Rozdział 27.

3 1 0
                                    

Kotłowało się we mnie tysiące myśli. Niczym stado wygłodniałych kruków krążących nad padliną, walczyły o miejsce w mojej głowie. Stałam jak ten kołek, tuląc twarz do piersi Nathaniela, zupełnie ignorując przy tym, jak to musi wyglądać w oczach innych i próbowałam zrozumieć, co właściwie się dzieje.

Miałam mnóstwo pytań. Dlaczego są tu we troje i wyglądają jakby byli w zmowie? Czemu najwyraźniej tylko ja o niczym nie wiem? Co kierowało Arade i moim przyjacielem, kiedy postanowili wtajemniczyć w swoje plany tę wstrętną ropuchę, Lanę? Co to za miejsce i o jakim tulipanie wcześniej wspominała techniczka?

A mimo to, podobnie jak po śmierci Amber, potrafiłam skoncentrować się tylko na dwóch kwestiach. Dlaczego tutaj jestem i co z Bryzą? Jak gdyby umysł sugerował mi, żebym nie rozpoczynała wątków, co do których nie mam pewności lub niezbitych dowodów do wysnucia tych czy innych wniosków.

Nie potrafiłam się zdecydować, które pytanie zadać jako pierwsze aż w końcu, moje usta zaczęły poruszać się same, zupełnie jakby uwolniły się spod mojego wpływu.

— Co z Bryzą?

— Nic jej nie jest, poza tym, że trochę schudła i jest osłabiona. Czeka w umówionym miejscu — rzuciła Arade, wymieniając z Nathanielem porozumiewawcze spojrzenie.

Jakim cudem posłuchała polecenia Arade? Przecież nawet Hans nie był w stanie na nią wpłynąć.

— Lagragony to mądre stworzenia i czują, kiedy ktoś ma względem nich niedobre zamiary. Poza oranżerią, sprawuję nadzór nad inkubatorami i opiekowałam się Bryzą, począwszy od jajka, aż po dzień związania z Amber — wyjaśniła botaniczka, która najwyraźniej odgadła moje myśli.

— Nie wiedziałam — wymamrotałam osłupiała.

— Kiedyś ci opowiem, ale teraz nie ma na to czasu — ponagliła nas, po czym ruszyła w moim kierunku i wręczyła mi skrzydpak. — Uznaj to za moje przeprosiny — dodała, wsuwając mi w dłonie pomarańczowe pudełeczko. — Odsłuchaj, jak już będziesz bezpieczna — dodała cicho, i odsunęła się ode mnie.

— To, jaki jest plan? — wtrąciła się Lana, przestępując z nogi na nogę.

— Na początek, Ogród numer pięćset czterdzieści — rzucił Nathaniel.

Spojrzałam na jego napiętą twarz. Instynkt podpowiadał mi, że plan Nathaniela sięga o wiele dalej, tylko z jakiegoś powodu nie chce go teraz zdradzić.

— Przecież to żadna kryjówka, w moment nas namierzą — zauważyła Lana, zadając pytanie, które dudniło mi w głowie.

— Coś wymyślimy, ale na ten moment przede wszystkim potrzebujemy schronienia. Za kilka godzin zapadnie zmierzch, a to czas żerowania krwawej wdowy. Nie zamierzam narażać Iris.

Na samo wspomnienie ogromnego, czarnego pająka, który po zmutowaniu zyskał kilka dodatkowych par oczu i skrzydła, aż mną wstrząsnęło. Krwawa wdowa była równie szybka, co zabójcza.

— A co ty planujesz, Lano? — zapytałam od niechcenia, odstępując od przyjaciela, żeby założyć plecak i upewnić się, że jego baterie są naładowane. Na moje szczęście: były.

— Lecę z wami, a co myślałaś? Tutaj jestem już spalona — wzruszyła ramionami.

— Sądziłam, że włażenie w tyłek mojej popapranej matce to twoje ulubione zajęcie — prychnęłam.

— Bufao już mi się znudziła.

— Gdybyś była facetem, powiedziałabym, że niezły z ciebie dupek— skwitowałam, dopinając ostatnie klamry.

— Prędzej hemoroid — poprawiła mnie.

Spojrzałam na nią pytająco.

— Bo dupki to ja drażnię, Iris — zarechotała i puściła do mnie oko.

Arade jęknęła z zażenowania, Nathaniel parsknął, a ja milczałam, tak dla odmiany.

— REPRODUKTOR DRUGIEJ GENERACJI SEKCJI TECHNICZNEJ, LANA JEST PROSZONA DO POKOJU OBSERWATORA. POWTARZAM, REPRODUKTOR...

— Oho — zaskrzeczała techniczka, spoglądając w kierunku głośnika, z którego wydobywał się komunikat. — Chyba już się zorientowali, że to ja namieszałam w przewodach — mruknęła i cmoknęła głośno. — Mamy jakieś czterdzieści sekund, zanim wpadną tu ciężkozbrojni. To, co? Panie przodem! — zawołała i rzuciła się do przodu, wyskakując przez rozbite okno.

— Lećcie — ponagliła nas Arade. — Ja spróbuję ich zatrzymać.

— Ale pani profesor...

Nie dokończyłam, bo Nathaniel wziął mnie na ręce. Pisnęłam zaskoczona, kiedy odbił się od podłogi i jednym zwinnym susem doskoczył do okna. Chwyciłam się za głowę i zasłoniłam twarz, obawiając się resztek szkła, wciąż osadzonych w okiennej ramie. 

Uderzenie serca później uciekaliśmy przed strażą, w akompaniamencie wycia syren alarmowych.  

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz