Rozdział 15

426 14 63
                                    


Ktoś wołał moje imię. Shane...
Widziałem mamę... Nie odeszła...
-Tony, synku... Musisz wracać... Proszę zrób to dla mnie. Zobaczymy się jeszcze, obiecuję. Niedługo. Obiecuję...

Łzy spływały mi po policzkach w zaskakująco powolnym tempie.
-Dobrze, mamo. Wrócę do nich. - Uśmiechnęła się na moje słowa.

-Do zobaczenia, synku.
-Do zobaczenia, mamo.

Jej głos zdawał się już bardziej oddalony, a światłość powoli znikała. Z oddali machała mi mama. I anioł, który poprowadził mnie do drzwi. Wydaje mi się, że skądś go znam...

Nie zdążyłem o tym pomyśleć, bo szybko zamrugałem powiekami i zobaczyłem, że jestem w sali szpitalnej. Na te nagłą zmianę gwałtownie podniosłem się do siadu, co okazało się wielkim błędem, bo krzyknąłem z bólu, przeszywającego moje plecy.

Zobaczyłem Shane'a. Siedział ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Wow... Czyli jednak się martwią o mnie...

-Może lepiej będzie jak się położysz, co? - spytał mój bliźniak.
Pokręciłem głową i poprawiłem poduszki tak, żebym mógł się o nie oprzeć.

Znowu ją zobaczyłem. Machała mi z końca sali. Powiedziała bezgłośnie "Jesteś im potrzebny, jak nikt inny, Tony". Słyszałem to jakby szeptała do mojego ucha. A przecież stała tam na drugim końcu pokoju.

Uśmiechnąłem się i mrugnąłem do niej dyskretnie. Will i Vince właśnie weszli do sali.
-Już dobrze, Tony? - spytał Wilk
-Tak, przepraszam...
-Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Każdemu z nas mogło się to zdarzyć.
-Yhym...

KŁAMAŁ...

Kłamał, bo wiedział, że tylko ja jestem zdolny do czegoś takiego... Posiedzieliśmy chwilę. Nawet nie zauważyłem kiedy wszedł lekarz.
-Panie Anthony Monet, jest możliwość, że wyjdzie pan dziś ze szpitala, jeśli do wieczora nic się nie pogorszy.
-Na prawdę?
-Tak.
-Dziękuję.

Odetchnąłem z ulgą. W końcu do domu.
-No nareszcie!
-No w końcu, wrócisz. I nie będę musiał siedzieć na tym pierdolonym krześle 24/7. - Zaśmiał się mój bliźniak.

Odsunąłem się i zrobiłem miejsce dla brata, gestem ręki sugerując, żeby usiadł obok mnie. Z chęcią przyjął propozycję. Postanowiłem trochę poczytać książkę, którą miałem zamiar skończyć w tym tygodniu.

Nawet nie wiem kiedy doszlem do końca. Shane leżał obok mnie, byliśmy sami w sali, a na dworze było widać zachód słońca. Powoli i ostrożnie podszedłem do okna.

Stanąłem tam z rysownikiem i zacząłem szkicować piękny krajobraz. Nowoczesne budynki na pierwszym planie, a trochę dalej piękny zachód. Ależ to było cudowne. Usiadłem spowrotem obok Shane'a i pokazałem mu swoje dzieło. Uśmiechnąłem się i powiedział:
-Dobra robota, Tony.
-Dzięki.

Po chwili do sali wszedł lekarz. Oznajmił, że mogę już się wypisać. Zadzwoniliśmy po Vincenta i spakowaliśmy moje rzeczy razem z bratem. Czekałem na korytarzu, aż mój najstarszy brat podpisze wypis. Gdy już wszystkie formalności były załatwione wsiedliśmy do auta.

Ja byłem z przodu obok Vincenta, a Shane rozwalił się na tylnym siedzeniu. Patrzyłem przez okno jak na niebie pojawiają się pojedyncze gwiazdy. Cudowny widok.

Chciałbym, żeby to trwało wiecznie. Vince w między czasie poinformował mnie, że mój nowy motocykl już został dostarczony. Świetnie. Gdy już mi pozwoli, od razu na niego wsiądę i przejdę się pustymi ulicami wieczorem, żeby popatrzyć jaki świat może być czasami piękny.

A czasami taki był. Czasami tylko patrzyłem na niego inaczej. A teraz mogłem bezkarnie się uśmiechać jak głupek do gwiazd! Co jest ze mną nie tak!

Dojechaliśmy do rezydencji. Wysiadłem szybko z auta po drodze zabierając swoją torbę. Wszedłem do domu szybkim krokiem. I poszedłem na górę. Rzuciłem torbę na podłogę obok łóżka, a sam rzuciłem się na nie ostrożnie i odetchnąłem cicho. Dom...

Moja ostoja, mój azyl, moje bezpieczeństwo. Ale też moja udręka, moje zmartwienia i moje problemy.

Usłyszałem pukanie do drzwi.
-Wejdź.
Wszedł nie kto inny jak Will.

-Cześć, Tony. Dobrze, że już wróciłeś do domu, ale schodź na dół. Kolacja. Spokojnie dla ciebie kazałem nałożyć mniej.
-A co jest na kolację?
-Pierś z kurczaka i puree ziemniaczane.
-No dobra... Coś tam zjem.
-Dobrze, ważne, że się starasz.

Poszedłem z nim na dół. Usiadłem pomiędzy Shane'm, a Willem. Na przeciw mnie siedział Vince, a on sam był pomiędzy Dylanem i Hailie.

Dłubałem widelcem w jedzeniu. Nie miałem najmniejszej ochoty na nie, ale cóż. Nie chcę, żeby Will był zawieziony. Powoli nabierałem małe kawałki na widelec i większość z nich popiajałem wodą.

Gdy odsunąłem od siebie do połowy pusty talerz, Dylan warknął:
-Jeszcze!
-Nie chcę...
-Zjedz coś jeszcze, albo siłą ci to wepchne do gęby.
-Nie zrobisz tego i nie nie zjem, bo nie chcę...

Will położył mi rękę na ramieniu.
-Hej, ważne, że próbuje. Niech żyje tyle ile może.
-To niech żyje jeszcze trochę chociaż - upierał się Dylan.

Pokręciłem głową i wybiegłem z kuchni. Wbiegłem do pokoju i zamknąłem się na klucz. Shane prawdopodobnie pobiegł za mną, bo po chwili usłyszałem walenie w drzwi.

Otworzyłem mu, a on mnie przytulił. Kocham go...
-Kocham cię, Shane.
-No ja ciebie też, Tony.

Z dołu usłyszeliśmy dzwięk dzwonka do drzwi. Przez chwilę była cisza, gdy usłyszałem:
-Tony, ktoś do ciebie! - zawołał Will.

Zbiegłem na dół. Kto u licha mógł do mnie przyjść?! Gdy stanąłem w korytarzu nie uwierzyłem własnym oczą. I nagle 2023 nie był już taki zły jakby się mogło wydawać...


---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje 14 rozdział. Teraz troszkę dłuższy, bo się rozpisałam. Postaram się napisać kolejny jak najszybciej, żeby nie trzymać was długo w niepewności, kto odwiedził naszego Tonusia! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy! 💸❤️‍🔥

(825 słów ♥️)
(WIEM DUŻO JAK NA MNIE)

Tony Monet. Droga do ucieczki (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz