory... to wszystko nie było iluzją. Wiem o tym. Dlatego idę z tobą. Chcę się dowiedzieć, o co tu chodzi. I dlaczego nikt poza nami nie widział cyklopów, dlaczego uważają, że to ty wyrwałeś kierownicę kierowcy i spowodowałeś wypadek. I dlaczego wspomniałeś o moim ojcu. Skąd wiedziałeś, że go nigdy nie poznałam. Kiedyś wszystko wydawało się proste. Teraz jednak nic nie jest takie jak dawniej, jak wczoraj. Muszę się dowiedzieć, o ci w tym wszystkim chodzi. A ty mi w tym wszystkim pomożesz.
- Chyba nie mam wyboru - Luke uśmiechnął się. Potem wyciągnął z kieszeni złotą monetę, coś mruknął pod nosem i rzucił kasę na ziemię. Patrzyłam ze zdziwieniem, jak moneta wsiąka w asfalt. A potem z przeraźliwym wyciem silnika przyjechała żółta taksówka. Luke wsiadł pierwszy. Ja zaś patrzyłam niepewnie na ten dziwny pojazd. Luke machnął ze środka abym weszła. W końcu wsiadłam i przywitałam się z trzema kobietami na przednim siedzeniu. Ku mojemu zdziwieniu, tylko jedna z nich miała oko. Oko! W miejscu drugiego widniał pusty oczodół. Pozostałe dwie panie nie miały w ogóle gałek ocznych. Luke'a to jednak nie dziwiło. Przyłapałam się na tym, że ukradkiem spoglądam na jego twarz. Pod okiem miał bliznę. Dodawała mu jednak uroku, wyglądał jak jakiś wojownik. I ten miecz, który cały czas trzymał w dłoni. Bez wątpienia był niebezpieczny, ale i czarujący.
- Dokąd kochaniutcy? - zapytała jedna z kobiet głosem bardzo przypominającym głos żaby.
- Do Obozu Herosów - powiedział Luke i spojrzał na mnie z uśmiechem.
Obóz Herosów. Ta nazwa brzmiała bardzo walecznie i kryła w sobie odrobinę magii, czegoś, co nie powinno istnieć.
Czułam, że właśnie tam stanie się coś niezwykłego. Teraz jednak trzy kobiety bez oczu rozpoczęły szaloną jazdę. Naprawdę szaloną.

Córka Wojny (ff for Percy Jackson) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz