Rozdział 27

217 18 9
                                    

Pov. Tighnari

- Jesteś pewny, że masz wszystko? Jakby co to nie mieszkamy jakoś daleko, zawsze możesz przyjechać - pomagałem Kavehowi pakować ostatnie pudło. Kilka dni temu nasza kochana para rzuciła pomysł by przeprowadzić się, taka zamiana jakby. Do mnie miał dołączyć Cyno ,a do Alhaithama Kaveh. Według mnie to nie był głupi pomysł.

- Tak spokojnie. Dam radę. Poza tym, Alhaitham mi pomoże jakby co - rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi - Haitham! - wykrzyczał radośnie i pobiegł do drzwi w których stał już jego kochaś. Rzucił mu się na szyję i ściskał tak jakby chciał go udusić, co powoli mu się udawało wnioskując bo minie Alhaithama.

- Kaveh, znowu nie zamknąłeś drzwi... - uderzyłem go lżej niż zazwyczaj w głowe - pomóc wam z kartonami?

- Nie trzeba. Chyba nie jest ich aż tak dużo - odezwał się Alhaitham gdy Kaveh wreszcie z niego zszedł.

- Hehe... No wiesz... - blondyn podrapał się po głowie i spuścił wzrok. Al, gdy zobaczy ile ma do dźwigania, to padnie na zawał, ale ja mu proponowałem pomoc. Teraz niech się męczy.

- Co ty masz w tych kartonach?! - mówiłem...

- Najpotrzebniejsze rzeczy, w skrócie wszystko.

- Pomagasz mi to nosić, nie ma opcji, że moje plecy tyle wytrzymają - pułki w szafie też...

- Oczywiście, że ci pomogę. To jak? Idziemy? - wziął jakiś pierwszy lepszy karton i postawił w przed pokoju by mógł się ubrać.

- Ah... Będę tęsknić za tymi hałasami rano w kuchni. I za twoim jęczeniem gdy ci się nudzi... Ah... Jak będzie mi tego brakować... - otarłem teatralnie sztuczną łze i spojrzałem na Kaveh'a który patrzył na mnie wzrokiem mordercy.

- Wiem Nari, wiem... Mi też będzie brakować twoich śniadań. Ale jeszcze kiedyś je dla mnie zrobisz - zmienił wyraz twarzy i spojrzał na Alhaithama trzymający jego pudła jeden na drugim.

- Może jednak wam pomogę. Nie ufam tej konstrukcji w twoich rękach Al - zabrałem od niego dwa pudła z góry i wspólnie wyszliśmy z mieszkania.

Po trzech lub czterech razach i upychaniu wszystkiego to samochodu pożegnałem się z Kavehem. Nie jest to przecież pożegnanie na zawsze, mieszkamy w tym samym mieście i jesteśmy przyjaciółmi, ale i tak będzie mi go brakować.

Pov. Kaveh

Nie mogę się doczekać aż będę normalnie mieszkać z Haithamem. Codziennie rano będziemy się budzić wtuleni w siebie, razem będziemy pić kawę rano i szykować się do pracy, a później wspólnie do niej iść.

- Kaveh! - krzyknął Alhaitham. Chyba za bardzo się zamyśliłem.

- Tak?! - podskoczyłem lekko - czemu krzyczysz?

- Zamyśliłeś się chyba. Wołałem cię od kilku minut.

- Przepraszam, o co chodzi? - spojrzałem na niego. Zauważyłem, że jego dłonie które teraz leżały na kierownicy były strasznie zadrapane, a niektóre rany miały ślady krwi.

- dojechaliśmy już. Możesz wysiadać - prychnął i chciał wysiąść, ale złapałem go za nadgarstek - co się stało?

- co ci się stało w dłonie? Mogę zobaczyć je? - Hai z powrotem usiadł na fotelu kierowcy, a ja delikatnie złapałem go za ręce i podwinąłem rękaw jego zielonej koszuli by mój lepiej przyjrzeć się raną - boli dalej? Odkaziłeś to sobie? Co takiego robiłeś, że aż tak się pokaleczyłeś?

- pokaże ci w domu - zabrał ręce i wysiadł z samochodu.

- Okej - zrobiłem to samo i podszedłem do bagażnika by wyciągnąć z niego moje pudła.

Gdy wreszcie wnieśliśmy wszystkie pudła na górę, Alhaitham przed wejściem do domu kazał mi zamknąć oczy mówiąc, że przygotował jakaś "niespodziankę". Moje wewnętrzne pięcioletnie dziecko cieszyło się jak nigdy.

Otworzył drzwi, wziął odemnie ostatnie pudła i położył na ziemi. Zakrył mi oczy od tyłu i zaczął gdzieś prowadzić.

- Haitham? Co to będzie? - moja ciekawość nie mogła się powstrzymać

- poczekaj, nie otwieraj oczu - odpowiedział i jedną ręką otworzył drzwi do jakiegoś pokoju - możesz już otworzyć.

Gdy to zrobiłem, zobaczyłem po lewej stronie duże, drewniane biurko zrobione z jasnego drewna, obok szafkę zrobioną z tego samego materiału co biurko oraz metalową lampę stojącą na trzech nóżkach. Na przeciwległej ścianie stała meblościanka a na niej stało kilka książek i małych kwiatów.

- Wow... - nic więcej nie mogłem z siebie wydobyć. Widać było, że meble były własnoręcznie robione, zastanowiało mnie tylko czy przez niego, czy są robione na zamówienie.

- Podoba ci się? To twoja nowa pracownia. Chciałbym, żebyś miał trochę miejsca dla siebie tutaj gdzie mógłbyś pracować. A, i nie żebym się chwalił... ale sam, no może z małą pomocą Cyno, robiłem te meble. Oprócz lampy oczywiście, ona jest kupiona - powstrzymywałem się, aby na niego nie skoczyć i udusić ze szczęścia - musimy jeszcze dokupić fotel, wolałem abyś sam zdecydował na jakim będzie ci najwygod... - moje emocje dały upust i ze łzami w oczach skoczyłem na niego, obejmując go nogami w pasie

- Dziękuje za to wszystko, jestem chyba najszczęśliwszym człowiekiem w tej chwili - pocałowałem go w czoło - cudownie to wszystko wygląda, dziękuje.

- Przecież nie ma za co - postawił mnie na ziemię.

- Pokaż dłonie - powiedziałem i złapałem go delikatnie - to przez drewno masz te rany?

- eee... Tak... Nie pomyśleliśmy z Cyno zbytnio o tym, że może nam się coś stać - tłumaczył się, a ja podsunąłem je bliżej swoich ust i delikatnie pocałowałem.

- I kto jest "ten mądry"? Odkaziłeś je chociaż?

- Tak spokojnie. Wiesz co? Nie chce mi się rozpakowywać tych pudeł dzisiaj. Chodźmy spać - złapał mnie za rękę i ciągnął do sypialni. Nie stawiałem oporu, ten pomysł mi się strasznie podobał.

...

Hejkaaaa

Kolejny rozdział!
Nie chciało mi się go pisać tak szczerze. Coraz mniej mi się chce kontynuować tą książkę ale trudno, trzeba dokończyć co się zaczęło.

Taki średni rozdział bo byłam tydzień na wyjeździe i połowę pisałam w nocy w pokoju a drugą w pociągu więc tak średnio mi szło.


Paa

🌻

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 31 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Kwiat O Kolorze Kawy   [zawieszone]   Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz