Zaczekaliśmy do południa, tak jak radził Fred. Niecierpliwie czekałam, aż w końcu będziemy mogli opuścić to miasto i iść do obozu. Niestety, wszystko okazało się trudniejsze niż mi się wydawało.
Po pierwsze, nie mieliśmy transportu. Obóz Herosów był za daleko by podróżować cieniem, a ja nie byłam pewna, czy udałoby się mi przenieść całą naszą trójkę. Prawdę powiedziawszy, nie do końca rozumiałam zasadę tego sposobu przemieszczania się. Nie mieliśmy kasy na bilety, ja i Nico nie zabraliśmy drachm, a Fred nawet o nich nie słyszał. Droga pieszo też odpada. Świetna sytuacja, co? Mimo wszystko byłam zdeterminowana i pragnęłam odnaleźć Tanatosa i wyjaśnić z nim kilka spraw.
Wyjście z domu okazało się najłatwiejszą częścią naszego planu. A raczej jedyną częścią. Powiedzieliśmy więc mamie Freda, że idziemy zwiedzić miasto. Nie protestowała. Z braku lepszego pomysłu udaliśmy się do parku. Usiedliśmy na ławce. Nie mieliśmy pojęcia, co dalej.
- Może pojechalibyśmy bez biletu? - zaproponował bez przekonania Nick. Fred pokręcił głową.
- Tu tak się nie da.
- No to co robimy? Kradniemy konie?
- Ja nie umiem jeździć! - zaznaczyłam. Nick przewrócił oczami.
- To może obóz Jupiter nam pomoże?
- Nie - szybko odparł Fred - Znaczy... tak myślę.
Spojrzałam na brata podejrzliwie. Coś się tu nie zgadzało.
- O co chodzi z tym obozem? Co zrobiłeś?
- Naprawdę, to nieważne!
- A ja wolę wiedzieć, z kim akurat rozmawiam - poparł mnie Nick.
Kĺóciliśmy się dobre pół godziny, aż w końcu Fred pękł. Zwiesił głowę i oznajmił cicho:
- Pomagałem nieprzyjacielowi. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale to nie miało znaczenia. Z trudem uszedłem z życiem. Nie chcę tam wracać.
- No to mamy problem.
- Niezupełnie. Wiem jak możemy się dostać do obozu herosów. I jak Fred może zacząć nowe życie.
- Jak? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Znasz greckich bogów?
- Znam. Mieliśmy o nich w szkole.
- Tak więc jesteś gotowy. Tak myślę.
- Chcesz powiedzieć, że mogę wszystko zacząć od początku jako Grek?
- Dokładnie - uśmiechnęłam się.
- Ekhem... - odchrząknął Nick - Może najpierw się tam dostańmy, ok?
- Ma ktoś numer do taty?
- Co?! - krzyknęli równocześnie chłopcy. - Po co?!
- Pożyczymy motor - nagle coś wpadło mi do głowy. Uśmiechnęłam się podstępnie - Albo go sobie weźmiemy.
- Nie jesteś przecież potomkiem Hermesa! - zauważył Nick.
Wstałam z ławki.
- Może i nie - odparłam - ale wystarczy się wkupić w jego łaski. Ruszamy zatem na poszukiwania posłańca bogów.***
Pierwsze, co nam wpadło do głowy, to udać się na pocztę. Bogowie, ale zrobiliśmy z siebie kretynów!
Weszliśmy do środka. Wewnątrz nie było żadnych klientów. Niepewnie podeszliśmy do okienka. Fred, jako najdawniejszy i najstarszy z nas (a także wybrany przed rzut kośćmi), zapytał:
- Dzień dobry. Czy są może jakieś... boskie usługi?
Kobieta podniosła na nas wzrok. Przyznaję się: chciało mi się śmiać na jej widok. Miała kasztanowe włosy upięte w ciasny kok, dość dużą masę ciała i malutkie okulary, które zaraz miały spaść z jej zadartego nosa. Mimo wszystko nie wyglądała przyjaźnie.
- Co proszę? - zapytała.
- No... boskie usługi.
- Chłopcze, przedszkole jest dwie ulice stąd.
- Ale ja naprawdę potrzebuję boskich usług! - upierał się Fred.
- To pogadajcie z szefem - wskazała drzwi na prawo. Odciągnęłam chłopaków na bok.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? - zdziwił się Nick.
- Po prostu. Powinniśmy się stąd wynosić.
- Dobra, teraz to ja czegoś nie rozumiem - rzekł Fred.
- Coś mi po prostu tu nie gra.
- Dzieci - odparła kobieta - Pan Siniski już na was czeka.
Spojrzeliśmy po sobie. Teraz nie było już odwrotu.
Cały czas czułam jednak niepokój. Pan Siniski. Siniski... To nazwisko brzmiało niezwykle znajomo, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, stąd je znam. Szłam więc z tyłu, za braćmi, których prowadziła ta kobieta. Myślałam cały czas nad zagadką z panem Siniskim.
Niemniejsze było jednak moje zdumienie, gdy kobieta wyprowadziła nas n dwór.
- Pan Siniski zaraz do was przyjdzie - odparła i zamknęła za nami drzwi. Usłyszałam, jak przekręca klucz w zamku. Zrozumiałam, że to musi być pułapka. Serce mi stanęło na chwilę, gdy ujrzałam przed sobą lasek. Budził się we mnie coraz większy niepokój.
- W czym mogę pomóc? -usłyszeliśmy za sobą głos. Odwróciłam się i ujrzałam mężczyznę s średnim wieku. Wyglądał, jakby kilka razy tygodniowo odwiedzał siłownię i nieźle pakował. Coś jednak nie podobało mi się w jego oczach.
- Szukamy pana Siniskiego - wyjaśnił Fred.
- To ja.
- W takim razie mam pytanie: czy dostaniemy boskie usługi? - wypalił Fred.
Siniski spojrzał na nas podejrzliwie.
- Ależ tak! Oczywiście! Musicie tylko udowodnić, że jesteście tego godni. Wystarczy, że przytrzymacie tą malutką sosnę przy ziemi, a jak odrobinę jej czubek, bo prosił mnie kolega o taką drobną przysługę... W każdym razie zgadzacie się?
- Tak - odparł Fred. Nick mu zawtórował.
Pan Siniski zgiął drzewo w pół i zaczekał, aż chłopcy mu pomogą. Moi bracia podeszli do sosny i złapali ją z całej siły. Z trudem udało im się przytrzymać drzewk przy ziemi. Siniski spojrzał na ich zmagania i zawołał:
- Może dam wam zabezpieczenie?! Nie chcę, aby was wysłało w kosmos!
- Jakby pan mógł - wysapał Nick.
Siniski przywiązał po jednej ręce do drzewa. Nie wiem, jakim trzeba być idiotą, aby sobie na coś takiego pozwolić. No ale chyba każdy chłopak w moim wieku jest nie do końca rozwinięty. Kiedyś słyszałam, że chłopcy rozwijają się do trzeciego roku życia, a potem już tylko rosną. Czasami mam wrażenie, że to prawda.
Patrząc na braci, doznałam olśnienia. Sosna, rzemień, Siniski... a dokładniej Sinis, syn Posejdona zabity przez Tezeusza. Sinis za pomocą swojej córki zmuszał młodych mężczyzn, aby przytrzymali sosnę przy ziemi. Oczywiście, dziewczyna tego nie chciała, ale nie miała dużo wyboru. Kiedy Sinis puszczał drzewo, chłopak leciał na orbitę zazwyczaj bez ręki. Tylko co Sinis robił w dzisiejszych czasach...
- Nie! - krzyknęłam i pobiegłam do nich. Wyciągnęłam sztylet i zwróciłam się do Sinisa: - Nawet o tym nie myśl!
- Bo co? - roześmiał się. - Zabijesz mnie?
W tym samym momencie uderzył mnie i posłał na drugi koniec podwórka. Moi bracia krzyknęli i spróbowali rozwiązać rzemienie, ale Sinis wiedział, co robi. Uderzył ich w skronie pozbawiając przytomności. Oburzona zerwałam się na nogi i chciałam podbiec do tej przeklętej sosny, ale Sinis powiedział:
- Jeszcze jeden krok, a oni zginą.
Zatrzymałam się. Nawet jeśli bardzo chciałam sprać tego gościa na kwaśne jabłko, to musiałam myśleć o Fredzie i Nicku.
- Czego chcesz? - zapytałam grając na czas.
- Zabawy. Wiesz, na polach kary nie jest zbyt ciekawie.
- Jakim cudem tu wróciłeś?
- Oh... - roześmiał się i wskazał na Nicka i Freda - ich łączy więcej niż ci się wydaje. Niezwykle użyteczni, ale zostałem wysłany, aby ich zlikwidować. Wiedzą zbyt dużo.
Zamyśliłam się. Rozejrzałam się dyskretnie do lasku i nagle wpadł mi do głowy powiem pomysł. Ryzykowny, ale zawsze jakiś.
- A co jeśli zegnę więcej drzew równocześnie niż ty?
- Powodzenia - roześmiał się.
- Ale załóżmy, że tak się stało. Wypuściłbyś ich?
- Haha. .. - roześmiał się - To nie możliwe, ale gdyby tak się stało, to czemu nie.
- Przysięgnij na Styks!
- Mogę przysiąc.
W ten oto sposób rozpoczęły się zawody "Zegnę Więcej Drzew Niż Ty!" z nagrodą w postaci moich chyba niedorozwiniętych braci. Warto wygrać
CZYTASZ
Córka Wojny (ff for Percy Jackson) [ZAKOŃCZONE]
FanfictionAlice jest trzynastolatką należącą do tzw. "trudnej młodzieży". Ma ADHD i dysleksję i często wpada w kłopoty. Wszystko się zmienia, gdy podczas szkolnej wycieczki do Nowego Jorku poznaje szesnastoletniego Luke'a. Niedługo potem dziewczyna...