Rozdział 17

1.4K 99 21
                                    


Plaża w porze obiadu nie była tak zatłoczona, jak się spodziewałem. Wielu turystów przeniosło się do mieszczących się wzdłuż chodnika knajp i barów, a ci, którzy zdecydowali się korzystać z pięknej pogody dłużej, ruszyli prosto do wody. Mimo oporów Sary, udało mi się ją namówić na popołudnie spędzone nad brzegiem morza. W pierwszej chwili oczywiście upierała się, że nie ma stroju, jednak szybko przypomniałem jej o lekcjach pływania, na które uczęszczają wszyscy studenci pierwszego roku Camberwell University. Pokonana wyciągnęła jednoczęściowy, zielony kostium i ze skrzywioną miną udała się do przebieralni, by go włożyć. Ja przebrałem się szybko w kąpielówki i zabrałem dla nas koc i ręczniki. Nie myślałem już o Theodorze ani o problemach, które na mnie czekały po powrocie do domu. Liczył się tylko rysunek w jej szkicowniku i pełzająca pod moją skórą niecierpliwa nadzieja, która chciała jak najszybciej dowiedzieć się, czy Sara może coś do mnie czuć.

Kiedy w ciszy maszerowaliśmy obok siebie po rozgrzanym, miękkim piasku zaszedłem do koktajlbaru i zamówiłem dla nas po owocowym drinku. I tak nie zamierzałem dziś prowadzić.

– Nie wiem kiedy zwrócę ci za to wszystko pieniądze – powiedziała, gdy podawałem jej kubek z dwukolorową cieczą. Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę, spod której przebijał dopasowany strój.

– Mówiłem ci, że niczego nie chcę. I tak miałem przeznaczyć tę kasę na wakacje.

– I uważasz, że nasza podróż zalicza się do tych planów?

– Oczywiście, że tak. Myślisz, że bez ciebie udałoby mi się przeżyć taką przygodę? – Trąciłem ją ramieniem i uniosłem drinka, by wznieść toast. – To co? Za nas?

Sara potknęła się o jakąś nierówność, a ja chwyciłem ją w ostatniej chwili, upuszczając przy tym ręczniki i koc.

– W porządku? – upewniłem się.

– Tak, jasne. Ale... co ty powiedziałeś? – Zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem.

– Że powinniśmy wypić za nas. Za to, że udało nam się tyle razem przejść. Polubić się.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Uważasz, że cię lubię?

A co jeśli liczyłem na coś więcej, pomyślałem, przygryzając wargę. 

– No a nie? – Zaśmiałem się sztucznie.

– Jesteś bardzo pewny siebie, Adrienie Walkerze.

Zatrzymaliśmy się w dość odosobnionym jak na publiczną plażę miejscu i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

– Wcale nie, Saro Montgomery. Ale o tym akurat jestem przekonany.

Na jej policzkach pojawił się uroczy rumieniec. By zakryć wyginające się ku górze usta, zasłoniła je kubkiem z alkoholem i mruknęła.

– Niech ci będzie. Za nas.

I nie czekając na mnie upiła łyk napoju. Zrobiłem to samo. Słodycz owoców mieszała się z goryczą miętowego likieru i rozlała się po moim języku.

- Czemu zawsze zakrywasz usta? Kiedy się uśmiechasz? - wypaliłem, nie mogąc dłużej znieść tego, że nie chciała się przede mną odsłonić. Pragnąłem widzieć ją całą, taką jaka jest.

Natychmiast spochmurniała. Delikatny wiatr porwał kilka jej kilka kosmyków i zaczął nimi smagać jej policzki.

- Powiesz mi?

Zbliżyłem się do niej i ująłem jej podbródek, gdy próbowała odwrócić wzrok. Przymknęła powieki i westchnęła. Wciąż na mnie nie patrząc wyznała:

Give me one reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz