Podróż trwała bardzo krótko biorąc pod uwagę odległość. Trzy zwariowane kobiety wysadziły nas w lesie. Chyba muszę się do takich rzeczy przyzwyczaić.
Luke wziął plecak i pewnie ruszył przed siebie. Szłam za nim w milczeniu. Co miałam niby mówić? Nic z tego nie rozumiałam; równie dobrze mógłby to być sen. Ale snem to nie było. Wszystko, co się stało, stało się naprawdę.
Luke zatrzymał się po kilku minutach. Byłam tak zamyślona, że o mało na niego nie wpadłam. Rozejrzałam się po okolicy. Przed nami rosła wielka sosna, a za nią znajdowała się olbrzymia brama rodem ze starożytnej Grecji. Oprócz tego były drzewa. Powiem tak: nie ma jak to budowla ze starożytności pośrodku lasu. Zaintrygowała mnie za to sosna. Coś w niej było takiego... innego. Luke widocznie spostrzegł moje spojrzenie, bo powiedział:
- To Sosna Thalia. Kilka lat temu była córką Zeusa, ale zginęła... w dokładnie w tym miejscu, by chronić swoich przyjaciół.
Czyżby mi się zdawało, czy w jego głosie słyszałam smutek? Dopiero po chwili uświadomiłam sobie czyją córką była Thalia.
- Przyjaźniłeś się z córką Zeusa? - zapytałam z niedowierzaniem. Luke spojrzał na mnie zaskoczony.
- Skąd wiesz?
- Po prostu... wydaje mi się to oczywiste. Mówiłeś o niej tak tęsknie, jak o najbliższej osobie. Chyba mnie rozumiesz?
- Bo widzisz... - zaczął niepewnie Luke - Thalia zginęła by chronić także mnie. Ja... powinienem ją uratować. Ona miała wielką przyszłość przed sobą... - głos mu się załamał. W niczym nie przypominał tego Pogromcy Cyklopów, którym był w autobusie. Wydał mi się teraz kimś słabym, bezbronnym. Szybko się jednak otrząsnął.
- Wiesz co to znaczy widzieć śmierć przyjaciółki? - zapytał ostro. Ton jego głosu wskazywał, że chce ukryć swoją słabość.
Pokręciłam głową. Luke bez słowa ruszył przed siebie. Dalej szłam za nim. Intrygował mnie. Może dowiem się czegoś więcej o tej Thalii, córce Zeusa. W mojej opinii mogłaby być również Marsjanką i by to też byłoby normalne.
Luke zatrzymał się jeszcze przed bramą i zapytał:
- Gotowa?
- Chyba tak.
Przekroczyliśmy bramę. Moim oczom ukazał się wspaniały widok: pod nami rozciągała się olbrzymia dolina z rzeką, lasem, niesamowitymi domkami w stylu starożytnej Grecji; leżącą nad jeziorem. Pośrodku był amfiteatr, gdzie w miejscu sceny przygotowano wielki stos drewna na ognisko. Były tu również boiska, coś co wyglądała jak skałka wspinaczkowa i stajnia. Nieba nie przecinał nawet jeden malutki obłoczek.
Patrzyłam na to wszystko z zapartym tchem.
- Witamy w Obozie Herosów - oznajmił z dumą.
Obóz Herosów... Z tego co mi wiadomo, herosi często byli bohaterami greckich i rzymskich mitów. Na przykład Herkules. Ten to miał siłę. Ale czy to znaczy że ja też jestem córką jakiegoś boga...? Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś taki jak ja może być dzieckiem takiej istoty.
Luke uśmiechnął się do mnie. Chciał dodać mi odwagi i byłam mu za to bardzo wdzięczna. Odetchnęłam głęboko. A potem ruszyliśmy w dół po zboczu.
W miarę jak się zbliżaliśmy, widziałam coraz to nowe, niezwykłe rzeczy. Zauważyłam piękne dziewczyny grające z chłopcami, którzy mieli nogi kotłów zamiast nóg i malutkie rogi (Luke wyjaśnił mi, że to nimfy i satyrowie); dalej była już wcześniej wspomniana skałka wspinaczkowa, tylko że ociekała lawą (Luke się tym nie przejął); następnie weszliśmy pomiędzy domki (Luke powiedział, że w prawie każdym mieszkają dzieci bogów i są dzielone ze względu na boskich rodziców, czyli, krótko mówiąc, w jednym domku mieszkało rodzeństwo). Nie jestem fanem architektury, ale to było niesamowite. Domki sprawiały wrażenie małych, ale wystarczająco dużych, aby pomieścić około dwudziestu osób. Były przy tym eleganckie, a każdy miał inne ozdobniki: przy jednym rosły kwiaty, przy innym widać było winnicę, zauważyłam jeszcze takie, które wyglądały jak baza wojskowa, salon piękności, kuźnia połączona z warsztatem, jadalnia czy świątynie. Z bliskiej odległości dochodziły dźwięki metalu uderzanego o metal. Brzmiało to jak jakieś walki na miecze. Aż trudno było mi uwierzyć, że to wszystko tak sprawnie ukrywa się przed światem.
Luke prowadził mnie do największego domu, który, jak wyjaśnił, nazywany jest Wielkim Domen.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Mój przewodnik powiedział:
- Uważaj, co mówisz w obecności Pana D.
- Pan D.? - zdziwiłam się.
- Dyrektor obozu. - wyjaśnił i zamyślił się. - Wiesz co? Najlepiej to pozwól mi mówić. Chyba, że chcesz być delfinem.
Nie wiedziałam co ma na myśli, ale zgodziłam się. Luke zapukał do drzwi. Po chwili z budynku wyszedł Pan D. Był to mężczyzna w średnim wieku, z mocno zarysowanym brzuszkiem, w hawajskiej koszuli, szortach, skarpetkach i sandałach. E ręku trzymał puszkę dietetycznej coli. Nie sprawiał wrażenia kogoś odpowiedzialnego. Pan D. spojrzał na nas krytycznym wzrokiem. Widocznie nie rozpoznał, że nie należę do Obozu, bo zapytał
- Czego ?
Mogłabym przysiąść, że ten facet przed chwilą dość dużo wypił, bo czuć było od niego alkohol. Luke tym też się nie przejął. "Gdzie ja trafiłam..." pomyślałam.
- Panie D. moglibyśmy porozmawiać?
- Co znowu? - zapytał dyrektor - Mówiłem już, że nie odpowiadam za poparzenia lawą, podeptanie przez pegazy, czy wybuchy w domku Aresa.
- Panie D. ... - zaczął Luke.
- Nie jestem też winny tak dużej ilości osób w twoim domku. Z tym idź do innych bogów - ciągnął Pan D.
- Panie D. - ponownie odezwał się Luke.
- Mogę za to dać wam puszkę dietetycznej coli - zaproponował.
- Panie D. ! - krzyknęłam. Wkurzał już mnie ten facet.
Pan D. spojrzał na mnie.
- Czy my się znamy?
- To właśnie usiłuję Panu powiedzieć! - wyjawił Luke - To jest... - urwał. W tym wszystkim zapomniałam mu się przedstawić.
- Jestem Alice Moon. - przestałam się.
- Alice jest córką któregoś z bogów. Jest bardzo dobra w walce i... - z niepewnym uśmiechem podniósł zavandażowaną rękę.
- W cięciu rąk? - zapytał zdziwiony Pan D.
- Nie... Miałem na myśli pierwszą pomoc.
- Ach tak... - mruknął Pan D. - Dziwne, że żaden z satyrów nie znalazł ciebie.
- Dlaczego dziwne?
- Bo wtedy potwory często atakują - wyjaśnił Pan D takim tonem, jakby piąty raz wyjaśniał małemu dziecku, że to co płyta w akwarium to ryby a nie ptaki.
- Tak jak te cyklopy? - zapytałam.
Pan D zignorował mnie.
- Wiesz co robić...?
- Luke.
- To wiesz co robić Luke?
- Jako grupowy muszę wiedzieć.
- No to co tu jeszcze robisz? Mam cię zamienić w delfina? - zapytał Pan D.
Luke pociągnął mnie za rękę i już mieliśmy odejść, gdy odwróciłam się i zapytałam:
- O co chodzi z tymi delfinami?
Nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż Luke pociągnął mnie mocniej.
- Nigdy nie rozmawiaj tak z Panem D. - upomniał mnie.
- Jak on się w ogóle nazywa? Dylan? Denis? - zapytałam zdenerowana. Nie będę się bać gościa z puszką coli dietetycznej!
- Dionizos.
Szczęka mi opadła. W pierwszej chwili myślałam, że żartuje, ale zrozumiałam, że to prawda.
- Ale... ten Dionizos? Z mitologii?
- Kilka lat temu wkurzył Zeusa i ten kazał mu być dyrektorem obozu. Tak naprawdę rządzi tu Chejron.
- Gdzie ja trafiłam...
- Nie martw się - Luke klepnął mnie po plecach i uśmiechnął się. - Przyzwyczaisz się.
Prowadził mnie do domu z numerem 11.
- Oto mój dom i dom każdego półboga, który nie został jeszcze uznany przez swojego boskiego rodzica. Na razie będziesz mieszkać tu.
- Kto jest twoim rodzicem? - zainteresowałam się
- Hermes - odparł. Na pewno nie lubił swojego tatusia.
- Aha...
- A co do ciebie, to myślę, że zamieszkasz w 5. To domek Aresa. Ten który wygląda jak baza wojskowa.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
- Dlaczego?
- Bo ja wiem - uśmiechnęłam się tajemniczo. Tak naprawdę chodziło oto, że nie chciałam, aby Luke okazał się nim bratem. Wolałam go jako przyjaciela.
Nagle rozległ się dzwonek. Luke oznajmił:
- Chyba jest pora na obiad. Chodźmy na stołówkę.
CZYTASZ
Córka Wojny (ff for Percy Jackson) [ZAKOŃCZONE]
FanfictionAlice jest trzynastolatką należącą do tzw. "trudnej młodzieży". Ma ADHD i dysleksję i często wpada w kłopoty. Wszystko się zmienia, gdy podczas szkolnej wycieczki do Nowego Jorku poznaje szesnastoletniego Luke'a. Niedługo potem dziewczyna...