Rozdział 24

1.2K 87 10
                                    


- Jeśli chcesz, możemy jednym z nich popłynąć, na przykład wieczorem - zaproponowałem, Sarze, kiedy przenosiła właśnie jeden z czarterowych jachtów na papier. Szybkie, równe pociągnięcia grafitem w magiczny sposób sprawiały, że rysunek natychmiast przybierał pożądany przez nią kształt. Chyba nigdy nie przestanie zadziwiać mnie to, jak doskonała w tym była. - Rodzice opłacili mi kilkudniowy kurs, jeszcze w szkole średniej.

- Obawiam się, że jeśli nie przestaniesz, nie skończę tego do jutra - ostrzegła mnie, gumką chlebową wycierając cień na kadłubie. - A wtedy nici z rejsu.

- Nie wiem, o czym mówisz - zachichotałem i ponownie odgarnąłem jeden z jej warkoczyków, by ucałować rozgrzaną skórę na jej barku.

Słońce było w zenicie, a jego promienie nie przysłonięte nawet najmniejszą chmurą paliły nasze karki i ramiona. Mimo to nie zamierzaliśmy kryć się w cieniu. Korzystaliśmy z przychylności natury, póki pozwalała nam się cieszyć urokami wszystkich odwiedzanych przez nas miast. Oliwkowa skóra Sary w ciągu tych kilku dni pociemniała, ramiona i kark oddzielały od siebie cienkie paseczki, ślady po ramiączkach od topów i sukienek które nosiła. Kiedy rysowała, nie mogłem się więc oprzeć i siedząc tuż obok niej, bez przerwy muskałem ustami ten jasny fragment, rozkoszując się jej obecnością i naszą relacją. Wiem, że cel naszej podróży był zupełnie inny i miałem nadzieję, że Sara go osiągnie, ale nie mogłem nic poradzić na to, że uważałem ten wyjazd za najlepsze wakacje w życiu.

- Skoro wolisz, żebym nazwała rzeczy po imieniu, to proszę: rozpraszasz mnie - zarzuciła mi, przytulając ramie do policzka, chcąc się tym samym bronić przed kolejnymi pocałunkami.

Ale nie tak łatwo mnie zniechęcić. Kiedy Sara pochylała się nad szkicownikiem, korzystałem z okazji i wargami przesuwałem po jej karku, plecach, przedramionach. Czułem się jak zakochany, niedojrzały szczeniak. Najchętniej nie wypuszczałbym jej z objęć i bez przerwy się z nią całował. Z nas dwojga, to ona zachowywała zdrowy rozsądek i niekiedy traktowała mnie z rezerwą. Nie miałem jej tego za złe, wręcz przeciwnie. To tylko pokazywało mi, że o taką dziewczynę jak Sara Montgomery trzeba walczyć. I ja nie spocznę, póki nie wygram tej bitwy o jej serce, by pewnego dnia, pozbawione wszelkich obaw należało tylko do mnie.

- Adrien, proszę cię. - Odwróciła się do mnie i posłała mi rozbawione spojrzenie. Wiedziałem, że nie była zła, moje pieszczoty jej się podobały, podpowiadała mi o tym gęsia skórka, która pojawiała się w momencie, w którym moje usta stykały się z jej aksamitną skórą.

- O to, żebym nie przestawał? - droczyłem się.

- Wręcz przeciwnie. Potrzebuję jeszcze chwili, żeby to dopracować.

- Okej. - Udałem, że się obrażam. Ale szybko mi przeszło. - Pod warunkiem, że wypożyczymy jacht.

Przekrzywiła głowę i wbiła we mnie zniecierpliwiony wzrok.

- Nie mamy na to czasu i pieniędzy. Wiesz, że muszę zobaczyć się z mamą.

- Nic mi o tym nie wiadomo. - Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Tym razem w usta. - Nie bądź uparta, zróbmy coś fajnego razem.

- Coś tak fajnego, jak sala zabaw? - Uniosła brwi.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że źle się tam bawiłaś?

Jej usta wygięły się w łuk.

- Oczywiście, że nie.

- Teraz gwarantuję, że będzie jeszcze lepiej.

Spojrzała w kierunku zacumowanych jachtów i przygryzła końcówkę ołówka. Miałem nadzieję, że się zgodzi.

- Powinniśmy się pospieszyć. Jutro moglibyśmy to wszystko zakończyć i wrócić do domu.

Give me one reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz