Rozdział 9

1.5K 80 11
                                    

Po tym, jak przebraliśmy się w suche ciuchy, przez niemal cały dzień kręciliśmy się bez celu, spacerując po wąskich uliczkach Hastings, zerkając na siebie ukradkiem i wymieniając nic nie wnoszące do naszej podróży i relacji komentarze. Widziałem, że Sara wstydziła się swojego wcześniejszego zachowania. Na początku starałem się jakoś ją rozbawić, ale nawet nie próbowała udawać, że jakikolwiek z moich żartów ją śmieszył. Zamiast tego, wpatrywała się właściwie bez przerwy w swoje ubrudzone w piachu trampki i tylko czasem podnosiła wzrok, by podziwiać stare, zachowane z czasów drugiej wojny światowej budowle, czy zadbane, miejskie ogrody pełne kwitnących kwiatów i zielonych krzewów. Podobały jej się otaczające plażę klify i strome dróżki. Czasem wyciągała telefon i robiła im zdjęcie, pieczołowicie je kadrując. Pozwoliła mi rzucić okiem na niektóre z nich i musiałem przyznać, że były doskonałe. Chciałbym móc spojrzeć na otoczenie jej oczami. Oczami artystki, bo niewątpliwie nią była.

Gdy proponowałem, byśmy zaszli do jakiegoś lokalu, upierała się, że nie jest głodna. Dopiero głośne burknięcie, którego nie była w stanie ukryć zdradziło, że mijała się z prawdą. Zacząłem podejrzewać, że nie miała zbyt wielu pieniędzy, dlatego wbrew jej sprzeciwom, zamówiłem dla nas w jednej z gastronomicznych budek po zapiekance i butelce coli. Mój stan konta nie napawał mnie optymizmem, jednak miałem tam wystarczającą ilość środków, by przez jakiś czas fundować jej posiłki. W nagłym wypadku, mogłem poprosić Ricka o pożyczkę, on nigdy mi nie odmówił.

Usiedliśmy na betonowym chodniku, okalającym jeden ze zbiorników wodnych znajdujących się w parku, po którym właśnie spacerowaliśmy, by nabrać sił. Na wprost nas rosła olbrzymia wierzba płacząca. Jej pień rozchodził się w dwóch przeciwnych kierunkach, a cienkie, długie gałęzie niemal dotykały ziemi. Sara również musiała się jej przyglądać, bo zaraz po tym, jak przełknęła pierwszy kęs zapiekanki powiedziała:

– Podobna rosła za moim domem. Mniejsza, ale też miała gałązki do ziemi. Pewnie tego nie pamiętasz.

Miała rację, nie pamiętałem.

– Tata ściął ją kiedy miałam dziesięć lat. Bał się, że przy silniejszym wietrze w końcu przewróci się na dom. Uderzała witkami o okno w kuchni, kiedy mocno wiało. Lubiłam się pod nią bawić. Między gałązkami przywiązywałam kawałki kory i robiłam huśtawki dla lalek.

Przerwała, by zatopić zęby w bułce.

Starałem ją sobie wyobrazić, wśród tych wszystkich zielonych podłużnych listków. Jak drobnymi palcami przytwierdza kawałki drewna do cienkich pędów, by przez kilka krótkich chwil zając myśli zabawą.

Oczywiście w samotności.

– No, ale nie nacieszyłam się nią zbyt długo. Pewnego dnia wróciłam ze szkoły, a na podwórku została po niej tylko sterta liści i trociny.

– Przykro mi.

– Nie potrzebnie. To było tak dawno temu, że już nawet nie jestem pewna, czy po niej płakałam. Prawdopodobnie nie.

Kiedy na nią zerknąłem, uniosła jeden kącik ust. Czubek nosa ubrudzony miała ketchupem. Przez ułamek sekundy czułem pokusę, by wyciągnąć rękę i go zetrzeć, jednak Sara była szybsza.

Ucieszyłem się, że ostatecznie tego nie zrobiłem. Mogłaby to źle odebrać.

– Teraz na waszym podwórku rośnie czereśnia, prawda?

Skinęła głową.

– Tak, ale w zeszłym roku nie dała żadnych owoców. Tak jakby przepowiadała zbliżającą się katastrofę – westchnęła. - Żałuję, że nie zdążyłam jej narysować w pełnym rozkwicie. Miała takie piękne kwiaty. Podczas kwitnienia wyglądała tak, jakby zmieniała zwykłą zieloną sukienkę, na białą, strojna balową suknię. Teraz już więcej tego nie zobaczę.

Give me one reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz