Rozdział 16

1.2K 84 22
                                    

Sara przespała właściwie całą drogę do Southampton. Po tym, jak opatrzyliśmy jej stopę plastrami z samochodowej apteczki i ruszyliśmy z parkingu, jej powieki zaczęły powoli opadać, a głowa chwiała się na boki, pogrążając się powoli we śnie. Nie ukrywam, że było mi to na rękę. Po tej całej sytuacji ze skaleczeniem kiedy ją niosłem, musiałem mierzyć się z niemałym chaosem w mojej głowie, a przecież do niczego szczególnego między nami nie doszło! A mimo to jej ciało przyciśnięte do moich pleców, ręce owinięte wokół mojej szyi i jej skóra pod moimi palcami doprowadziły do niewielkiej eksplozji w moim wnętrzu. Kiedy więc Sara wtuliła się w swoje ramię wsparte o drzwi pasażera, ja zerkając na nią kątem oka powoli godziłem się z tym, że zaczynałem coś czuć.

I to coś miało niewiele wspólnego ze zwykłą sympatią.

Dotychczas, obecność Sary w moim życiu była znikoma. Widywałem ją, mijałem, prześlizgiwałem się po niej wzrokiem obojętnym, w większości przypadków nieobecnym. Na uczelni traktowałem ją jak łącznik z domem. Jak talizman, w którego moc nie wierzyłem, a jednak czułem się odrobinę lepiej, gdy znajdował się w pobliżu. Teraz jednak patrząc na jej rozchylone wargi, dwa pieprzyki pod lewym okiem, spokojnie falującą klatkę piersiową, odsłonięte uda walczyłem ze sobą, by nie odgarnąć z jej policzka splątanych włosów i nie musnąć palcami zagłębienia w jej szyi. Chociaż siedziała tak blisko mnie, ja chciałem być jeszcze bliżej, najbliżej jak tylko się da. Ale zdążyłem ją też poznać przez te kilka dni i wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ani nawet o tym myśleć. Sara Montgomery na pewno nie odwzajemniała moich zagmatwanych, nie do końca jasnych uczuć. Byłem jej środkiem do celu. Pomostem łączącym ją z miejscami do których chciała dotrzeć. Godziłem się na to, bo w pierwszym odruchu zamierzałem jej tylko pomóc, tak po prostu. Teraz chcę przy niej być, tak długo jak to tylko możliwe.

Kiedy przekraczaliśmy granicę miasta telefon, który Sara zazwyczaj trzymała w tylnej kieszeni szortów rozdzwonił się. Oszołomiona, wciąż nie do końca rozbudzona dziewczyna przetarła oczy zaciśniętymi w pięści rękoma i rozejrzała się niepewnie po kokpicie. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, serce pod moimi żebrami podskoczyło, gubiąc rytm. Wyglądała tak uroczo i niewinnie, z lekko roztrzepanymi włosami i zaróżowionymi policzkami.

– Rety, przepraszam cię. Długo spałam? – zapytała tłumiąc ziewnięcie, jednocześnie szukając dzwoniącego smartphona.

– Tylko trochę. I nie masz za co przepraszać. – Uśmiechnąłem się.

– Pewnie zanudziłeś się na śmierć w takiej ciszy.

Wręcz przeciwnie, powiedziałem do siebie w duchu. Miałem czas, by pomyśleć. O niej.

– Wiesz, że to nie prawda.

Sara wyjęła w końcu telefon z kieszeni i zerknęła na wyświetlacz. Nie mogłem się powstrzymać i też spojrzałem. Po moim kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz.

– To Theodore – objaśniła, choć wcale nie musiała. Zacisnąłem palce na kierownicy tak mocno, że pobielały mi knykcie. – Pisałam z nim rano. Przesłałam mu też zdjęcie rysunku Hastings Pier  i bardzo mu się spodobał. Pewnie chce wiedzieć, czy dotarliśmy już do Southampton.

A co go to obchodzi? W ostatniej chwili ugryzłem się w język, by tego nie wykrzyczeć. Poznał Sarę zaledwie dwa dni temu, rozmawiał z nią nie więcej jak godzinę, może dwie! Po co więc zawraca jej głowę? Za kogo się uważa?! I dlaczego to właśnie jemu pokazała finalną wersję molo? Nie mogła podzielić się ze mną skończonym rysunkiem?

I czemu czułem się jak skończony kretyn, tłumiąc ten wewnętrzny atak tłumionej frustracji?

– Oddzwonię do niego później – zakomunikowała, wrzucając telefon do schowka.

Give me one reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz