Rozdział 4

1.8K 85 6
                                    

Do łóżka położyłem się dopiero przed północą, bez przerwy zastanawiając się nad tym, co też we mnie wstąpiło. Dlaczego, zamiast odpoczywać we własnym domu, we własnym pokoju, spędzałem jeszcze jedną noc na wygniecionym materacu, tylko dlatego, że bezmyślnie wykrzyczałem do pleców jakiejś dziewczyny, że zostaję na terenie kampusu do jutra. Jakby to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. A tym bardziej dla mnie. Choć później kilkukrotnie kręciłem się w okolicy żeńskiego akademika, walcząc z poczuciem sprawiedliwości nakazującym mi odwołać wcześniej złożoną Sarzę propozycję i z czystym sumieniem ruszyć do Heartland, nie spotkałem jej. A co za tym idzie, utknąłem tu ze względu na swoją niewyparzoną gębę.

Z Rickiem, Amandą i Meg pożegnaliśmy się przed szóstą. Mój kumpel i jego dziewczyna odwozili Meg na pociąg, a sami wybierali się na tygodniowe wakacje w wiejskiej posiadłości Amandy. Ja natomiast musiałem udawać, jak fatalnie się czuję, a jednocześnie zapewniać przyjaciółkę, że nie potrzebuję opieki, i nie widzę potrzeby, by zostawała z mojego powodu jeszcze jeden dzień na uczelni. Musiałem się też wytłumaczyć mamie, ale przed nią wolałem nie przyznawać się do tego, jak wiele alkoholu wypiłem poprzedniego dnia, dlatego skłamałem, że obaj z Rickiem chcemy urządzić sobie pożegnalną nockę w akademiku.

Leżałem z rękoma założonymi za głowę i wpatrywałem się w uchylone, odsłonięte okno. Na zewnątrz panował mrok, a gorące, parne powietrze jednoznacznie wskazywało na zbliżającą się burzę. Nie musiałem długo czekać na pierwszy grzmot, który poprzedził oślepiający błysk. Niebo przeciął gigantyczny piorun, niemal tak przerażający, jak te widywane w filmowych, apokaliptycznych produkcjach. Z tym, że prawdziwa natura nie potrzebuje efektów specjalnych, by zrobić wrażenie. To wyładowanie było tego najlepszym przykładem.

Ziemia zatrzęsła się pod wpływem uderzenia, a po kilku sekundach mój pokój wypełniła cisza. Ogłuszająca i zaskakująco przyjemna. Żaluzja zawieszona na oknie poruszyła się, a chłodny wiatr wdarł się do pomieszczenia, serwując mi prawdziwie orzeźwiający podmuch świeżości. Chcąc jak najdłużej sycić się tak wyczekiwanym, czystym powietrzem, podszedłem do szyby i wziąłem głęboki wdech. O metalowy parapet rozbiły się pierwsze kropelki deszczu.

Nie miałem pojęcia, jak długo stałem oparty o ścianę, podziwiając prawdziwy, świetlny spektakl prezentowany przez jedne z najniebezpieczniejszych żywiołów. Zatraciłem się totalnie w akustyce uderzających o szyby i chodniki kropli. Otwierałem oczy ze zdumienia, widząc jak kilka, a nawet kilkanaście błyskawic znaczy ciemne niebo swoimi niepowtarzalnymi, elektrycznymi wiązkami. I pewnie jeszcze długo tkwiłbym ze wzrokiem wbitym w rozmyty przez intensywne opady deszczu dziedziniec, gdyby do moich uszu nie dotarło donośne stukanie do drzwi.

Zaskoczony odwróciłem się gwałtownie, stając plecami do okna. Jeszcze się nie zdarzyło, by ktokolwiek przyszedł nieproszony do pokoju mojego i Ricka. Późna pora również nie zachęcała do odwiedzin, tym bardziej, że prawie wszyscy studenci rozpoczęli wakacje i mało kto był na tyle głupi, by spędzać tu czas z własnej woli. Stawiając ostrożnie bose stopy na wytartej, drewnianej podłodze, zbliżyłem się do drzwi i zapytałem:

– Kto tam?

Kiedy nikt się nie odezwał, zerknąłem na zegarek. Minęła pierwsza. Czy to możliwe, że mi się przesłyszało?

Ale pukanie się powtórzyło. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zwyczajne go nie zignorować, mając z tyłu głowy zbyt wiele przerażających produkcji filmowych, które oglądałem na pierwszym roku studiów, kiedy przechodziłem fascynację starym filmem grozy. Mimo wszystko ciekawość zwyciężyła.

Przekręciłem kluczyk i nacisnąłem klamkę, a kiedy ta ustąpiła, otworzyłem drzwi na całą szerokość. Powiedzieć, że byłem w szoku, gdy zobaczyłem, kto za nimi stoi, to jakby nic nie powiedzieć.

Give me one reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz